Tym razem konsekwentnie unikałam czytania i słuchania wywiadów z reżyserem, komentarzy, dyskusji i recenzji (do tych ostatnich w zasadzie nie zaglądam nie tylko przed obejrzeniem filmu, ale aż do momentu opublikowania notki w blogu). Wobec tego udało mi się zachować świeżość spojrzenia i z zainteresowaniem śledzić losy nieszczęsnego Brandona.
Dawno już nie widziałam tak smutnego filmu! Główny bohater to singiel, egoista i seksoholik. Trudno powiedzieć, co tu jest skutkiem, a co przyczyną. Nie znamy jego historii. Śledzimy kilka zwykłych, a potem dramatycznych dni z jego życia. W każdym razie, kiedy go spotykamy na ekranie, widzimy dobrze sytuowanego nowojorczyka, pracującego w jakiejś korporacji gdzieś w jednym z drapaczy chmur na Manhatanie, który po pracy, w swoim minimalistycznym, eleganckim, ale zimnym mieszkaniu oddaje się nieustającej seksualnej orgii: dziwki, przypadkowe dziewczyny, seks wirtualny, pornografia, a kiedy i to nie wystarcza, masturbacja. Nie odbiera telefonów, a jedynymi gośćmi w jego mieszkaniu są wspomniane przed chwilą panienki. Wydaje się, że poza pracą interesuje go tylko jedno: seks. Seks, który stał się obsesją, uzależnieniem, nałogiem. Kiedy zauważy w metrze dziewczynę, która go zainteresuje, nie potrafi się oprzeć. Wybiegnie za nią, a gdy straci z oczu, będzie niepocieszony. To znakomita scena: od spojrzeń, najpierw przypadkowych, potem coraz bardziej natarczywych, do nerwowych poszukiwań. Gra toczy się między obojgiem. Dziewczyna też zerka, czuje, że jest obserwowana, zakłada nogę na nogę, odsłaniając zgrabne udo. Czujemy jej skrępowanie, kokieterię i jego obsesyjną nerwowość naznaczoną pożądaniem, kiedy rzuca się w pogoń za nieznajomą z obskurnego wagonu metra i nerwowo rozgląda wokół siebie. Brandon ma spokojną, sympatyczną, ale nieprzeniknioną twarz świetnego Michaela Fassbendera. Ot, przystojny, dobrze ubrany, zadbany mężczyzna. Może dlatego nikt nie zna jego sekretu, którego on się wstydzi i skrzętnie ukrywa. Czym innym, w jego pojęciu, jest zwykły podryw w knajpie, nawet jeśli robi to jego żonaty i dzieciaty kolega, czy przypadkowy numerek, a czym innym seksoholizm, z którego Brandon doskonale zdaje sobie sprawę. Tamto dla ludzi, wśród których się obraca, jest normą, to czymś odrażającym i dlatego wstydliwym. Czy właśnie z powodu tej przypadłości chce mieć święty spokój i nie wpuszcza nikogo poza dziwkami do swego mieszkania, z którego uczynił jaskinię rozkoszy, chciałoby się napisać, ale ostatecznie trudno ten rodzaj seksu rozkoszą nazwać? Nie wiem, czy seksoholizm tak degraduje, na ten temat musiałby zabrać głos specjalista. A może samotniczy tryb życia to także efekt tego, że jest singlem i egoistą? (Chcę być dobrze zrozumiana: nie uważam, aby każdy singiel był wygodnym egoistą.)
Kiedy już z lekka zaczynałam się niecierpliwić monotonią tego, co na ekranie, i zastanawiać, czy coś się tu jeszcze zdarzy, nieoczekiwanie w życie Brandona wkroczyła jego poturbowana uczuciowo siostra, Sissy. Nie od razu orientujemy się, kim jest blondynka pod prysznicem, która tak bardzo go przestraszyła. Kiedy wcześniej kilkakrotnie nękała go telefonami, a on konsekwentnie ją ignorował, raczej przypuszczałam (bądźmy szczerzy, byłam pewna), że to jakaś stęskniona dziewczyna, od której on się opędza. Sissy też jest singielką. Tak jak on uzależniony jest od seksu, tak ona od uczuć. On seks może kupić, ona łkając, błaga o uczucie. Najpierw kogoś, kto ją najprawdopodobniej porzucił, potem żonatego kolegę brata, który ją poderwał. Sissy burzy tryb życia Brandona. Ma jej dość, początkowo ją toleruje, potem chce się jak najprędzej pozbyć. Tym bardziej, że siostra przypadkowo (nietrudno o to, kiedy mieszka się razem na tak małej powierzchni) odkrywa jego tajemnicę. Oczywiście nie poznaje całej prawdy, ale to, co widzi zaczyna ją przerażać. A jego drażni jej postępowanie: to, że narzuca się wspomnianemu przed chwilą koledze. A tak na marginesie warto zauważyć, że to do niej Brandon ma pretensje, jemu żadnych wyrzutów nie czyni. Czy tylko dlatego, że to jego szef?
Wizyta Sissy staje się katalizatorem. Brandon próbuje się zmienić. W rozpaczliwym amoku wyrzuca z domu wszystkie ukryte pisemka, kasety, płyty, nawet laptop. Jest tego kilka foliowych worów! Może od dawna tego chciał, a obecność siostry była doskonałym pretekstem? Umawia się na randkę z atrakcyjną koleżanką z pracy. Oboje czują się skrępowani. On pewnie dlatego, że to dla niego sytuacja niezwykła. Od razu widać różnicę oczekiwań: on stanowczo oświadcza, że związki go nie interesują, ona jest zdziwiona i chyba rozczarowana. Mimo wszystko Brandon próbuje, ale okazuje się, że nie potrafi zbliżyć się do dziewczyny, która oczekuje odrobiny więcej niż przygodny, ostry seks. To przejmująca scena. Oboje nieszczęśliwi i samotni. Ona odtrącona, on wściekły(?), rozczarowany(?), zrezygnowany(?), zrozpaczony(?). Na pewno przegrany. Nie udało się, poniósł porażkę.
Mimo że Brandon to skupiony tylko na sobie, nieczuły na problemy innych egoista i seksoholik, budzi moje współczucie. Kiedy widzę, jak bardzo się męczy, jak próbuje zerwać z nałogiem, może nie po raz pierwszy, jak się wstydzi, jak wreszcie upada, żałuję go, nieszczęśliwego i przeraźliwie samotnego. Seksualna orgia, jakiej odda się po awanturze z siostrą i nieudanej randce, będzie jak droga do zatracenia. Najpierw buńczuczny i wulgarny podryw jakiejś dziewczyny spotkanej w barze, potem, poturbowany przez jej zdumionego i wściekłego chłopaka, zstępuje niczym do piekieł do podziemi, w których mieści się klub gejowski, prawdziwy lupanar, wreszcie seks w jakimś burdelu(?). Rozpaczliwy, ostry, męczący, jakby chciał się zatracić na śmierć, do granicy bólu, który ma wypisany na twarzy. Coraz szybciej, coraz mocniej, w coraz bardziej wyszukanych pozycjach, a i tak nasycić się nie sposób. Kiedy jedzie tym co zawsze brudnym wagonem metra, nie jest już eleganckim, budzącym zainteresowanie mężczyzną. W dresie, złachany, pokrwawiony, wykończony może budzić tylko współczucie, litość (to w nas, widzach) i ewentualnie odrazę (we współpasażerach).
Smutek i rozpacz bijące z ekranu podkreślają chłodne kolory, takież wnętrza, pobazgrany wagon metra, także muzyka. Nawet Nowy Jork nie ma tu uroku znanego z filmów Woody Allena, miłośnika tego miasta. Czy Brandonowi się uda? Czy zmieni go samobójcza próba siostry? Czy znowu poniesie klęskę? Nie wiemy (pewnie specjalista powiedziałby, że bez terapii sobie nie poradzi). Ostatnia scena, kiedy przemoknięty, zrozpaczony Brandon szlocha w strugach deszczu na pustym, brzydkim placu (parkingu?), może być równie dobrze sceną katharsis, co sceną rozpaczy i bezsilności.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to ewentualnie do samobójstwa Sissy, które było rozwiązaniem przewidywalnym i trochę banalnym (ale przecież nie nieprawdopodobnym). To jednak drobiazg. Świetny, smutny, poruszający film, obraz upadku i męki człowieka pogrążonego w duchowej pustce. Dlatego musiał być tak dojmująco przykry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz