"Płynące wieżowce"

"Płynące wieżowce" Tomasza Wasilewskiego to kolejny obraz pokazywany na gdyńskim festiwalu, na który czekałam, kolejny obsypany nagrodami i kolejny spełniony. Zawsze, kiedy piszę o filmie, o którym głośno, mam problem ze wstępem. Jestem prawie pewna, że wszyscy wszystko na jego temat wiedzą, bo tyle wokół niego szumu. Ale trudno, niech rytuałowi stanie się zadość. Oto powody, dla których warto wybrać się do kina. Ciekawe problemy, nie tylko miłosne dramaty, ale też rodzinne relacje czy mozolne określanie siebie. Poruszająca historia trojga głównych bohaterów. Świetne role: nagrodzona w Gdyni Marta Nieradkiewicz, Mateusz Banasiuk i Bartosz Gelner. Trzeba jednak wiedzieć, że nie akcja jest tu najważniejsza (przeciwnie, tempo raczej powolne), a to, co dzieje się między ludźmi. Dużo w "Płynących wieżowcach" ciszy, napięcia pomiędzy bohaterami, ukradkowych spojrzeń, metaforycznych zdjęć. Niektórzy miłośnicy kina spod znaku Hollywood takie filmy nazywają polskimi snujami, ale ja do nich nie należę. Dlatego uważam, że to pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana. A teraz czas na łyżkę, no może łyżeczkę, dziegciu. Mam zastrzeżenia do dwóch wątków: jeden moim zdaniem został przez scenarzystę puszczony, drugi, chyba, nieco wydumany. Chciałbyś, czytelniku tej notki, poznać konkrety? Niestety nic z tego, pisząc wprost, zdradziłabym zbyt wiele. Szczegóły poznają tylko ci, którzy już w kinie byli. Jak zwykle w drugiej części. Na zakończenie dodam tylko, że i tak najważniejsze jest to, iż "Płynące wieżowce" nie pozostawiają obojętnym, a jak wiadomo, nie ma nic gorszego niż film, o którym zapominam od razu po seansie. To samo dotyczy książek, ale o tym innym razem.

Kuba, grany przez Mateusza Banasiuka, jest pływakiem, dlatego wiele scen rozgrywa się na basenie. Bardzo często kamera pokazuje to, co pod wodą, przede wszystkim ciała pływaków. Czasem nurkujące, czasem skryte tylko do połowy. Nad wodę wyjeżdżają Kuba, Michał i Sylwia. To tu rozgrywa się jedna z ważnych scen. Ale chyba najbardziej symboliczny jest balet synchroniczny (chyba tak się nazywa ten sport?). Kamera pokazuje tylko to, co pod powierzchnią. Nie mam wątpliwości, że woda została w "Płynących wieżowcach" potraktowana metaforycznie. Tak jak jej gładka (albo wzburzona) tafla ukrywa połowę ciała pływaków, tak bohaterowie skrywają swoje uczucia. Nie mówią o tym, co naprawdę czują,  co myślą, czego pragną. Nie chcą, boją się albo nie potrafią zdobyć się na szczerość.

Najważniejszy dramat rozegra się pomiędzy Sylwią, Kubą i Michałem. Sylwia powoli orientuje się, jaką rolę zaczyna odgrywać Michał w życiu jej chłopaka. To klasyczny trójkąt. Zaczyna się od pozornie niewinnych telefonów, sms-ów odbieranych w nocy, niby nic nieznaczących spotkań, aż w końcu właściwie wszystko staje się jasne. Ale nawet wtedy Kuba milczy. Prawie do końca udaje, że nic się nie zmieniło. Czy to tylko tchórzostwo? Nie sądzę. To też, ale również zaskoczenie tym, co się dzieje. Kuba potrzebuje czasu, aby pogodzić się ze swoimi uczuciami. Ale i to nie wszystko. On Sylwię kocha. Jego deklaracje miłości są, moim zdaniem, szczere. To, co rozgrywa się pomiędzy tą trójką jest pełne napięcia. Rzadko nazywają swoje uczucia i pragnienia wprost. Najczęściej siedzą w ciszy nabrzmiałej od złych emocji, spoglądają na siebie z ukosa z nienawistną zazdrością w oczach (kapitalna scena posiłku). Jeśli już mówią, to są to słowa bez znaczenia, zagadywanie niezręcznej, napiętej do granic ciszy. Tylko Sylwia od czasu do czasu nie wytrzymuje i rzuca prowokacyjne pytania, jakby chciała zmusić Kubę do deklaracji. Ona walczy, walczy o miłość. Jej rozpacz jest szczera. Kto kiedykolwiek cierpiał z miłości, bezbłędnie rozpozna ten rodzaj płaczu. Czy osiągnie to, co chciała? Czy zmusi Kubę, aby z nią został? Zakończenie jest otwarte (chciałoby się napisać bardzo otwarte). Czy Sylwia naprawdę jest w ciąży, czy to tylko gra? Czy ostatni gest Kuby to gest symboliczny? Czy oznacza, że zdecydował się jednak odejść? Co się stanie z Michałem? Zginął? Czy przeżył? Co zrobi Kuba, kiedy się o tym dowie? Słyszałam zdanie, że zakończenie "Płynących wieżowców" jest słodko-gorzkie. Nie mogę się z tym zgodzić. Tylko gorzkie! Zwycięstwo Sylwii, jeśli rzeczywiście zwyciężyła, jest pyrrusowe.

Czas przyjrzeć się trzeciej osobie dramatu, Michałowi. On w przeciwieństwie do Kuby jest  szczery. Najłatwiej przychodzi mu przyznanie się do swoich uczuć. Nie podoba mu się, że jest tym trzecim. I on, tak jak Sylwia, walczy o Kubę. Pewnie dlatego decyduje się powiedzieć najpierw matce, potem ojcu, bratu i bratowej, że jest gejem. Przy rodzinnym stole rozegra się niema psychodrama. Nikt nie powie, co czuje i co myśli. Milczą albo zagadują swoje emocje. Celuje w tym matka, pozornie najbardziej wyzwolona. Po comingoucie Michała natychmiast weksluje rozmowę na błahe tematy, jakby bała się reakcji domowników, szczególnie męża. A oni zachowają kamienną twarz. Co czują? Wydawało się, że matka dość łatwo przyjęła wyznanie Michała. Ale może to tylko pozory? Może jej słowa to czysta konwencja. Czy nie tak powinna zachować się wyzwolona, nowoczesna, kochająca matka wolna od jakichkolwiek uprzedzeń? Co myśli naprawdę? Boi się? Buntuje? Rozpacza? Jest wściekła?

No i na zakończenie kilka słów o matce Kuby, kobiecie nieco infantylnej. Przeżyła miłosny zawód, łudzi się, że uda jej się wyjechać do mężczyzny, z którym była związana. Jest zazdrosna o syna. Sylwię traktuje jak rywalkę, najchętniej wyrzuciłaby ją z mieszkania. Ale z dwojga złego woli ją od Michała. Kiedy tylko orientuje się, jakie relacje łączą z nim jej syna, natychmiast zmienia front i sprzymierza się z Sylwią przeciwko niemu. Ciąża dziewczyny, prawdziwa czy wymyślona, staje się dla niej  wybawieniem. Nieznoszącym sprzeciwu tonem decyduje o losie syna, a Kuba nie ma odwagi się zbuntować. Przyszedł wreszcie moment, aby ujawnić, co mam za złe twórcom filmu. Stosunek matki do Kuby jest podszyty erotyką. I to właśnie wydaje mi się wydumane. Wiem oczywiście, że ukochani synowie stają się dla kobiet samotnych często namiastką mężczyzny. Oddają im wszystkie swoje uczucia, żądając w zamian adoracji. Ale żeby aż tak? Mycie pleców, wspólne oglądanie filmu w pogrążonym w ciemnościach łóżku, a wreszcie pocałunek w usta, to wszystko wydaje mi się przesadzone i nieprawdziwe. Ale może nie mam racji?

I wreszcie druga szpila, a może szpileczka. Wątek kompletnie puszczony. Chodzi o drugą z dziewczyn, Monikę, graną przez Olgę Frycz. Rozumiem, że to postać drugoplanowa, ale chciałabym wiedzieć, co ona czuje. Jest przecież dziewczyną Michała i przyjaciółką Sylwii, którą zresztą pociesza. Wydaje się, że Monice jest wszystko jedno. Jej obojętność jest, moim zdaniem, trochę mało prawdopodobna. A może jej związek z Michałem był na tyle powierzchowny, że nie musiała rozdrapywać swojej duszy?

Tak czy inaczej to nieważne, no może niezupełnie. Najważniejszy jest miłosny dramat rozgrywający się pomiędzy Sylwią, Kubą i Michałem. Dramat tchnący prawdą, a nie szeleszczący papierem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty