"Carte blanche"

Właściwie nie wybierałam się na ten film. Bałam się taniego sentymentalizmu, kolejnej opowieści z życia wziętej i podanej w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Jednym słowem obawiałam się produktu filmopodobnego. Bo temat na coś takiego wymarzony. Inspiracja prawdziwą historią nauczyciela jednego z lubelskich liceów, który stracił wzrok i mimo to pracował, a co najdziwniejsze, nikt długo nie miał o jego chorobie pojęcia. Mało to nakręcono podobnych filmów? O Agacie Mróz, o bliźniaczkach zamienionych w szpitalu, o Salecie, który oddał nerkę chorej córce i pewnie kilka innych jeszcze można by znaleźć. Dlatego z nieufnością podchodziłam do "Carte blanche". Dopiero, kiedy wysłuchałam dyskutantów w Tygodniku Kulturalnym w TVP Kultura (oglądaj, czytelniku tej notki, to świetny program) i bardzo ciekawej rozmowy z reżyserem, Jackiem Lusińskim, pomyślałam, że warto. A kiedy na dodatek zobaczyłam, że o filmie napisał też Tadeusz Sobolewski, który nie zajmuje się obrazami błahymi, pognałam do kina i teraz mogę podzielić się wrażeniami.

Trzeba oczywiście pamiętać, że to kino skierowane do masowej widowni z wszystkimi tego konsekwencjami. Na szczęście bliżej mu do "Chce się żyć" czy "Bogów" niż do produkcji, które przed chwilą wymieniłam. Nie jest to wymuskany obrazek, gdzie wszyscy są piękni i przystojni, chodzą w najmodniejszych ciuchach i mieszkają w domach jak spod igły architekta wnętrz. Film bardzo dobrze się ogląda, historia porusza, być może ktoś uroni łzę. Na pewno sukces jest w dużej mierze zasługą Andrzeja Chyry w roli Kacpra, nauczyciela historii. Na dokładkę jest też Arkadiusz Jakubik. Mnie najbardziej poruszyła samotność bohatera. Z problemami, które na niego spadają, musi radzić sobie sam. Nie tylko dlatego, że bojąc się utraty pracy, swoją chorobę trzyma w tajemnicy. Rodzi się też pytanie, czy etyczne i rozsądne jest ukrywanie prawdy. Istotą filmu jest pokazanie procesu oswajania się z utratą wzroku. Wiadomo oczywiście, że musi pojawić się niedowierzanie, rozpacz i bunt, a potem, bardziej konsekwentna niż desperacka, walka o przystosowanie się do nowych warunków. Twórcy zastosowali pewien trik, który pozwolił widzom spróbować zrozumieć, co to znaczy tracić wzrok. Moim zdaniem warto też docenić zdjęcia, momentami nieco poetyckie. Dzięki nim, muzyce i powściągliwej grze Chyry film tchnie spokojem, nie jest histeryczny.

A teraz o tym, co mnie drażniło. Po pierwsze niewiarygodny wątek romansowy. Właściwie, kiedy zaczynam się nad tym zastanawiać, dochodzę do wniosku, że tak ujęta historia miłosna jest nie tyle niewiarygodna, ile pokazana w sposób uproszczony i niepogłębiony, dlatego na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie nieprawdziwej. Poza tym drażniły mnie do bólu stereotypowo rozwiązane wątki szkolne. Z góry można przewidzieć, że uczniowie się buntują, ale ..., że harda uczennica ..., że nieco zołzowata dyrektorka ... . Kto był, wie, o czym myślę, kto nie był, pewnie trafi w ciemno. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że kiedy już, już się wydaje, że film osunie się w całkowity banał i sentymentalizm nie do zniesienia, twórcy na szczęście w ostatniej chwili hamują i nie trzeba zgrzytać zębami z zażenowania. We wspomnianej przeze mnie rozmowie reżyser przyznał, że wyrzucał w montażu wszystko, co nazbyt cukierkowe. Chwała mu za to. Na koniec jeszcze dodam, że niektóre szkolne realia są chyba po prostu nieprawdziwe (myślę tu o sprawie nieobecności na maturze), a przyjęcie rozwiązania, jakie widzimy na ekranie, to pójście na filmowe skróty. W realu tak by się tego zrobić nie dało. Kończę konkluzją, że nie jest to obraz, który koniecznie trzeba obejrzeć, ale na pewno można i nie będzie to czas stracony. A we środę o "Birdmanie".

PS. Już po napisaniu tej notki przejrzałam sobie weekendową prasę. Przeczytałam dwa artykuły o Auschwitz (rocznica wyzwolenia), jeden o ludziach żyjących (wegetujących byłoby słowem właściwszym) po złej stronie ukraińskiego frontu i jeszcze kilka innych równie przyjemnych. W tym kontekście jeszcze bardziej doceniłam historię Kacpra z "Carte blanche", która po prostu krzepi. A jeszcze milej się robi na sercu, kiedy się pomyśli, że jego pierwowzór istnieje naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty