"Opiekun"

Nadrabiam kinowe zaległości. Majowy weekend i inne okoliczności sprawiły, że na kino trochę nie miałam ochoty, nic mnie też aż tak bardzo nie nęciło. Teraz, po długiej przerwie, apetyt na kino wrócił. Wybór padł na "Opiekuna", którego wcześniej nie brałam pod uwagę, ponieważ wydawało mi się, że to film w rodzaju "Nietykalnych", którzy mniej więcej dwa lata temu przebojem zdobyli polskie (chyba nie tylko) ekrany. Dopiero nieoceniony Tygodnik Kulturalny wyprowadził mnie z błędu i zachęcił. "Opiekun" to film jak najbardziej serio. Dostajemy opowieść o prywatnym pielęgniarzu opiekującym się ludźmi terminalnie chorymi. David robi to z wielką empatią, czułością, delikatnością i oddaniem. Jest jednocześnie zamknięty w sobie, wydaje się, że nie ma życia prywatnego, czasem zachowuje się trochę dziwnie. Poznamy jego tajemnicę, ale, czytelniku tej notki, jeśli oczekujesz sensacji, to nic z tego. Bo ten skromny, chłodny film opowiada o chorobie, cierpieniu i śmierci. Stawia ważne pytania o sens terapii, sens podtrzymywania życia na siłę. Pokazuje to, o czym wolimy nie pamiętać - fizjologię, brud, słabość, poniżenie. Nikt tego nie uniknie, w cierpieniu wszyscy jesteśmy równi, chociaż, nie ukrywajmy, zamożnym jest jednak łatwiej, bo stać ich na prywatnego pielęgniarza. Film pomimo chłodu i dystansu robi wrażenie. Każe zastanowić się nad sprawami, o których nie lubimy myśleć. Warto wybrać się na "Opiekuna", chociaż nie jest to propozycja optymistyczna. A kto był, wszak film już chyba od trzech tygodni gości na ekranach, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Historia tytułowego opiekuna ściśle splata się w filmie z opowieścią o chorobie i umieraniu. Postawa Davida - empatia, troskliwość, serce, jakie wkłada w opiekę nad pacjentami, spokój, całkowite poświęcenie się pracy, niezrozumiałe, dziwne zachowania (przywłaszczanie sobie losu pacjenta, którym się właśnie zajmuje), samotność znajdują swoje wytłumaczenie w jego przeszłości. Trauma związana z chorobą i śmiercią syna, to, że skrócił jego cierpienia, prawdopodobnie sprawiły, że jest właśnie taki. Rodzina nie przetrwała próby. Cierpienie albo ludzi łączy, albo ujawnia kryzysy. Nie wszystko jesteśmy w stanie odbudować. Twórcy pozostawiają widzowi pole do domysłów. Czy David odsunął się sam od rodziny, nie mogąc poradzić sobie z cierpieniem? Czy dlatego nie kontaktował się z córką, tylko śledził jej losy z daleka? Czy ból po stracie jednego dziecka zamknął go na drugie? Czy jego oddanie pacjentom to ekspiacja za eutanazję syna? Dlaczego tak mocno identyfikuje się z pacjentem, że udaje kogoś z jego bliskich? Czy to pozwala mu zapomnieć o jego problemie? Przyznam, że akurat tego ostatniego mechanizmu nie rozumiem. Wydał mi się wydumanym konceptem scenarzysty, ale może nie mam racji. Może psycholog uznałby takie zachowanie za możliwe. Jednak nie historia osobista poruszyła mnie w filmie najbardziej. Pokazana tak chłodno, z takim dystansem, z tyloma niedomówieniami nie pozwoliła mi zbliżyć się do głównego bohatera.

Największe wrażenie wywarła na mnie opowieść o chorobie i cierpieniu. Chociaż pacjenci Davida to ludzie dobrze sytuowani, niektórzy nawet bardzo zamożni, stać ich na prywatną opiekę, chorują w warunkach komfortowych, to nie ominie ich słabość, bezradność, brud, upokorzenie. Reżyser pokazuje to wszystko, o czym wolimy nie myśleć, to, co zazwyczaj ukryte. Jeśli o swojej chorobie opowiadają osoby znane, to przecież pokazują nam się mimo wszystko w formie, nawet jeśli to tylko dobra mina do złej gry. Mówią raczej o zmaganiach z służbą zdrowia, o pokonywaniu barier, o walce z bólem, ale milczą o tej najgorszej, obrzydliwej i upokarzającej, bo fizjologicznej stronie choroby. I trudno im się dziwić. Pacjenci Davida mają zwyczajne ciała, albo starcze, albo wyniszczone chorobą. Ciała, które trzeba umyć, przebrać, bo same nie mają już siły. Ciała, które odmawiają posłuszeństwa i nad którymi nie da się już zapanować. Młoda, piękna dziewczyna, zamożny architekt czy zwyczajna kobieta są tak samo bezradni, upokorzeni i samotni.

Samotność to kolejny aspekt choroby. Nawet jeśli podopieczni Davida nie są samotni w sensie dosłownym, to i tak z cierpieniem muszą zmagać się w pojedynkę. Nikt nie jest w stanie im ulżyć i dotknąć tego, co czują. Rodzina nawet jeśli jest, to trzyma się z boku. Wpada w odwiedziny, świętuje gdzieś za ścianą albo mieszka daleko, a chora nie mówi prawdy. Dlaczego? Bo nie chce sprawiać córce kłopotu? Bo boi się, że nie otrzyma od niej pomocy? Bo chce umrzeć, a córka nie zrozumie? Historia trzeciej pacjentki Davida, chyba miała na imię Marta, poruszyła mnie najbardziej. Nie tylko z tego powodu, że samotnie stawia czoło chorobie. Przede wszystkim dlatego, że nie godzi się na długotrwałą terapię, która prawdopodobnie nie przyniesie skutku. Wydłuży trochę życie, ale pewnie zniszczy jego komfort. Czeka ją wielomiesięczne (?) zmaganie się ze skutkami leczenia, słabnięcie, zdanie na pomoc innych. Dlatego Marta prosi Davida o pomoc. I tu stajemy przed najważniejszym pytaniem filmu - czy on powinien spełnić jej prośbę? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Na koniec chciałabym jeszcze zatrzymać się na chwilę nad niejednoznacznym finałem filmu. Co stało się z Davidem? Zginął potrącony przez samochód? Nieoczekiwany huk sugerujący, że zdarzył się wypadek, aż mną wstrząsnął. Ale potem życie toczy się dalej. Samochody jadą i jadą, nikt się nie zatrzymuje. Ta sytuacja, zupełnie nieprawdopodobna, skłania do metaforycznego odczytania końcowej sceny. Śmierć, choć wstrząsająca, nie zatrzymuje świata. Wszystko dookoła płynie zwyczajnym trybem, bo musi. Zapominamy, nie myślimy. Gdybyśmy stale żyli w cieniu śmierci, nasze życie nie miałoby sensu. David nie mogąc się z niej otrząsnąć, pomagał wprawdzie chorym, ale ranił swoich najbliższych. Każda żałoba powinna mieć swój kres. Co nie znaczy, że choroba, cierpienie i śmierć mają stać się dla nas tabu. Nie ma co udawać, że nie istnieją. Są obok, czy tego chcemy, czy nie. "Opiekun" o tym przypomina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty