Wznowiona w 2010 roku reporterska książka Wojciecha Góreckiego "Planeta Kaukaz" (Czarne 2010; wydanie II uzupełnione) jest jak odkrycie nieznanego lądu. No bo cóż wie o Kaukazie taki ktoś jak ja, kto jakoś specjalnie nie interesuje się tym rejonem świata? Niewiele. Góry, Elbrus, Gruzja, Czeczenia, Osetia, konflikty, wojny, burzliwa historia, przesiedlenia całych narodów w czasach stalinowskich. Raczej hasła niż prawdziwa wiedza. I oto za sprawą książki Góreckiego dane mi było odbyć podróż ze wschodu na zachód, od Morza Kaspijskiego po Morze Czarne, od Kałmucji i Dagestanu do Adygeji i Abchazji, a po drodze odwiedziłam inne kraje o równie wdzięcznych nazwach wchodzące w skład Federacji Rosyjskiej. Takie nazwy jak Dagestan czy Abchazja nie były mi obce (podkreślam: nazwy), ale Adygeja albo Karaczajo-Czerkiesja? Bądźmy szczerzy, o ich istnieniu dowiedziałam się z tego bardzo ciekawego zbioru reportaży. Bo Górecki nie pisze o Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanie (o tym jest "Toast za przodków" - finalista Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za rok 2010, który czeka na półce na swoją kolejkę), ale o Kaukazie Północnym, gdzie na obszarze równym mniej więcej obszarowi Szwecji znajdziemy "zagmatwaną mozaikę ludów, kultur, języków i religii." A ludów tu jeszcze więcej niż państw! Są Karaczaje, Bałkarzy, Kałmucy, Lezgini, Ingusze, Czeczeni, Osetyjczycy, Kabardyjczycy, Adygowie, Czerkiesi, Szapsugowie i inni. Kto słyszał o Lezginach czy Karaczajach? A każde z tych plemion(?), narodów(?) w mniejszym czy większym stopniu odczuwa swoją odrębność. Jak pisze Górecki, narody kaukaskie w osiemdziesięciu procentach są do siebie podobne pod względem obyczajowym czy kulturowym, ale pozostaje te odrębne dwadzieścia procent. To powoduje, że z jednej strony odczuwają pankaukaską wspólnotę, z drugiej mają swoje ambicje. Często ten narodowy duch, to dążenie, aby stworzyć własne państwo, odrodziły się po latach uśpienia. Aby pokazać, że nasze na wierzchu, aby podbudować własne narodowe ego, aby udowodnić swoją wyższość nad sąsiadami, korzeni szuka się aż w starożytności albo nawet w przeszłości mitycznej czy legendarnej, tworząc pseudonaukową historię (tak jest na przykład w przypadku Osetyjczyków z północy skonfliktowanych z Gruzją i ze swoimi krajanami z południa). To musi rodzić konflikty, szczególnie, że w tym tyglu od lat trzydziestych dziewiętnastego wieku stale miesza Rosja, stosując starą zasadę dziel i rządź. Takie republiki jak Karaczajo-Czerkiesja czy Kabardyno-Bałkaria to twory całkowicie sztuczne, które łączą w jeden organizm wrogie sobie narody. Konflikty i waśnie były tu od zawsze, szczególnie, że wina i pamięć o niej przechodzą zwykle z pokolenia na pokolenie, ale wojny (jak ta gruzińsko-osetyjska czy ingusko-osetyjska) zaczęły się dopiero w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku. Górecki w sposób prosty, zwięzły i ciekawy tłumaczy przyczyny tych konfliktów, sięgając często aż do wieku dziewiętnastego albo i dalej. Pokazuje, jaki wpływ na to, co się tutaj działo, miała polityka nie tylko rosyjska, ale i europejska. Chociaż to odległy zakątek, był często kartą przetargową w grze wielkich mocarstw. Nie wpłynęło to jednak na prawdziwe zainteresowanie tym obszarem świata. Rosjanie niewiele wiedzą o mieszkańcach Kaukazu, ten rejon jest dla nich równie odległy i obcy jak jakieś afrykańskie państwo.
Ale nie tylko o historii i polityce pisze w swoich reportażach autor. To także opowieść o podróżach, które przez lata odbywał, o spotkaniach z ludźmi, często oryginałach o barwnych życiorysach. Raz będzie to ktoś przypadkowo spotkany gdzieś po drodze, innym razem przyjaciel, miejscowy polityk czy profesor. Zawód decyduje o charakterze rozmowy. Górecki jest stale obecny w swoich tekstach jako wędrowiec, komentator kaukaskiego świata, rozmówca, przyjaciel swoich starych znajomych. Odwiedza spore miasta, ale najlepiej czuje się w górskich zagubionych wioskach, aułach. Może dlatego, że jak pisze, miasta to na Kaukazie twory sztuczne, na ogół brzydkie, chaotyczne, bezładne. Prawdziwe centra to owe auły, wsie, często bardzo duże. To tu od wieków toczyło się prawdziwe życie. To tu można spotkać się z niezwykłą gościnnością i serdecznością, to tu przetrwał dawny świat. Ale zmiany postępują niezwykle szybko. Wkracza telewizja, komórki, nawet internet, wszystko się globalizuje, wsie pustoszeją. Hinalug, górski auł, jeszcze na początku naszego stulecia od listopada do wiosny odcinany od świata przez śnieg (odcinany w sposób dosłowny) dziś połączony jest z najbliższym miastem asfaltową szosą. Każdy może teraz dotrzeć tu niezależnie od pory roku. Dobrze to czy źle? A ileż trudu kosztowało Góreckiego i jego towarzysza podróży zdobycie tego miejsca, a potem powrót, w ostatnim momencie, tuż przed śniegiem, który uwięziłby ich tam na kilka miesięcy. Wraz z dostępnością giną języki, giną obyczaje, czasem zatraca się tożsamość plemienna czy narodowa. Młodzi Lezgini nie znają już lezgińskiego. Ale nie tylko ich te zmiany dotykają. Świat małych plemion, małych narodów ginie na naszych oczach. Ale wspominałam też o procesie odwrotnym: mozolnym odbudowywaniu narodowej świadomości. Ciekawym zjawiskiem jest też powrót z wielowiekowego wygnania. Tak powstała Adygeja, republika zanurzona w Kraju Krasnodarskim, którą zamieszkuje tylko dwadzieścia procent rdzennej ludności, pozostali to Słowianie (głównie Rosjanie). Niezwykle ciekawa jest historia tego narodu, który przetrwał przede wszystkim w Turcji i na Bliskim Wschodzie, a zdecydował się powrócić w momencie, kiedy zdał sobie sprawę, że dalsze trwanie na wygnaniu grozi albo asymilacją albo degeneracją.
Wszystko jest w tej książce bardzo interesujące, nowe, odkrywcze, fascynujące. Opowieści o Kozakach, starowiercach i staroobrzędowcach, nieznanych wioskach, plemionach czy klanach, obyczajach i religiach: prawosławiu, islamie, chrześcijaństwie, które od zawsze współistniały na tych terenach, a od końca zeszłego wieku powoli się odradzają. To, co pragmatyczne, realne, miesza się z zabobonami i magią, czego Górecki na własnej skórze niejednokrotnie doświadczył.
Ileż jest takich nieodkrytych miejsc! Zawsze, kiedy dzięki literaturze poznaję jedno z nich, ogarnia mnie żal, że czasu nie starczy, aby poznać inne. Cóż, tak już jest, trzeba się z tym pogodzić. Póki co, namawiam cię, czytelniku tej notki, na książkową podróż na Północny Kaukaz. Nie pożałujesz, zapewniam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz