Nie mogłam ominąć najnowszego dokumentu Siergieja Łoźnicy "Majdan. Rewolucja godności". Wystarczającym magnesem był już sam temat, a dodatkową zachętą nazwisko reżysera, autora pokazywanych u nas filmów "Szczęście ty moje" i "We mgle" (polecam szczególnie ten ostatni). Jak słyszę, Łoźnica przerwał pracę nad kolejnym obrazem i wraz ze swoją ekipą wyruszył na Majdan, aby dokumentować to, co się tam dzieje. Idąc do kina, spodziewałam się tradycyjnego dokumentu. Tymczasem zobaczyłam coś zupełnie odmiennego.
Reżyser stawia widza w pozycji uczestnika-obserwatora. Nie ma żadnych rozmów, żadnych komentarzy. Jest dzianie się. Tylko kilka razy na wyciemnionym ekranie pojawią się napisy informujące o przełomowych momentach ukraińskiej rewolucji. Dzięki kamerom jesteśmy na Majdanie, niekoniecznie w środku wydarzeń. Ot tak jak wielu z tych, na których patrzymy. Snujemy się, przyglądamy. Raz wejdziemy do budynku, w którym można się ogrzać albo przespać na zaimprowizowanych legowiskach. Tu także maluje się transparenty i przygotowuje jedzenie. Innym razem przechadzamy się wśród tłumu, czasem wejdziemy w głąb, czasem znajdziemy się na obrzeżach, czasem popatrzymy na to, co dzieje się na scenie. Stale towarzyszą nam dźwięki. Pieśni, piosenki, wiersze, modlitwy, przemówienia, potem komunikaty potrzebni lekarze, instrukcje dla walczących. Najpierw jest festyn, radosne święto, później dramat, walka, ranni i zabici. Ale Łoźnica nie epatuje śmiercią. Nie ma też w jego filmie patosu. Tylko kilka razy pozwoli sobie na wzruszający kontrapunkt. Pokazany z perspektywy sceny tłum, który śpiewa ukraiński hymn, powoduje dreszcz. Ale zaraz wraz z reżyserem wracamy na pozycję obserwatora. Dlatego jeśli toczą się walki, to kamera, a my z nią, stoimy bezpieczni na obrzeżach. Niby jesteśmy uczestnikami HISTORII, ale to, co najważniejsze, dzieje się gdzieś obok, a my możemy tego nie zauważyć. Z jednej strony walka, chaos, z drugiej ludzie gadają przez komórki, robią zdjęcia, kręcą filmiki. Ktoś rozmawia przez telefon, a obok ginie człowiek. Tak dzieje się rewolucja, na naszych oczach, a jednocześnie gdzieś z boku, tak tworzy się HISTORIA.
Taki dokument-nie dokument może wydać się komuś nudny. A jednak tak nie jest. Kiedy po chwili przyzwyczaiłam się do metody Łoźnicy, nie mogłam oderwać oczu od ekranu. Warto, a może nawet powinno się, obejrzeć ten film. Aby przypomnieć sobie wydarzenia sprzed roku, aby pamiętać, bo przecież rewolucja jeszcze się nie skończyła i wcale nie jest pewne, w jakim zmierza kierunku. Niestety pójście do kina na Łoźnicę wcale nie będzie łatwe. W moim sporym przecież mieście pokazywano go tylko przez tydzień w najmniejszej salce jednego kina. Więc mój głos jest trochę jak głos wołającego na puszczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz