Wróciłam do Stasiuka. Po lekturze "Jadąc do Badadag" wiedziałam, że zdecyduję się na
kolejne spotkania z osobną prozą pisarza. Zanim przeczytam najnowszą jego książkę, "Wschód", która już leży na mojej półce książek oczekujących, postanowiłam sięgnąć po coś starszego. Mój wybór padł na "Duklę" (Czarne 1997), bo według niektórych to najlepsza pozycja Stasiuka. Zbiór kilkunastu mikro opowiadań (?), miniatur (?), wśród których wyróżnia się jedno długie, tytułowa "Dukla".
Autor opowiada o swoich wielokrotnych pobytach w tym przygranicznym miasteczku gdzieś na końcu świata. Jak zwykle skupia się na drobiazgach. Zauważa szczegóły, których na ogół nie dostrzegamy, a on je kontempluje. Celebruje też ulotne chwile. To może być światło, które "...powoływało byty i poddawało je zagładzie z chłodną, nadprzyrodzoną obojętnością." Albo "Zarośla,zakamarki, zapach nagrzanych smołowanych dachów - miejsca w sam raz by usiąść, pić owocowe wino i przyglądać się dalekobieżnym, do których nigdy się nie wsiądzie." Albo czas spędzony w krośnieńskim barze Smerf w oczekiwaniu na autobus do Dukli. To, co przeciętnego śmiertelnika nuży, drażni, irytuje, bo wydaje się być niepotrzebną stratą czasu, Stasiuka skłania do namysłu, snucia wspomnień, rozważań nad czasem. Z upodobaniem wraca do dukielskiego kościoła Marii Magdaleny, aby podziwiać (nie wiem, czy to dobre słowo, może lepiej by było być blisko) wspaniałą nagrobną rzeźbę Amalii Mniszchowej. Aż słychać ciszę, która dźwięczy w kościelnych murach, czuć kurz pomieszany z promieniami słońca. Taka zmysłowa to proza. Czasem opowie o spotkaniu. To może być towarzysz podróży, dawno niewidziany znajomy albo obca dziewczyna, która postanawia zaszyć się na noc w kościele, bo uciekł jej ostatni autobus do Krosna. Rejestruje upływający czas. Chociaż chwilami ma się wrażenie, że w tych miejscach czas się zatrzymał, a na pewno zwolnił. Ale i tu coś się zmienia.
Nie wiadomo właściwie dlaczego, ale pobyty w Dukli przywołują wspomnienia z dzieciństwa. Czasu spędzonego na wsi u dziadków lub u wujostwa. Wraz z tymi ćwiczeniami pamięci wkraczają na karty stasiukowych opowieści wiejskie potańcówki, kawalerowie i panny w niedzielnych strojach, strażacka orkiestra, nieznajoma wczasowiczka, obiekt chłopięcych westchnień, rzeka, stara chałupa dziadków, wiejska religijność. I tak przeplata się czas dukielski z czasem dzieciństwa. Oba ważne.
Bardzo ładne są miniaturki, których w tej książce sporo. Tytuły mówią same za siebie. Niedziela, Pokój, w którym rzadko się bywa, Raki, Jaskółki, Rzeka, Mróz, Noc. To nie wszystkie oczywiście. Są jak fotografie obdarzone mocą zatrzymywania w kadrze słów nie tylko obrazów, ale też ulotnych momentów, stanów duszy. To proza, którą trzeba czytać z namysłem, uważnie, bez pośpiechu, zapominając o całej tej trywialnej codzienności, która nas pożera. Trzeba smakować słowa, kunsztowne metafory, nie raz, nie dwa wrócić po raz kolejny do przeczytanego fragmentu, bo jak w poezji, nie każdą frazę da się od razu rozgryźć. Trzeba jej oddać nasz czas na chwilową przynajmniej wyłączność. Zatopić się i odlecieć. Nie każdy to lubi. Wielu wyda się nudna i o niczym. Rozumiem to. Na pewno nie można czytać książek Stasiuka hurtowo, każdy nadmiar szkodzi. Należy je sobie dawkować od czasu do czasu, pomiędzy innymi lekturami, jako odtrutkę na banalną rzeczywistość. Ja swoją przygodę z tą prozą dopiero zaczynam. Sporo jeszcze przede mną. A więc kiedyś znowu będzie o Stasiuku.
I jeszcze jedno. Integralną częścią "Dukli" są rysunki Kamila Targosza. Czarno-białe, niepokojące, surrealistyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz