Zacznę od nudy i znużenia. Oczywiście nie chodzi mi tu o moje odczucia, bo ani się nie nudziłam, ani nie byłam znużona, przeciwnie, oczu od ekranu nie mogłam oderwać. Myślę o tym, co dzieje się z bohaterami. Jest noc, wieje i grzmi, pewnie zimno, bo wszyscy w płaszczach, wokół ciemno, mrok rozświetlają tylko reflektory samochodów, a policjanci, prokurator i lekarz muszą pracować. Sprawa wydaje się coraz bardziej beznadziejna, przestępcy nie chcą wskazać, lub naprawdę nie pamiętają, gdzie zakopali zwłoki. Może rzeczywiście nie potrafią odnaleźć miejsca? Okolica przecież dość podobna, niewiele tu charakterystycznych punktów. Wszyscy marzą, aby to się wreszcie skończyło. Każdy ma jakieś swoje sprawy, każdy chciałby już znaleźć się u siebie, a tu nic. Czas wlecze się niemiłosiernie. Co robić, kiedy samochody zatrzymują się po raz kolejny? Mężczyźni siedzą, palą, trochę rozmawiają, czasem odejdą na stronę. Nuda i beznadzieja. Może dlatego niektórym zbiera się na metafizyczne refleksje o czasie i przemijaniu?
I niby nic niezwykłego na ekranie i w życiu bohaterów się nie dzieje, ale stopniowo z rozmów, którymi zabijają nudę, niczym z mroku nocy, zaczynają wyłaniać się, ledwie naszkicowane, ich historie. Za każdym coś się ciągnie, każdego coś gniecie. Swoje problemy skrywają za żarcikami i pogaduszkami o niczym. Policjant ma chorego syna. Prawdopodobnie praca jest dla niego nie tylko koniecznością, ale i ucieczką od dręczących kłopotów z dzieckiem. Jego żona nie ma takiej możliwości. Jeszcze bardziej dojmująca jest historia prokuratora, której raczej się domyślamy niż naprawdę poznajemy. Czy to o sobie opowiada dociekliwemu, racjonalnemu lekarzowi? Czy to jego żona popełniła samobójstwo zaraz po urodzeniu dziecka, bo nie mogła pogodzić się z jego zdradą? Zresztą, cóż to za zdrada, no zdarzyło się, za dużo wypił, to, co się stało, nie miało żadnego znaczenia. Dla niego nie, dla niej ogromne. Czy domyślał się, że się zabiła, czy naprawdę wierzył w tajemniczą, nagłą, ale zapowiedzianą śmierć? Czy chciała go w ten sposób ukarać? Czy za maską, którą nosi na twarzy, kryją się ból i wyrzuty sumienia? On, który na co dzień styka się ze zbrodnią i podłością, sam nie jest bez winy. Jeszcze mniej pewnych informacji mamy o lekarzu. O sobie powie tylko jedno, że rozwiódł się i jest bezdzietny. Ma nieprzeniknioną, ale przykuwającą uwagę twarz. Co robi w tym miejscu? Dlaczego tu przyjechał? Czy to ucieczka, czy świadomy wybór? W końcu ktoś i w takim miasteczku musi pracować. Ktoś musi szczepić dzieci, leczyć ludzi, przeprowadzać sekcje zwłok. Niech pan stąd ucieka, powie prokurator, nie wytrzyma pan tutaj. Jaka historia wyłania się zza zdjęć, które zdobią ściany jego pokoju? Co go doprowadziło w to miejsce? Nie wiemy, ale czujemy jakiś ciężar, który go przygniata. Prokurator i lekarz nieoczekiwanie wyrastają na główne persony dramatu. Jeden próbuje zwierzyć się drugiemu, zwierzyć się z własnej winy, drugi coś mu uświadamia. Czy inspirowany własnym doświadczeniem? Są jak Rogożyn i Porfiry z Dostojewskiego. Nie wiem, czy to tylko moje skojarzenie, czy świadome nawiązanie. Zza półsłówek, westchnień, zdań wyłania się ludzka tragedia. Być może i jeden z morderców skrywa jakąś tajemnicę. Czy to zwyczajne zabójstwo, czy kryje się za nim ludzki dramat? Czy to on jest ojcem osieroconego chłopca? Dlaczego zamordował? Bo nie mógł patrzeć, jak traktuje swoją żonę i dziecko? Bo był zazdrosny? Któryś z policjantów w pewnym momencie przyznaje, że zamordowany był wyjątkowym draniem. Wdowa, młoda, piękna kobieta, i jej syn nie wydają się bardzo zmartwieni. Wprawdzie chłopiec rzuca w mordercę ziemią, ale może robi to, bo tego oczekuje od niego tłumek, który omal go nie linczuje. Może to sprawa honoru? W jednej z ostatnich scen, widzimy, jak chłopiec bawi się piłką. Jest tak, jakby wracał z matką na przykład ze spaceru. Ale przecież to tylko dziecko, które nie do końca rozumie, co się stało. Może lekarz rozumie, jaka tragedia się rozegrała i dlatego okazuje mordercy swoją litość? To on poczęstuje go papierosem, a na koniec pominie w sekcyjnym protokole szczegóły, które jeszcze bardziej mogłyby go pogrążyć. A może wie, jak łatwo zbłądzić? Czy prokurator jest lepszy od mężczyzny, który zamordował? A sam lekarz, czy ma czyste sumienie? Mrok nocy skrywa wstydliwe tajemnice, dzień przyniesie rozwiązanie, ale tylko częściowe, bo ludzie milczą.
Oprócz tych dramatów, które bardziej przeczuwamy niż poznajemy, film niesie też sporo problemów tureckich. Kto czytał turecką literaturę, kto oglądał tureckie filmy, odnajdzie tu echa tego, co już poznał. Prowincja, z której uciekają młodzi. Wsie, w których zostają tylko starcy. Co się stanie z piękną córką gospodarza, który gości policyjną ekipę? Wyjdzie za mąż i też wyjedzie jak jej rodzeństwo? Czy może zmarnuje w tej zapomnianej wiosce swoją urodę? Zacofanie i nowoczesność. Kontrasty. Z jednej strony chaty z gliny, przerwy w dostawie prądu, brak kostnicy i odpowiednich narzędzi do przeprowadzania sekcji zwłok, z drugiej policyjny laptop, na którym sporządza się protokoły. Narzekania na biurokrację i urzędników i wiara w to, że są wszechwładni. Wystarczy, że szepną słówko, komu trzeba, a w wiosce powstanie tak potrzebna kostnica. Dlatego warto ich ugościć choćby w środku nocy. Z jednej strony aspiracje, aby stać się członkiem Unii, z drugiej stare przyzwyczajenia i kompleksy. Jak wszystko w tym filmie i te problemy zostały tylko dyskretnie zasugerowane gdzieś pomiędzy słowami i obrazami.
Ale może najważniejszą cechą "Pewnego razu w Anatolii" jest nastrój, poetycki, melancholijny klimat wykreowany przez trwanie, powolne dzianie się, obserwację. Kamera śledzi samotne postacie zagubione gdzieś pośród łysych wzgórz, wyciąga z mroku samotne samochody poruszające się po krętych drogach, na których łatwo się zgubić. Podąża za jabłkiem, które toczy się w dół strumienia, aż wreszcie zatrzyma się gdzieś na kamieniu. Wieje wiatr, od czasu do czasu przetacza się grzmot. Kapitalna jest scena w wiosce. Gliniane zabudowania, mrok rozjaśniany naftowymi lampami, bo wiatr spowodował awarię prądu. Gościnność, rozmowy, żarty, drobne złośliwości, zdumienie na twarzach każdego z mężczyzn olśnionych urodą córki gospodarza, która podaje im herbatę. I jeszcze humor, śmieszne obserwacje. Tragizm miesza się z zabawnymi sytuacjami, jak w życiu. Co dla jednych jest tragedią, dla innych rutynowym, nudnym zajęciem, po prostu pracą. Dlaczego więc nie zerwać znalezionych w polu, obok miejsca zbrodni melonów? I co szkodzi, jeśli położy się je w bagażniku obok ofiary?
Świetny film. Widziałam go na przeglądzie ostatnich Nowych Horyzontów, który w styczniu jeździł po Polsce. Pisałam te słowa zaraz po obejrzeniu obrazu Ceylana. Teraz, w marcu, kiedy ponownie czytam tę notkę, aby ją wyszlifować, mam ogromną ochotę wybrać się do kina jeszcze raz. Tak bardzo podobało mi się "Pewnego razu w Anatolii"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz