"Nasza młodsza siostra"

Kto mniej więcej rok temu obejrzał i zachwycił się japońskim filmem "Jak ojciec i syn" Hirokazu Koreedy, ten na pewno popędzi, albo już popędził, do kina na "Naszą młodszą siostrę" również w jego reżyserii. A kto nie zna ani pierwszego, ani drugiego, musi to koniecznie nadrobić. A okazja nadarzy się niebawem - Ale Kino w najbliższy czwartek (26 maja) przypomni ten pierwszy, a potem, jak zawsze, powtarzać go będzie wielokrotnie. Już się cieszę. Nie znam innych filmów uznanego japońskiego reżysera, nie wiem, czy coś jeszcze można było zobaczyć w naszych kinach, ale po obejrzeniu dwóch i pobieżnym przejrzeniu jego filmografii, chyba mogę napisać, że jego tematem jest rodzina, a szczególnie relacje między rodzeństwem, między dziećmi a rodzicami. To, jak się wydaje, interesuje go najbardziej. Tak jest i tym razem. Trzy dorosłe już siostry mieszkające samotnie w starym, dużym, drewnianym rodzinnym domu w nadmorskiej miejscowości dowiadują się o śmierci ojca, który piętnaście lat wcześniej opuścił rodzinę. Najmłodsza z nich właściwie go nie pamięta. Teraz okazuje się, że mają piętnastoletnią, przyrodnią siostrę. Już ich reakcja wprowadza w klimat filmu. Przyjmują obie wiadomości ze spokojem i jadą na pogrzeb, a potem, trochę pod wpływem impulsu, trochę z powodu litości, trochę z innych przyczyn proponują swojej młodszej siostrze, aby zamieszkała z nimi. Nie wiem, czy nie ulegam stereotypom, pisząc, że ta powściągliwość jest charakterystyczna dla Japończyków albo szerzej - ludzi Wschodu? Takie jednak mam zawsze wrażenie po obejrzeniu jakiegoś japońskiego filmu.

"Nasza młodsza siostra" to film, który jest obserwacją codzienności, delektuje się nią. Drobnymi radościami - dobrym posiłkiem (ileż w tym filmie się je!), kwitnącymi drzewami wiśni, myślą, że wkrótce w ogrodzie zakwitnie śliwa i będzie można jak co roku zrobić wino śliwkowe, podziwianiem pięknego krajobrazu, fajerwerkami, meczem piłki nożnej rozgrywanym przez szkolną drużynę, byciem ze sobą, rozmowami, spotkaniem z przyjaciółmi. Nawet człowiek śmiertelnie chory uważa, że dopóki potrafi cieszyć się myślą, że właśnie zakwitają drzewa wiśni, nie jest z nim jeszcze tak źle. Film ma wolne tempo, czasem radosny, czasem melancholijny nastrój, ale jest afirmacją życia, chociaż przecież twórcy mają świadomość, że niesie ono może więcej smutków, niespełnień, zawodów, straconych okazji, trudnych wyborów niż szczęścia. Tym bardziej cieszyć się trzeba każdą chwilą i swoim towarzystwem. Bo jest ten film także afirmacją rodziny i przyjaźni, a może jeszcze bardziej wspólnoty. Bo rodzina może być źródłem problemów, nieporozumień, wzajemnych urazów, przyczyną cierpienia, ale wspólne bycie, wspieranie się, rozmowy pomagają, dają siłę.

"Nasza młodsza siostra" jest jak dojrzewające wino. Im dłużej śledzimy codzienne bytowanie sióstr, tym bardziej na jaw wychodzą ich problemy. Rodzinne zadry, żale, pretensje, smutki. Ale wszystko opowiedziane zostało niezwykle subtelnie, delikatnie, w sposób zniuansowany. Życie nie jest proste, nie jest czarno-białe, najwięcej w nim szarości. Ta sama sytuacja dla jednej z sióstr to źródło bólu, dla drugiej radości. Wspomnienia najmłodszej o ojcu są jak najlepsze, chciałaby o nim mówić, ale nie chce ranić sióstr, które ten sam człowiek opuścił. Najstarsza myśli o nim tylko źle, bo to ją dotknęły największe konsekwencje rozpadu małżeństwa rodziców. Jak w tych okolicznościach nie ranić się? Jak się porozumieć? Film pokazuje też, jak powielamy błędy innych. Sami rozgrzeszamy się z tego, za co ich potępiamy. I jeszcze jedna myśl - ze zła może wyniknąć dobro. Historia, którą oglądamy na ekranie, to dziś niemal codzienność w naszym patchworkowym świecie.

"Nasza młodsza siostra" jest też opowieścią o dorastaniu i dojrzewaniu. Także o dojrzewaniu do wyboru drogi życiowej. Jej głównymi bohaterkami są najstarsza siostra i tytułowa najmłodsza, ale dwie pozostałe też sportretowane zostały interesująco.

Chociaż na mnie większe wrażenie wywarł poprzedni film Koreedy, pewnie za sprawą niezwykle poruszającej sytuacji, z której dobrego wyjścia nie było, to bardzo, bardzo polecam najnowszy. Nieczęsto zdarza się kino mądre, głębokie, a jednocześnie niosące nadzieję chociaż podszytą melancholią. Mnie "Nasza młodsza siostra" skojarzyła się ze znakomitą "Tokijską opowieścią", czarno-białym filmem Yasujiro Ozu z lat pięćdziesiątych, który pokazywany był w Polsce kilka lat temu (ostatnio pojawia się na jednym z kinowych kanałów - koniecznie!!!). Okazuje się, że słusznie. Jak czytam, Koreeda inspiruje się kinem Ozu. I na koniec jeszcze jedna dygresja. Kto ma ochotę na rodzinny dramat z optymistycznym zakończeniem, ale bardziej drapieżny, bardziej brudny, europejski, niech sobie przypomni, albo obejrzy po raz pierwszy, znakomity film Mike'a Leigh "Sekrety i kłamstwa" (też krąży ostatnio na Ale Kino). Trochę przypadkiem zrobiłam to tego samego dnia, kiedy zobaczyłam "Naszą młodszą siostrę". Zderzenie tych dwóch obrazów daje świetny efekt, wzmaga wrażenia, kumuluje je i dopełnia. Znakomita filmowa uczta. Polecam.

PS. A dla miłośników Mike'a Leigh dobra wiadomość - na Ale Kino i na CBS Europa pojawiają się jego kolejne filmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty