Kiedy tylko zobaczyłam na stronie Czarnego zapowiedź książki Anthon'ego Shadida "Kamienny dom. O Bliskim Wschodzie, jakiego już nie ma" (Czarne 2014; przełożyła Hanna Jankowska), od razu wiedziałam, że ją kupię. Jak magnes przyciągnął mnie podtytuł. Nostalgia za Bliskim Wschodem sprzed pierwszej wojny światowej, kiedy nie dzieliły go sztucznie stworzone granice. Napisałam nostalgia, ale powinnam chyba użyć słowa ciekawość. Przecież trudno mieć osobisty stosunek do miejsca i czasu, którego się nie zna. Kiedy czytam reportaże z tamtych stron, tak dziś skonfliktowanych, podzielonych, skłóconych, myślę o okresie Imperium Osmańskiego, a potem Wielkiej Syrii, kiedy można było swobodnie wędrować od Bejrutu do Damaszku i dalej do Jerozolimy. Podejrzewam, że ta bliskowschodnia arkadia to wytwór mojej wyobraźni. Pewnie i tamten świat nie był wolny od napięć, religijnych i narodowościowych tarć. Cóż, za mało na ten temat wiem, a w literaturze non-fiction co jakiś czas natykam się na idylliczne wspomnienia. Sięgając po książkę Shadida, miałam nadzieję , że autor odkryje przede mną tamtą rzeczywistość. Niestety nieco się rozczarowałam.
Ale od początku. Aby wyjaśnić przyczyny mojego zawodu, muszę napisać kilka słów o autorze. Otóż Ahthony Shadid to amerykański reporter, którego dziadkowie po pierwszej wojnie światowej, kiedy Francja i Wielka Brytania podzieliły Bliski Wschód na swoje strefy wpływów, wykrawając z tego obszaru sztuczne państwowe twory, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Kolebką jego rodu jest Mardż Ujun, dziś pustoszejące, podupadłe libańskie miasto przy granicy z Izraelem i Syrią, w czasach Osmanów miejsce na szlaku handlowym, brama do Damaszku, Jerozolimy, Sajdy i Hajfy, jak czytam na okładce. To tam pradziadek autora, Isber Samara, który po zbiciu majątku zapragnął stać się osmańskim dżentelmenem, zbudował ów tytułowy kamienny dom, siedzibę rodu. Niestety niedługo cieszył się spełnionym marzeniem. Imperium Osmańskie upadło, pojawiły się granice, przecięto naturalne szlaki handlowe, w Libanie, gdzie na niewielkim terenie ściśnięto wyznawców wielu religii, zaczęły się konflikty. Dawny kosmopolityczny, swobodny świat rozpadł się, przyszłość rysowała się niepewnie. Dlatego Isber i jego żona po kolei wyprawiali swoje liczne potomstwo w nieznane, do odległej Ameryki, licząc, że tam będzie im lepiej. Jak wielka musiała być niepewność jutra, skoro decydowali się na te szalone kroki. Wyjazd oznaczał rozłąkę, może na zawsze. I rzeczywiście, niektórzy już nigdy nie odwiedzili rodzinnych stron, ktoś przyjechał z wizytą po dziesięciu latach, babka autora spotkała się ze swoją dziewięćdziesięcioletnią wówczas matką po trzydziestoletniej rozłące. Sama miała już ponad pięćdziesiąt lat i była wdową. Los zadrwił sobie również z Isbera. Zmarł w kilka lat po wybudowaniu rodowej siedziby. W 2006 roku Anthony Shadid, pracujący w Libanie jako reporter, postanawia odbudować zrujnowany dom przodków. Kryzys w życiu osobistym nastraja go nostalgicznie, pragnie wrócić do swoich korzeni. Dlatego bierze roczny urlop w redakcji i na rok osiedla się w Mardż Ujun. Przez ten czas będzie zmagał się z remontem domu. I o tym właściwie jest ta książka. I stąd moje rozczarowanie. Spodziewałam się opowieści o Bliskim Wschodzie, jakiego już nie ma i o historii Libanu, tymczasem dostałam przede wszystkim nieco nużącą kronikę zmagań z rzemieślnikami remontującymi dom i portrety mieszkańców Mardż Ujun, z którymi autor się zaprzyjaźnił. To nie tak, że książkę Shadida odrzucam. Opowiadane historie są ciekawe, przejmujący jest obraz wyludniającego się, opustoszałego, częściowo zrujnowanego miasteczka, z którego uciekają młodzi ludzie, ciekawa jest też historia rodzinna, której kolejną odsłonę dostajemy w każdym rozdziale. Niestety to wszystko rozmywa się wśród opowieści o niesolidnych, chociaż sympatycznych rzemieślnikach remontujących dom. Podobnie jest z opowieścią o czasach osmańskich i o Libanie. Te dwa wątki giną zupełnie. Historia kraju przez piętnaście lat pogrążonego w tragicznej wojnie domowej, a przedtem i potem też trawionego krwawymi konfliktami, kraju bez perspektyw nie wybrzmiewa dostatecznie mocno, pokazana jest naskórkowo. Czego innego się spodziewałam. Nie winię autora. "Kamienny dom" to pewnie nostalgiczny przerywnik w jego dziennikarskiej karierze. Hołd złożony przodkom, rodzinnej siedzibie, ojczyźnie dziadków. To także opowieść o poszukiwaniu korzeni. I zachwyt nad odzyskanym miejscem. A warto wiedzieć, że Anthony Shadid to wybitny reporter, korespondent z Iraku i z obszaru Bliskiego Wschodu, dwukrotny laureat Pulitzera. Czarne kilka miesięcy temu wydało jego reporterską książkę o Iraku, która leży na mojej półce książek oczekujących. Nie, nie zniechęciłam się. Przeciwnie, wkrótce się za nią zabiorę i mam nadzieję, że okaże się ważną lekturą.
I na koniec jeszcze jedna refleksja, która towarzyszyła mi, kiedy czytałam "Kamienny dom". Otóż ze zdziwieniem i smutkiem stwierdziłam, że Anthony Shadid zmarł w roku 2012, czego dowiedziałam się z notki biograficznej na skrzydełku książki (w anglojęzycznych źródłach odkryłam, że zabił go atak astmy, kiedy przebywał w Syrii). Muszę przyznać, że ta smutna informacja położyła się cieniem na lekturze jego książki. Cały czas myślałam o tym, jak krótko cieszył się odbudowanym domem, jak nagle może skończyć się życie. Kiedy napisał swoją książkę, a było to w roku 2011, nie spodziewał się, że został mu tylko rok.
I jeszcze jedna refleksja. Jak dziś wygląda Mardż Ujun? Dziś, kiedy liczba syryjskich uchodźców w Libanie niemal dorównuje liczbie jego mieszkańców? Co dzieje się z domem Isbera? Kto w nim mieszka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz