Wróciłam do mojego ukochanego Philipa Rotha. Że będę to robić systematycznie, informowałam na tych łamach, może nawet kilkakrotnie, może nawet za każdym razem, kiedy pisałam o kolejnej jego książce. Nadrabiam zaległości, a jest co, bo napisał dużo. A do sięgnięcia po "Kompleks Portnoya" (Czytelnik 2011, ale właśnie wyszedł w Wydawnictwie Literackim, o czym za chwilę; przełożyła Anna Kołyszko) zmobilizowała mnie wspaniała wiadomość (może też już o tym wspominałam, nie pamiętam). Otóż Wydawnictwo Literackie wykupiło prawa do Rotha i będzie wznawiać wszystkie jego książki! I już w lutym ukaże się "Amerykańska sielanka", pierwsza część tak zwanej trylogii amerykańskiej, rzecz nie do zdobycia, a właściwie do zdobycia za ciężkie pieniądze. Właściwie już byłam zdecydowana popełnić szaleństwo i wywalić grubą kasę, pomyślałam sobie zaczekam do Nobla, jeśli dostanie, to wznowią, jeśli nie, to dłużej czekać nie zamierzam, trudno. Nobla, jak wiadomo, znowu mu nie przyznano i kiedy zrezygnowana, już, już byłam gotowa wysupłać sporą sumkę, nagle gruchnęła ta wspaniała wieść. No więc zanim przeczytam "Amerykańską sielankę", postanowiłam sięgnąć wreszcie po najsłynniejszą chyba książkę Rotha, czyli wspomniany "Kompleks Portnoya". Dlaczego najsłynniejszą? Bo opromienioną dwuznaczną sławą. Otóż ta powieść to zapis monologu trzydziestokilkuletniego Aleksandra Portnoya skierowanego do doktora Spielvogla, psychoterapeuty. Zdesperowany narrator trafił do niego i zwierza się ze swego nieudanego, w swoim mniemaniu, życia. Pozwolę sobie na cytat z okładki powodowany (...) nieposkromioną seksualnością, nie może się jednocześnie uwolnić od całego bagażu dzieciństwa z wszystkimi jego cieniami i blaskami. To właśnie opisy seksualnych wyczynów Portnoya zapewniły powieści rozgłos. Od razu spieszę jednak wyjaśnić, że coś, co mogło rozbudzać wyobraźnię, i ewentualnie gorszyć, w latach sześćdziesiątych zeszłego wieku (wtedy książka wyszła), dziś już żadną sensacją oczywiście nie jest. W gruncie rzeczy scen zwanych czasem momentami nie ma zbyt wiele, warto też wspomnieć, że są one raczej komiczne, czasami lekko obrzydliwe, ale na pewno nie pornograficzne czy podniecające. Tyle na ten temat.
Kiedy czytałam "Kompleks Portnoya", miałam dwa skojarzenia. Pierwsze z filmami Woody Allena. W powieści odnalazłam ten sam humor, tę samą ironię, zgryźliwość, podobne kompleksy, tyle że w o wiele większym natężeniu. Drugie skojarzenie łączy się z formą powieści i z humorem. Otóż monolog Portnoya przypominał mi w wielu fragmentach mało u nas popularny, a w Stanach niezwykle, stand up. Narrator zwierzając się lekarzowi, nie trzyma się chronologii zdarzeń, dzieciństwo, młodość, związki z kobietami, wszystko to miesza się swobodnie w jego relacji. Zwierzenia czasem przyjmują formę opowieści o konkretnych zdarzeniach, innym razem to wylewanie żalów na matkę, ojca i na siebie oczywiście. A wszystko to jest po prostu bardzo śmieszne. Naprawdę wielokrotnie śmiałam się w głos, co w trakcie lektury nieczęsto się zdarza. Oczywiście to tylko forma i nie należy zapominać, że kryje się za nią poważna treść.
Roth umieszcza akcję powieści w swoim ulubionym Newark. To tam w żydowskiej rodzinie, w żydowskiej dzielnicy wychował się Aleksander Portnoy. To tam tkwi źródło jego kompleksów i obsesji. Dom, w którym dorastał, to ojciec, zaharowany agent ubezpieczeniowy mający całe życie problemy gastryczne, co zostało pokazane groteskowo i ironicznie. To również, a może przede wszystkim, matka. Nadopiekuńcza, gderająca, wiecznie krytykująca, stosująca uczuciowy szantaż i osobliwe metody wychowawcze, a jednocześnie zapatrzona w syna, chwaląca się na lewo i prawo jego osiągnięciami. Matka, która nie wychyla nosa poza Newark, która boi się wszystkiego, co nowe, która żyje w lęku i pogardzie dla świata gojów. I ten lęk wyssał Portnoy z mlekiem jej i wszystkich swoich żydowskich krewnych, i sąsiadów. Każdy goj na pewno jest antysemitą i na pewno rzuci się na biednego Aleksa. Jakże się dziwi, kiedy nic takiego się nie dzieje. Narrator ma dość tego strachu i tego dziedzictwa. Na przekór wszystkim chce być zwykłym chłopcem, marzy o gojkach, tylko w nich się zakochuje. Ale kiedy znajdzie się w gojowskim świecie, który uważa za lepszy, natychmiast staje się przewrażliwiony na swoim punkcie, wydaje mu się, że każdy dostrzega jego odmienność. Przecież choćby nie wiadomo jak bardzo się starał być zwykłym chłopcem i tak zdradzi go jego żydowski nos. Dlatego buntuje się, a wyrazem buntu są między innymi jego seksualne obsesje. Następnym krokiem jest ucieczka. Chce się odciąć od życia, jakie prowadzą jego rodzice i krewni. I chociaż w jakiejś mierze mu się to udaje, to nie czuje się szczęśliwy. Nienawidzi i jednocześnie kocha światek żydowskiej dzielnicy w Newark. Nie umie wyzbyć się marzeń o szczęśliwym życiu, a ta wizja niebezpiecznie przypomina to, co zna z dzieciństwa. Ukojenia nie przyniesie mu też wizyta w Izraelu, dokąd ucieka przed natarczywą przyjaciółką, która chce go nakłonić do małżeństwa. Tam dowie się, że jest najgorszym rodzajem Żyda, Żydem z diaspory. Jak powie mu poderwana dziewczyna, która ma szybko szczerze dość jego kompleksów, marudzenia, niezadowolenia z siebie i oskarżania siebie o wszystko, tacy jak on stale żyją w cieniu gojów, a w czasie wojny dali się zagazować Hitlerowi. Z tych wszystkich powodów, i wielu innych, biedny Portnoy wylądował na kozetce u psychoterapeuty, pragnąc, aby ten wyjaśnił mu, jak ma naprawić swoje popaprane życie.
Całość zaprawił autor ironią, złośliwością i humorem. Warto też zauważyć, że wiele fragmentów to gotowy scenariusz teatralny. Jednym słowem "Kompleks Portnoya" koniecznie trzeba przeczytać. Umieszczam go wśród moich ulubionych powieści Rotha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz