"Malowany welon" W.Somerseta Maughama (Świat Książki 2007; przełożyła Franciszka Arnsztajnowa) kupiłam kilka lat temu, kiedy do kin wchodziła ekranizacja powieści. Ostatecznie na film się nie wybrałam, bo miał marne recenzje, a po książkę też nie sięgnęłam, w końcu chyba zapomniałam, że ją mam. Aż niedawno (niedawno to w tym wypadku trzy lata temu; gdzieś mi się ten wpis zawieruszył) trzeba było wziąć jakąś lekturę do podróży ze świadomością, że na miejscu na czytanie pewnie nie będzie czasu, ale w drodze jak najbardziej, bo droga długa. I wtedy ją odnalazłam. Leżała sobie zapomniana, smutna odrobinę na dnie regału wśród innych dzielących jej los, wydawało się, że świetnie sprawdzi się w roli lektury wagonowej. Nie myliłam się.
Powieść angielskiego pisarza z przełomu wieku dziewiętnastego i dwudziestego, raczej pierwszorzędnego wśród drugorzędnych, czyta się znakomicie. Akcja rozgrywa się w latach dwudziestych poprzedniego wieku w chińskiej prowincji podległej Anglikom. Jej bohaterką jest młoda Angielka, Kitty, produkt swojej epoki, która tak długo przebierała w kandydatach na męża, aż w końcu wyszła za mąż pospiesznie, tylko dlatego, aby nie wyprzedziła jej młodsza siostra. Był jeszcze drugi powód: utyskująca matka, która od dawna marzyła o tym, aby wreszcie pozbyć się córki z domu (wtedy marzenie dość powszechne). Znudzona mężem i bezproduktywnym życiem ulega urokowi tego trzeciego. Niczego nie zdradzam, bo miłosną schadzką tych dwojga powieść się zaczyna. Schadzką pechową, bo odkrytą przez męża. Jeśli, czytelniku tej notki, wydaje ci się, że dalszy ciąg bez problemu przewidzisz, zapewniam cię, że jesteś w błędzie. Na tym polega owa pierwszorzędność tej powieści wśród drugorzędnych. Bo wbrew oczekiwaniom nie jest to typowy romans, powiem więcej: nie jest to romans w ogóle. To historia duchowej przemiany, dorastania do życia świadomego, historia nieoczekiwanego poszukiwania sensu. Ale i upadków, kłębiących się w człowieku zaskakujących, niechcianych emocji, z którymi nie sposób sobie poradzić. Ten ostatni wątek jest niezwykle prawdziwy, w kontrze do czytelniczych oczekiwań. Mamy tu też krytykę tradycyjnego wychowywania dziewcząt prowadzącego do hodowania istot pustych, bezmyślnych, oddających się tylko salonowym rozrywkom. Dlatego można przy odrobinie dobrej woli uznać tę powieść za feministyczną, mimo że napisał ją mężczyzna.
Z takiego materiału pisarz tej miary jak na przykład Henry James, stworzyłby arcydzieło. Maugham napisał po prostu mądrą, dobrą książkę, momentami nieco drażniącą zbytnią łopatologią (szczególnie w zakończeniu). Polecam, niekoniecznie tylko do wagonu czy na plażę, gdzie też sprawdzi się znakomicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz