"Buddenbrookowie", o książce i o filmie.

Mniej więcej rok temu, po latach, wróciłam do lektury "Buddenbrooków" Manna, jako że od czasu do czasu sięgam ponownie po klasykę czytaną kiedyś. Odświeżyłam już sobie "Czarodziejską górę", Dostojewskiego (w kolejce czeka "Zbrodnia i kara"), "Mistrza i Małgorzatę", "Lalkę" i "Ziemię obiecaną" (ponowny zachwyt; polecam, baaardzo współczesna powieść). Pamiętałam, że kiedyś powieść Manna bardzo mi się podobała, ale z lektury pozostaly mi tylko strzępki. Tym razem początkowo czytałam z przyjemnością, ale bez specjalnych uniesień. Im bardziej jednak pogrążałam się w lekturze, tym większe wrażnie na mnie robiła. Aż w końcu zachwyciłam się i ten zachwyt trwa do dziś. Właściwie odkąd prowadzę ten blog, nosiłam się z zamiarem podzielenia się moimi wrażeniami na temat powiesci Manna, no ale  ponieważ czasem ledwie nadążam z notatkami na temat bieżących lektur (a przecież piszę też o filmach), stale odkładałam to na później. Aż tu nagle do kin weszła niemiecka ekranizacja "Buddenbrooków", a więc jest świetna okazja, aby napisać o jednym i drugim.

Podczas ponownej lektury największe wrażenie wywarła na mnie historia Toni Buddenbrook i jej brata Thomasa, spadkobiercy firmy. Tonia jest ofiarą czasów, w których przyszło jej żyć i mieszczańskiej, kupieckiej rodziny. Jak wiele kobiet tamtej epoki zostaje wydana za mąż wbrew swojej woli. Niby nic nie dzieje się na siłę, niby ostatecznie sama w imię honoru i dobra rodziny godzi się na małżeństwo z Grunlichem, którego początkowo szczerze niecierpi, ale jej zgodę poprzedza subtelne pranie mózgu. W końcu Tonia uwierzy, że poświęca się dla sprawy wyższej, czyli dla starej, potężnej rodziny, której znaczenie i wielkość dzięki temu małżeństwu jeszcze wzrośnie. Tak było zawsze. Miłość, która jest fanaberią, wymysłem poetów, przyjdzie z czasem, a jeśli nie, to trudno. Człowiek ma obowiązki wobec narodu, rodziny i Boga. Ich wypełnianie ma mu przynieść szczęście. Tragedia Toni polega na tym, że po pierwsze Grunlich budzi w niej wstręt (przecież nie każda swatana kobieta miała takiego pecha), a po drugie zostaje zmuszona do rezygnacji z wielkiej miłości. Panna Buddenbrook nie może wszak wyjść za mąż za studenta medycyny, syna zwykłego pracownika portowego. Ta miłość w tamtych czasach z góry skazana była na niepowodzenie. Nie to jest jednak najgorsze. Grunlich okazuje się oszustem, łowcą posagów, a w końcu bankrutem i Tonia wraz z córką wraca do domu. Odtąd jej życie to lata nudy, brak celu i sensu. Oczywiście wolna jest od kłopotów materialnych, żyje wygodnie w domu rodzinnym, tyle że z piętnem rozwódki. Nie umie , a pewnie w tamtych czasach w jej sytuacji jest to po prostu niemożliwe, nadać sensu swojej egzystencji. Ma poczucie, że nic już jej nie czeka, dlatego żyje cudzymi sprawami i emocjami: brata i jego żony, potem dorosłej córki. Co gorsza rzeczywiście niewiele ją już w życiu spotka. Drugie małżeństwo zawarte z rozsądku, już nie dla dobra rodziny, a raczej po to, aby zedrzeć z siebie piętno rozwódki i jakoś odmienić nudny los, też okazuje się nieudane. I chociaż zdobędzie się na stanowczy gest i sama odejdzie od męża, który rozczaruje ją brakiem ambicji i bawarskim prostactwem, jej życie znowu będzie jałowe i bezcelowe. Ciągnące się bezlitośnie lata nudy, monotonii i pustki. Na domiar złego jej los po latach powieli córka i w końcu obie będą wiodły podobną egzystencję. Powieść Manna pokazuje życie kobiety bez sentymentalnego lukru i upiększeń. Historia Toni to przeciwieństwo losów bohaterek powieści Jane Austen.

Nie lepiej jest z Thomasem, najstarszym z rodzeństwa, który po ojcu dziedziczy firmę. I on rezygnuje z uczucia, tyle tylko, że spotykając się potajemnie, a właściwie może lepiej by było napisać na boku, z prostą kwiaciarką, z góry wie, że będzie musiał ją zostawić. Na nim nikt z rodziny presji wywierać nie musi. O ile jeszcze można ostatecznie wyobrazić sobie małżeństwo Toni z lekarzem, synem prostych ludzi, o tyle zupełnie nie wchodziło w grę małżeństwo Thomasa z prostą dziewczyną sprzedającą kwiaty! Takie kobiety mogły być najwyżej kochankami zamożnych mężczyzn, nigdy żonami. Thomas osiąga sukces. Jest pracowity, odpowiedzialny, oddany rodzinnej firmie i tradycji, żeni się z piękną kobietą, pomnaża rodzinny majątek, ma syna, buduje nowy, wspaniały dom odzwierciedlający potęgę rodu, a wreszcie dostępuje niezwykłego zaszczytu: wybrany zostaje konsulem. Spełnia się  na szerszym polu: pracuje na rzecz rodzinnego miasta. A mimo wszystko kiedy osiąga apogeum swoich możliwości, zaczyna odczuwać ogromną, dojmującą pustkę. Jego życie nie jest bezczynne jak życie siostry,  wypełnia je praca, osładzają zaszczyty, ludzki szacunek, a jednak nie czuje się szczęśliwy. Przychodzi rozczarowanie. Dlaczego? Bo latami trzeba będzie robić to samo: pracować, aby jeszcze powiększyć rodzinny majątek? Bo przychodzi chwilowe niepowodzenie? Bo  żona, oddana sztuce, jest coraz bardziej obca? Bo delikatny syn, podobny raczej do matki niż do Buddenbrooków, rozczarowuje Thomasa? Czy będzie potrafił i chciał przejąć rodzinną firmę? A jeśli nie, to na co te starania? Czas płynie, najbliżsi odchodzą, dzień podobny do dnia. Duchowy kryzys, rozczarowanie życiem, poczucie pustki i braku sensu robią wielkie wrażenie. Cóż, dzieło Manna nie przynosi pokrzepienia, wszak nosi podtytuł "Dzieje upadku rodziny".

Ponieważ powieść tak bardzo zapadła mi w pamięć, raczej trudno  było się spodziewać, że jej ekranizacja w moich oczach sprosta oryginałowi. Wybierając się do kina, nie miałam wielkich oczekiwań. Szłam trochę z ciekawości, trochę z obowiązku. Dwóipółgodzinny film Heinricha Breloera z konieczności nie pokazuje całej historii. Pomija dzieciństwo rodzeństwa Buddenbrooków, ograniczając się w prologu tylko do jednego sentymentalnego epizodu, i skraca historię najmłodszego z rodziny, Hanno, delikatnego syna Thomasa i Gerdy. Nieobecnych jest też wiele postaci np. dziadkowie Toni, Thomasa i Christiana ze strony matki. Nie da się przenieść na ekran całej powieści. To, co najmocniej mnie rozczarowało, to wykastrowanie wątku Toni i osłabienie siły jego oddziaływania. Losy panny Buddenbrook, a potem pani Grunlich, nie wydają się tak tragiczne ani beznadziejne. Owszem, można uronić łzę nad jej nieszczęśliwą miłością, ale gdzieś wyparowała nuda i beznadzieja jej późniejszej egzystencji! Na ekranie jej drugie małżeństwo wydaje się być zawarte może nie z powodu wielkiej milości, ale przynajmniej niewielkiego uczucia. a tak przeciez nie było! Powód jego rozpadu też pokazany jest tylko częściowo. Mało tego: filmowa Tonia nie ma dziecka! To wszystko zdecydowanie osłabia wymowę tego wątku. Wszak w powieści córka Toni powiela jej los! Szczęście kobiety zależy tylko od mężczyzny, dlatego jeśli trafi na oszusta, jest przegrana. O wiele lepiej obszedł się film z pokazaniem historii Thomasa. Jego przegrana spowodowana utratą poczucia sensu na ekranie jest widoczna, chociaż oczywiście nie tak mocna jak w książce.

Ekranizacja mocno eksponuje konflikt między braćmi: sumiennym, odpowiedzialnym, pracowitym Thomasem i lekkoduchem, hipochondrykiem Christianem. W powieści to postać groteskowa i raczej niebudząca sympatii. Trudno powiedzieć, że droga życiowa, jaką wybrał, może być alternatywą dla drogi Thomasa. W filmie przynajmniej raz racje Christiana należy brać poważnie.

Drażnił mnie momentami nachalny i naiwny sentymentalizm, budzący raczej uśmiech zażenowania niz szlachetne wzruszenie. Takie właśnie były sceny z kwiaciarką, młodzieńczą miłością Thomasa, która na ekranie pojawia się wielokrotnie już jako dojrzała, spełniona kobieta, a jednak stale pamiętająca o swoim dawnym ukochanym. To sceny rodem z taniego melodramtu. Zaletą ekranizacji jest jej strona wizualna, pięknie pokazywane miasto: zaułki, podwórka, magazyny, port, spichrze, bruki czy ulice.

Cóż, film można zobaczyć, powieść należy przeczytać koniecznie!             


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty