Książkę Pawła Smoleńskiego "Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie" (Czarne 2016) musiałam przeczytać. Nie tylko dlatego, że temat bardzo gorący. Po prostu mam dużo współczucia dla jednego z liczniejszych narodów, niektórzy twierdzą, że najliczniejszego, który nie ma swojego państwa. Odkąd bardziej świadomie zaczęłam interesować się światem, odkąd dowiedziałam się, że Kurdowie żyją w czterech krajach - w Syrii, Turcji, Iranie i Iraku, a w żadnym z nich nie są mile widziani, jakoś stale mam ich w swojej pamięci. Tytuł najnowszego reportażu Pawła Smoleńskiego jest nieco mylący. Owszem, to książka o Kurdach, ale w zasadzie tylko o tych, którzy żyją w Iraku. Trochę szkoda, ale rozumiem, że tak szeroki i różnorodny temat wymagałby osobnych wypraw i studiów. A reportaż Smoleńskiego to, tak przypuszczam, pokłosie jego zainteresowań Irakiem. Wszak jest on autorem książki pod tytułem "Irak. Piekło w raju". Chociaż jestem wierną czytelniczką Smoleńskiego, tej akurat nie znam.
"Zielone migdały" to zapis kilku podróży do irackiego Kurdystanu. Ostatnią odbył w roku 2012. Jest więc ta książka próbą uchwycenia chyba najszczęśliwszego momentu w dziejach irackich Kurdów. Momentu, kiedy formalnie nie mając państwa, w praktyce je mają. I to jakie. Kiedy Irak po obaleniu Saddama stopniowo pogrążał się w chaosie, Kurdowie wykorzystali swoją szansę i w ramach uzyskanej autonomii stworzyli państwo w państwie. Raj w piekle. O paradoksie! To tutaj osiedlają się (a może to już czas przeszły?) uchodźcy z Bagdadu czy innych irackich miast. Arabska inteligencja. Oczywiście marzenia Kurdów sięgają dalej - pragną niepodległości. Smoleński przygląda się temu fenomenowi. Niestety nad tą optymistyczną wizją unosi się cień. Kurdowie po raz kolejny muszą bronić swojego kraju. Kto interesuje się światem, ten wie, że robią to niezwykle skutecznie. Mają przecież wprawę.
Bo historia Kurdów to pasmo nieszczęść, cierpienia, walki o niezależność i zdrad światowych mocarstw. W powszechnej pamięci chyba najlepiej zachowała się tragedia z roku 1988. To wtedy Saddam Husajn, który Kurdów nienawidził, pozwolił użyć przeciwko nim gazów musztardowych i innych. Być może, czytelniku tej notki, wiesz, kim był Chemiczny Ali. Symbolem tej tragedii jest miasteczko Halabdża, gdzie w wyniku użycia gazu musztardowego zginęło w męczarniach pięć tysięcy mieszkańców. Ale Halabdża ani nie była jedyna, ani nie stanowiła pojedynczego incydentu. Operacja przeciwko Kurdom zwana Al-Anfal trwała kilka miesięcy. To zaplanowane i metodycznie wykonywane ludobójstwo. Wysiedlenia, selekcje, obozy, masowe mordy były na porządku dziennym. Mordowano mężczyzn, chłopców, starców, ale nie oszczędzano kobiet i dzieci. Niszczono wsie, uprawy, sady, zwierzęta, betonowano studnie i źródła. Kto dziś wzdycha do czasów Saddama, za którego Irak był państwem stabilnym, niech pomyśli o zagładzie Kurdów. A przecież to nie jedyne jego zbrodnie. Smoleński pisze o tych zdarzeniach bardzo emocjonalnie, nie oszczędza czytelnika. Zbrodnie nazywa po imieniu i opisując je, nie waha się przed okrutnymi szczegółami. Nie chodzi przecież o epatowanie makabrą, ale o to, aby wiedzieć i pamiętać. To chyba jedno z najdrastyczniejszych świadectw masowych mordów, jakie czytałam. Chociaż czy rzeczywiście? Ileż to razy wydawało mi się, że nic straszniejszego nie czytałam? Stalinowska Rosja i Rumunia, Holokaust, wojny, rzeź Ormian, Rwanda, Meksyk, Sahara Zachodnia, Syria. To tylko kilka ciemnych plam w historii, o jakich przypomniałam sobie bez specjalnego wysiłku.
Operacja Al-Anfal to ani pierwsza, ani ostatnia kurdyjska tragedia. Potem był jeszcze Marsz Śmierci, a kiedy wreszcie Kurdowie w ramach autonomii mogli tworzyć własne państwo, kiedy wreszcie po latach partyzanckich walk peszmergowie mogli zejść z gór i zamienić karabiny na biurka w urzędach, zafundowali sobie wojnę domową, o czym dziś mówią ze wstydem. Ale żeby pamiętać, żeby podobnych błędów nie popełnić w przyszłości, próbują się z niej rozliczyć i uczą o tym wstydliwym epizodzie w szkołach.
Druga część książki Smoleńskiego to opowieść o budowaniu państwa. O blaskach i cieniach tego procesu. O miłości Kurdów do swojego kraju, której najlepszym dowodem są ich masowe powroty. Wracają ludzie, którzy w Europie, Stanach czy Kanadzie osiągnęli stabilizację i nierzadko sukces. Mimo wszystko nie wyobrażali sobie, jak mogliby nie wrócić. I wreszcie jet to opowieść o marzeniu, aby w tym niestabilnym i niebezpiecznym rejonie świata stworzyć kraj na wzór Izraela, czyli taki paraeuropejski przyczółek na Bliskim Wschodzie.
Warto sięgnąć po "Zielone migdały". Wszak Kurdowie to dziś znowu bardzo gorący temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz