Z tygodniowym opóźnieniem obejrzałam "Dzikie historie" wyprodukowane przez Pedro Almodovara. Jest to debiut reżyserski urodzonego w Argentynie Damiana Szifrona. Właściwie nie wybierałam się na ten film, bo zawsze po zaliczeniu filmowej wpadki (tym razem"Pani z przedszkola") przez jakiś czas dziesięć razy się zastanawiam, zanim pójdę do kina. Poza tym pogoda nie sprzyjała (zima, zima, brrr!). No ale jako nałogowa kinoholiczka długo bez używki nie wytrzymam, więc obłaskawiona zachęcającymi głosami dyskutantów w moim ulubionym Tygodniku Kulturalnym w TVP Kultura ostatecznie poszłam.
"Dzikie historie" to trzymający poziom film przypominający trochę Almodovara z najlepszych czasów, ale oczywiście do oryginału mu daleko. (Podobno jeszcze bardziej jest w stylu Bunuela, nie będę jednak udawała, że go znam.) Składa się z sześciu zgrabnych nowel, które opowiadają o tym, co dzieje się z ludźmi, kiedy mają już naprawdę dość. A powody frustracji czy gniewu są bardzo różne, czasem niezwykle poważne (oszustwo, zdrada), czasem kompletnie idiotyczne (męska pycha), innym razem to dokuczliwa codzienność (bezduszność biurokracji i przepisów). Kiedy zostanie przekroczona masa krytyczna, bohaterowie wybuchają, dochodzi do głosu ich dzika, zwierzęca natura. Ileż to razy bezradni i wściekli dajemy upust swojej wyobraźni, ogłaszając światu, co byśmy najchętniej zrobili. Szifron właśnie takie sytuacje pokazuje, doprowadzając je do absurdu. Film opiera się na czarnym humorze, momentami bywa bardzo śmieszny, groteskowy, nie przekracza jednak granic dobrego smaku. Nowele, co nieuniknione, podobnie jak opowiadania zebrane w jednej książce, są odrobinę nierówne. Mnie najbardziej podobały się trzy: o kelnerce obsługującej oszusta, który doprowadził do ruiny jej rodzinę, o inżynierze zmagającym się z bezduszną machiną biurokracji (doskonale znamy uśmiechniętych, służbowo miłych urzędników lub pracowników infolinii, którzy jak mantrę powtarzają wyuczone formułki, nic nie mogą, a ich szef jest dla nas niedostępny) i o milionerze zmuszonym do wyciągnięcia syna z kłopotów. Pozostaje pytanie, czy upust gniewu cokolwiek poza zemstą czy wyrównaniem rachunków załatwia? Przynosi ulgę? Pocieszenie? Czyni świat lepszym? Otóż skutki są różne, nie zawsze takie, jakbyśmy oczekiwali. Najczęściej gniew prowadzi na manowce.
Czas na ostateczną konkluzję. Dobry, zabawny film. Miła propozycja weekendowa, tylko tyle albo aż tyle, zależy od punktu widzenia. Ja jednak stale czekam na coś, co koniecznie trzeba będzie zobaczyć! Film wagi ciężkiej, nie deserowej! Od "Lewiatana" nic takiego się nie pojawiło. Czy będzie to najnowszy film mojego ulubionego Gonzalesa Inarritu ("Amores perros", "21 gramów", "Babel")? Czy włoskie "Cuda" nagrodzone w Cannes? Czy "Hiszpanka" Łukasza Barczyka? Czy jeszcze coś innego? Bo pewnie jednak nie "Fotograf" Krzystka, na którego wybieram się w przyszłym tygodniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz