Na naszych ekranach rzadki gość, film niemiecki, ściślej niemiecko-norweski, co nie jest tu bez znaczenia, bo opowiadana historia rozgrywa się przede wszystkim na północy Norwegii w pięknych, chociaż mrocznych, bo zimowych, okolicznościach przyrody. Obraz, którego akcja toczy się tuż po powstaniu zjednoczonych Niemiec, jest z gatunku rozliczeniowych, sięga do historii NRD a nawet czasów drugiej wojny. Tam tkwią korzenie opowiadanych zdarzeń (częściowo opartych na faktach, a może trafniej byłoby stwierdzić zainspirowanych faktami). W czasie, gdy Norwegia była okupowana przez hitlerowskie Niemcy, dzieci urodzone ze związków Norweżek z niemieckimi żołnierzami odbierano matkom i wysyłano do sierocińców w Rzeszy. To tak zwane dzieci Lebensbornu, organizacji specjalnie do tych celów powołanej.
Główna bohaterka, Katrine, jest jednym z nich. Jej, w przeciwieństwie do wielu innych, udało się w dramatycznych okolicznościach wrócić do Norwegii a potem odnaleźć matkę (w tej roli Liv Ullmann). Wschodnia Europa się zmienia, nie ma już NRD, można odgrzebywać ciemne karty z przeszłości. Pewna norweska kancelaria prawnicza chce sprawą zainteresować europejski Trybunał Sprawiedliwości. Tak zawiązuje się akcja tego mrocznego, psychologicznego dramatu. Reżyser opowiedział historię w konwencji thrillera. Od początku widzowi towarzyszy umiejętnie dozowane napięcie potęgowane przez mroczny, surowy, zimowy norweski krajobraz. Nawet kiedy akcja na chwilę przenosi się do Niemiec, nie jest lepiej. Wszak to zaniedbane, odrapane miasta dawnego NRD. Mroczna, ciężka atmosfera wisi też nad bohaterami. Mnożą się lęki, tajemnice, na jaw wychodzą nowe fakty. Dlaczego Katrine tak bardzo przeciwna jest śledztwu? O tym opowiada ten film. I nawet kiedy widzowi wydaje się, że już wszystko zostało wyjaśnione, twórcy filmu zaskakują ponownie. Oczywiście atrakcyjny thriller to tylko sztafaż. Najważniejszy jest, a przynajmniej powinien być, dramat rodziny.
Ten film można zestawić z dwoma innymi rozliczeniowymi obrazami, które mogliśmy w Polsce zobaczyć. Głośnym i popularnym "Życiem na podsłuchu", zdobywcą Oskara, i znacznie mniej popularną i skromniej obdarzoną nagrodami "Barbarą". Z tej trójki ten najnowszy wydaje się być najmniej poruszający. Thriller przykrył dramat Katrine i jej rodziny. Gdzieś w meandrach akcji gubi się jej tragedia, a dylemat moralny, który podobno miała, prawie w ogóle nie wybrzmiał. "Dwa życia" mają skromność i mroczność "Barbary" i atrakcyjność "Życia na podsłuchu", ale brakuje im mocy tamtych filmów. Ani nie są tak melodramatyczne jak ten drugi, ani tak autentycznie przejmujące i dołujące jak ten pierwszy. Ot taki film, który można zobaczyć i poczuć się ustaysfakcjonowanym, ale jeśli się tego nie zrobi, dziury w niebie nie będzie. Spokojnie da się poczekać, aż ukaże się na DVD lub do telewizyjnej premiery. A przy tej okazji gorąco polecam wspomnianą "Barbarę". Widziałam ją ponad rok temu, a nie mogę zapomnieć ani dramatu bohaterki, ani beznadziei jej losu, ani ponurego nastroju, ani grozy tamtych czasów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz