"Ida" Pawła Pawlikowskiego

Na szczęście nie trzeba było długo czekać na "Idę" Pawła Pawlikowskiego. Tym filmem reżyser wychowany i wykształcony w Anglii wraca do Polski. Nie będę udawać, że znam jego twórczość. Widziałam tylko "Kobietę z piątej dzielnicy", która podobała mi się raczej średnio. Ale na "Idę" trudno było nie czekać. Kiedy tyle się o filmie mówi, oczekiwania szybują w górę i łatwo się rozczarować. Odrobinkę się tego obawiałam, ale oczywiście niepotrzebnie. Przed premierą tak głośną trudno zupełnie uniknąć medialnego szumu, choćby człowiek najbardziej się starał. Wspominam o tym dlatego, aby przywołać tu usłyszane przeze mnie słowa jednego z krytyków filmowych, które trafnie "Idę" charakteryzują. To, co w "Pokłosiu" Pasikowskiego zostało wykrzyczane, powiedział ów krytyk, w filmie Pawlikowskiego zostało wypowiedziane ściszonym głosem. Oba filmy dotykają tego samego problemu, Holokaustu, ale w jakże inny sposób. W tym pierwszym opowieść dotyczy zbiorowości, tu mamy los indywidualny. Może stąd to wyciszenie, wręcz asceza? A może taki sposób opowiadania bardziej odpowiada temperamentowi reżysera? "Ida" jest całkowicie zanurzona w klimacie lat sześćdziesiątych. Nie dość, że czarno-biała, to jeszcze nakręcona na wąskiej taśmie, rzecz dziś w kinie niespotykana. Okraszona muzyką z tamtych lat, trochę jazzu, nostalgiczne brzmienie saksofonu, trochę popularnych przebojów. Puste, klarowne, czasem wręcz geometryczne kadry, od czasu do czasu ujęcia z góry. Surowy, zimowy, bezludny krajobraz. Skojarzenia z kinem szkoły polskiej jak najbardziej uprawnione. Melancholia i smutek podszyty grozą. Najważniejsza jest jednak historia, straszna, ale opowiadana chłodno. Bardziej domyślamy się, niż poznajemy emocje bohaterek. Szczególnie zagadkową, enigmatyczną postacią jest tytułowa Ida. Równie ważne są relacje między nią a jej ciotką Wandą. Lakoniczność filmu Pawlikowskiego kojarzy mi się z oszczędnym sposobem opowiadania Hanny Krall, tak charakterystycznego dla jej książek. Tyle tytułem wstępu. Kończę oczywistym stwierdzeniem, że "Idę" zobaczyć trzeba koniecznie. A kto już widział, może przejść do ciągu dalszego.

Jedną z wartości filmu Pawlikowskiego jest niejednoznaczność bohaterek. Reżyser ucieka od postaci czarno-białych. Szczególnie dotyczy to Wandy. Tragiczna, wojenna przeszłość związana z żydowskim pochodzeniem. Strata siostry, szwagra, a przede wszystkim syna. Potem w czasach stalinowskich praca w aparacie przemocy. Krwawa Wanda to ja, powie o sobie siostrzenicy. W tych słowach słyszę więcej cynizmu, niż tęsknoty za tamtym czasem. Teraz jest sędzią, jej wpływy są daleko mniejsze niż wtedy, kiedy była prokuratorem skazującym politycznych wrogów. Przez lata z siostrzenicą nie chciała mieć nic wspólnego, pewnie dlatego, że przypominała jej o sprawach zbyt bolesnych. Jest oschła, odpychająca, cyniczna, ale jednocześnie  miła i serdeczna. Pokpiwa z religijności Idy, prowokuje, wodzi na pokuszenie, ale otacza troską. Potrafi być władcza i stanowcza: sposób, w jaki próbuje od rodziny Skibów wyciągnąć prawdę, budzi skojarzenia z jej prokuratorską profesją. Podobnie rozmawia z milicjantem, który zatrzymał ją za jazdę po pijanemu. Kiedy decyduje się wrócić po Idę na dworzec autobusowy, bierze na siebie brzemię zmierzenia się z przeszłością. Trudno jej nie współczuć, kiedy krok po kroku na prośbę Idy, która chce odnaleźć grób rodziców, dociera do makabrycznej prawdy. Ida nie od razu rozumie sytuację, Wanda doskonale wie, że nie ma żadnego grobu, tylko dziura w ziemi. Jak już pisałam, Pawlikowski o zagładzie opowiada oszczędnie, niemal chłodno. Odkopywanie szczątków zamordowanych odbywa się w ciszy. Wyznanie syna Skiby też jest ciche i lakoniczne. Nie zobaczymy kości czy makabrycznych scen. Obie kobiety spokojnie odchodzą przez pusty las, niosąc kości swoich bliskich. Jedna za drugą, jakby tworzyły żałobny kondukt. W tle słychać cichą muzykę, na tyle cichą, że nie jestem pewna, czy dobrze rozpoznałam w niej dźwięki kościelnej pieśni żałobnej, chyba wielkopostnej. Obie kobiety nie płaczą, nie lamentują, a jednak Wanda nie wytrzymała. Skok z okna, niemal nierzeczywisty, trwający mgnienie, nieoczekiwany, jest dla mnie najmocniejszą sceną filmu. Ale to tylko moment, nie zobaczymy ciała Wandy roztrzaskanego na chodniku. W następnej scenie będzie już tylko Ida, która przyjechała na pogrzeb ciotki.

Ida jest postacią o wiele bardziej enigmatyczną. Nie wiemy, co czuje, kiedy dowiaduje się prawdy o swoim pochodzeniu. Ma spokojną, kamienną twarz. Jest pokorna, jakby godziła się ze wszystkim, co przynosi jej życie. Ale ta kamienna maska, jaką nosi na twarzy, to tylko pozory. Potrafi być stanowcza i świadomie podejmować decyzje. Chce odkryć prawdę o swoich rodzicach, chce wiedzieć, dlaczego jej kości nie leżą w tym grobie, broni swojej postawy, swojej wiary. Potem szczerze przyznaje się Bogu, że nie jest jeszcze gotowa i nie przyjmuje ślubów zakonnych, aby w końcu także świadomie wrócić jednak do klasztoru. Jak rozumieć jej chwilowy związek z muzykiem granym przez Dawida Ogrodnika? Czy to tylko kryzys wiary? Bunt przeciw Bogu? Zachłyśnięcie się życiem? Chęć doświadczenia czegoś dotąd niedostępnego? Może potrzeba bliskości? Po śmierci ciotki Ida zostaje znowu sama. Nawet w pogrążonym w ciszy klasztorze pewnie nie ma z kim rozmawiać o tym, co się stało. W czasie wspólnie posiłków zamiast rozmów słychać  szczęk sztućców. Jak rozumieć decyzję Idy o powrocie do klasztoru? Czy kryzys wiary minął? A może to ucieczka przed życiem? A co potem, pyta Ida chłopaka, który proponuje jej wspólny wyjazd. A potem życie, a potem kłopoty, pada odpowiedź (wszystkie cytaty z pamięci).

Tematem filmu Pawlikowskiego są bolesne problemy polsko-żydowskie. Mamy tu wszystko: i bohaterstwo, i podłość, i antysemityzm, i zacieranie pamięci o Żydach, i lęk przed ich powrotem. Ojciec ukrywał, syn zabił, teraz boi się, że Ida i Wanda wrócą i odbiorą im dom. Tragiczna przeszłość jest wymazywana ze zbiorowej pamięci. Ida nie znała swojej historii, siostry nic jej na ten temat nie powiedziały. W zamian za to dostała od nich nową tożsamość. Kim jest? Jak ma pochować rodziców? Odruchowo mówi o księdzu, ale niewierząca Wanda ironicznie, chociaż trzeźwo, stwierdza, że przydałby się rabin. Ostatecznie pochowają swoich bliskich same, nocą, na opuszczonym żydowskim cmentarzu. Kiedy Wanda popełni samobójstwo, a Ida zamknie się za klasztornym murem, pamięć o tym, co się stało, odejdzie wraz z nimi. Skibowie przecież będą milczeć. Kto przechowa tę pamięć? Może chłopak, który przez przypadek stał się świadkiem historii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty