Koniec wakacji sprawił, że zaroiło się od filmowych zapowiedzi. Wydaje się, że powinno być ciekawie, ale nadzieje się spełnią, zobaczymy. W tym tygodniu na przykład zrezygnowałam z obu premier, które brałam pod uwagę. Nie poszłam, ani na "Love", ani na "Żyć nie umierać" z Tomaszem Kotem, bo oceny średnie, a w wypadku "Love" nawet słabe. Szkoda czasu na przeciętniactwo. Za to obejrzałam francuski film "Ze mną nie zginiesz" zainspirowany nowelką Alberta Camus "Gość", który na ekranach kin gości już od dwóch tygodni. Na pewno nie jest to rzecz dla każdego, ja obejrzałam z wielką przyjemnością, a nawet na końcu odrobinę się wzruszyłam. Z jednej strony to magnetyzujące, nostalgiczne kino nastroju, z drugiej film o moralnych wyborach.
Rok 1954 Algieria. Rozpoczyna się wojna o niepodległość, potrwa ponad siedem lat, ale na razie to początek. Wojska francuskie walczą z algierskimi rebeliantami. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Bohaterem filmu jest francuski, a właściwie hiszpański, nauczyciel, Daru. Uczy w samotnej szkole gdzieś w górach Atlas. Jest przywiązany do swoich uczniów, którym także pomaga, rozdając skromne racje żywnościowe. Daru musi na kilka dni zamknąć szkołę, aby zaprowadzić do najbliższego miasta więźnia, Mohameda, który zamordował swojego kuzyna. To rozkaz. I właśnie o ich wędrówce opowiada film. Chociaż droga przez góry okaże się niebezpieczna, bo wędrowcy muszą unikać nie tylko rebeliantów, ale też chcących rodowej pomsty kuzynów Mohameda, to nie akcja jest tu najważniejsza. Widz nie ma poczucia, że zdarzenia gnają jedno za drugim. Przeciwnie, wszystko toczy się niespiesznie, najważniejszy jest nastrój budowany pięknymi zdjęciami surowych, monochromatycznych gór. I tym, co dzieje się między bohaterami. Milczenie przeplatane rozmowami. Wędrując, poznają siebie. Daru zaczyna rozumieć, dlaczego Mohamed chce być doprowadzony pod sąd, chociaż wie, jaki będzie wyrok. W twarzach obu bohaterów widoczny jest smutek. Są pogodzeni z losem, mają świadomość, że do celu mogą nie dotrzeć, a mimo tego nie opuszcza ich spokój. Pewnie to zasługa surowych warunków, w jakich żyją. Obaj mają też w sobie coś magnetyzującego i ujmującego, nie można nie czuć do nich sympatii.
Jest to też film o tym, co niesie wojna. Jak największych przyjaciół zamienia we wrogów. Kolejny temat to utrata. Daru nie jest osadnikiem, urodził się w Algierii, jego rodzice ciężko tu pracowali. Kocha tę ziemię, jest tu u siebie, nie wyobraża sobie życia gdzie indziej, a jednak prawdopodobnie prędzej czy później będzie musiał wyjechać. Chociaż nie skrzywdził nikogo, przeciwnie, pomagał, dla walczących o niepodległość jest kolonizatorem. Nawet jeśli prywatnie go lubią, wojna zmienia wszystko, nie zna sentymentów i litości. Jest w tym filmie podskórne marzenie o świecie bez granic. Ale może idę za daleko, może wiedziona szlachetną utopią dopisuję znaczenia, których wcale tu nie ma. Tak czy inaczej warto dać się ponieść melancholijnemu nastrojowi tego skromnego obrazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz