W ramach nadrabiania filmowych zaległości obejrzałam ekranizację powieści Thomasa Hardego "Z dala od zgiełku". Dodatkowym magnesem, który ostatecznie przyciągnął mnie do kina, był duński reżyser Thomas Vinterberg, autor głośnego "Festen" i świetnego "Polowania". Szczególnie ten ostatni film mogą widzowie pamiętać lepiej, bo to pozycja sprzed roku czy dwóch.Zawsze dziwię się, kiedy twórca tak drapieżnych i mocnych filmów sięga po literacką klasykę. W dodatku produkcja brytyjsko-amerykańska gwarantuje raczej kino zrobione ze smakiem, z rozmachem, na poziomie, jednak niewywrotowe. Ale kto cokolwiek wie o prozie angielskiego pisarza, mógł spodziewać się mimo wszystko filmu drapieżnego.
Nie powiem, żebym była wielką specjalistką od Hardego, ale przeczytałam "Tessę d'Uberville", oczywiście znam jej filmową wersję zrobioną przez Polańskiego, i widziałam "Więzy miłości", ekranizację niezwykle mrocznej powieści "Juda nieznany", trochę sobie też o jego twórczości poczytałam. Tym bardziej oczekiwałam filmu mocnego, zaczepnego, a przede wszystkim mrocznego. Okazuje się jednak, że lekcji o klasyku angielskiej literatury nie odrobiłam dokładnie. Po seansie, nieco zaskoczona, wiedziona wątpliwościami zajrzałam jeszcze raz do historii angielskiej literatury. Otóż proza Hardego nie zawsze była taka pesymistyczna, jego wczesne powieści są trochę łagodniejsze w wymowie. I właśnie do tej grupy należy "Z dala od zgiełku". To jednak wcale nie oznacza, że zobaczymy coś w stylu Jane Austen czy jednej z sióstr Bronte (na pewno bliżej mu do nich). Będą wielkie, ale jednocześnie mroczne namiętności, będzie rozpacz, nieszczęście, które ściągają na siebie sami bohaterowie, dokonując takich a nie innych wyborów, ale będzie też krew, nienawiść i zazdrość. Jednak to i tak nic w porównaniu z tytułami, które wymieniłam poprzednio.
Oglądając, zastanawiałam się, na ile adaptacja zubożyła powieść, na ile wygładzono kanty literackiego pierwowzoru. Szczególnie historia sierżanta Troy'a i Fanny wydała mi się okrojona, zabrakło w niej psychologicznej prawdy. Poza tym, kiedy widzę w filmie będącym ekranizacją dziewiętnastowiecznej powieści tak niezależną kobietę jak główna bohaterka, zawsze zastanawiam się, ile w takiej postaci prawdy tamtych czasów, a ile współczesnej interpretacji. Nie wykluczam jednak, że ulegam stereotypom. Dlatego może należałoby sięgnąć po powieść Hardego.
Czas zmierzać do puenty. Na pewno warto wybrać się na ten film. Jest pięknie fotografowany, kto nie zna literackiego pierwowzoru, będzie kilkakrotnie zaskoczony, no i najważniejsze, sama historia głównej bohaterki, sytuacja, w jakiej się znalazła, wybory, jakich musi dokonywać są nietuzinkowe. Może nie dałam porwać się aż tak, jak oglądając "Jane Eyre" z Mią Wasikowski, raczej patrzyłam chłodnym okiem filmowego wyjadacza, zastanawiając się, jak historia potoczy się dalej. No ale to pewnie moja skaza. Kto lubi angielskie klasyki kostiumowe, niech śmiało idzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz