"Droga do nieba" Erici Fischer (Czarne 2009; przełożyła Katarzyna Weintraub) trochę się na mojej półce przeleżała, aż wreszcie po nią sięgnęłam. Może powinnam wyjaśnić, skąd znam autorkę i dlaczego w ogóle kupiłam jej książkę. Otóż rok wcześniej, w 2008, wyszła w Polsce "Aimee i Jaguar. Historia pewnej miłości, Berlin 1943." jej autorstwa, dość szeroko reklamowana. Kupiłam ją wtedy i przeczytałam. Byłam pod wrażeniem opartej na faktach opowieści o historii miłości dwóch kobiet: niemieckiej Żydówki i Niemki, żony żołnierza Wermachtu, matki kilkorga dzieci, która pod wpływem tego uczucia przeszła całkowitą przemianę światopoglądową, za co zapłaciła ogromną cenę. I nie tyle poruszyło mnie samo uczucie, nieoczekiwane i niemożliwe, ile właśnie losy obu kobiet. Historia przemiany Niemki i jej konsekwencje. Los Żydówki, która w imię wolności decyduje się prowadzić w Berlinie życie podziemne. Jak garstka innych Żydów nie akceptuje niemieckich rozporządzeń, nakazów i ukrywa się, właściwie nie ukrywając. Po książkę naprawdę warto sięgnąć, odsłania mniej znane nam Polakom karty niemieckiej historii a smutne losy obu bohaterek zapadają w pamięć (najlepszy dowód, że do dziś ją wspominam i reklamuję). Drażnią jedynie fabularyzowane partie (jest ich na szczęście nie tak wiele) do bólu zębów melodramatyczno-kiczowate. Zachwycona tamtą pozycją, kiedy tylko usłyszałam o następnej, postanowiłam przeczytać. Trochę to trwało, ale w końcu swój zamiar zrealizowałam.
"Droga do nieba" moim zdaniem zdecydowanie ustępuje poprzedniej książce Erici Fischer, co nie znaczy, że nie jest ciekawa. Czyta się ją bardzo dobrze, a że rozmiarów jest niewielkich, połknąć można w kilka dni. To, jak głosi podtytuł, historia rodzinna. Autorka, sprowokowana śmiercią starej matki i zniknięciem brata, snuje opowieść o swojej rodzinie. Jej matka była polską Żydówką, socjalistką i feministką, która w latach trzydziestych przyjechała z Warszawy na studia plastyczne do Wiednia. Tam poznała swojego przyszłego męża, lewicującego Austriaka. Niemal w ostatniej chwili opuściła Austrię i wyjechała do Anglii. Jej rodzina, która została w Polsce, nie uniknęła żydowskiego losu. Niby tyle już wiemy o Holocauście, a jednak za każdym razem, kiedy czytam coś na ten temat, odkrywam jakąś nowość. Tutaj poza przerażającym opisem śmierci dziadków (rodziców matki) w komorach gazowych Treblinki, którą autorka odtworzyła, właściwiej byłoby rzec: wyobraziła sobie na podstawie wiedzy historycznej, poruszają angielskie losy jej matki i podobnych jej żydowskich uciekinierów z kontynentu. Fatalne traktowanie przez Anglików, ciężka, źle opłacana praca, koszmarne warunki mieszkaniowe, bieda, oczekiwanie na przyjazd męża, któremu w Austrii ze względu na lewicowe poglądy groziły represje. Jak twierdzi Erica Fischer, Holocaust i wszystkie jego skutki: wygnanie, pobyt w getcie a potem śmierć w obozie warszawskiej rodziny, wreszcie powrót na prośbę męża do znienawidzonej Austrii, odcisnęły piętno na losach matki i jej dzieci. Matka z niezależnej, interesującej, otwartej kobiety stała się zrzędliwą kurą domową, z którą trudno było wytrzymać. Uzależniła od siebie syna, zdolnego, ale niespełnionego filozofa, który wyrósł na niepogodzonego z sobą i ze światem dziwaka, niezdolnego do samodzielnego życia. Narratorka-autorka nie mogąc wytrzymać zaprowadzonego przez ojca austriackiego sposobu wychowania i zrzędliwości matki, szybko opuszcza dom rodzinny, a w końcu Austrię.
Właściwie "Droga do nieba" nie jest opowieścią o Holocauście, a na pewno nie tylko. To historia samej autorki, próba wyjaśnienia, może usprawiedliwienia tego, kim się stała. A nie jest to obraz wesoły. Starzejąca się, samotna, ziejąca nienawiścią kobieta, która nie może pogodzić się z upływającym czasem i rozpaczliwie szuka jeszcze uczucia i erotycznego spełnienia. Te partie książki są bardzo ekshibicjonistyczne, co mnie nieco drażniło. Ale nie tylko to. Mniej więcej w połowie poczułam się zmęczona pesymizmem narratorki, wylewającą się z kart książki nienawiścią i ciągłym biadoleniem. Gdzieś chyba zginął uniwersalizm tej historii zdominowany przez bardzo osobisty ton. Czego tak nienawidzi bohaterka? Austrii, Austriaków, austriackiego sposobu życia i wychowania, także swojej toksycznej rodziny, szczególnie matki (nie jest w tym wcale oryginalna; podobną nienawiścią zionie inny austriacki pisarz Thomas Bernhard; inna jest postawa Martina Pollacka, który w swojej "Śmierci w bunkrze" odważnie odkrył ciemne karty swojej rodziny, co nie przełożyło się jednak na nienawiść do kraju). Właściwie jedyną osobą, którą pisarka jakoś oszczędza, jest jej zmarły ojciec, chociaż wspomnienia o tym, jak po austriacku karał w dzieciństwie jej młodszego brata, są przerażające. Dorastająca w takiej atmosferze bohaterka, w dzieciństwie i młodości tęskniąca za Anglią, gdzie spędziła swoje wczesne lata, wyrosła na samotną, nie potrafiącą nawiązać bliższych więzi z mężczyznami egoistkę, która odrzuciła nie tylko Austrię, ale i rodzinę. Uciekła aż do Berlina. Może trudno mi ją zrozumieć, bo zupełnie obce jest mi doświadczenie toksycznej rodziny. Pewnie dlatego nie potrafię zaakceptować tego, że kiedy umiera matka, ona spędza czas we Włoszech, a potem nie przyjeżdża nawet na jej symboliczny pogrzeb. I matka, i brat, i ona to ludzie psychicznie, emocjonalnie okaleczeni.
Nie oprę się refleksji, w gruncie rzeczy banalnej, jak różnie ludzie reagują na to samo doświadczenie. Niedawno pisałam tu o autobiograficznej opowieści Idy Fink doświadczonej przez Holocaust o wiele bardziej, niż matka narratorki. Jej historia tchnie mimo wszystko optymizmem, ta przytłacza.
Erica Fischer jest feministką i to czuć w jej opowieści. A ponieważ wychowała się w Austrii, ciekawe byłoby porównanie jej książki do prozy Elfridy Jelinek. Niestety nie mogę tego zrobić, bo jakoś dotąd nie zebrałam się, aby sięgnąć po jakąkolwiek powieść austriackiej noblistki. Może jednak, wiedziona ciekawością, w celach porównawczych za jakiś czas sięgnę po jedną z jej książek.
To tyle moich wrażeń, tym razem bardzo mieszanych, po lekturze książki Erici Fischer "Droga do nieba".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz