"Wszyscy inni", czyli zwierciadło, w którym warto się przejrzeć.

Ten skromny film niemieckiej reżyserki Maren Ade jest niczym lustro, w którym widz musi, choć niekoniecznie chce, przeglądać się w czasie seansu. Obserwacja pary młodych, mniej więcej trzydziestoletnich, ludzi, Gitti i Chrisa, spędzających wakacje na Sardynii w letnim domu należącym do jego rodziców, dostarcza wiele niemiłej prawdy o nas, o naszych relacjach z innymi, o naszym konformizmie i wypieraniu się siebie. Jest to obraz do bólu prawdziwy, a wnioski płynące z niego smutne. Mniej wytrwałych odstręczyć może konstrukcja filmu. Kto spodziewa się oszałamiających sardyńskich pejzaży, ten się zawiedzie. Sardynia nie przypomina tu obrazków z turystycznych folderów. Niewiele się dzieje. Przez większość seansu na ekranie obserwujemy tylko dwoje głównych bohaterów toczących ze sobą rozmowy prowadzone najczęściej cichym, monotonnym głosem. Mimo że wspólnie spędzone wakacje będą dla ich związku przełomowe, niewiele tu wybuchów emocji i namiętności. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych widzów ten brak akcji zamieniony na dwugodzinne podglądanie bohaterów może być nudny. Jednak naprawdę warto ten film zobaczyć. To obraz, który porusza, potrząsa i każe się nad sobą zastanowić. Jeśli ktoś czytał "Lato przed zmierzchem" Doris Lessing, znajdzie tu podobnie stawiane pytania o to, czy można ocalić siebie w związku. Znakomite kino, chociaż lojalnie uprzedzam, że znam takich miłośników filmu, na których "Wszyscy inni" nie zrobili wrażenia. A tych, którzy widzieli, zachęcam do przeczytania dalszego ciągu.

Na początku winna jestem pewne wyjaśnienie. Otóż wyjątkowo obejrzałam ten film w towarzystwie. Potem długo dyskutowałyśmy, roztrząsając to, co zobaczyłyśmy. (Zwykle ten blog pełni dla mnie taką funkcję.) Jak to bywa w trakcie wymiany zdań, nasz odbiór uzupełniał się i wspólnie doszłysmy do wniosków, które poniżej. Wspominam o tym, bo chcę być uczciwa wobec przyjaciółki i ewentualnego czytelnika. Nie zapisłam jednak nic, z czym bym się nie zgodziła.

Początkowo film myli tropy i mnoży zagadki. Pierwsze sceny: młoda kobieta strofująca dziewczynkę, w pokoju obok młody mężczyzna czule wpatrujący się w niemowlę trzymane na ręku. Małżeństwo z dwojgiem dzieci, myślimy. Nagle pojawia się druga kobieta. Kim jest? Szczególnie zdezorientować może scena w sypialni, kiedy żegna się z mężczyzną. Kochanka? Chyba jednak nie. Więc kto? Dopiero później wyjaśni się, że to siostra głównego bohatera, a zarazem matka dzieci, którymi się opiekował wraz ze swoją przyjaciółką. Celowo wracam tak szczegółowo do pierwszych scen filmu, bo pokazują, jak mogłaby się potoczyć przyszłość Gitti i Chrisa. Czy tak będzie? Zakończenie jest otwarte: po wspólnie spędzonych wakacjach, które boleśnie zweryfikowały wzajemny obraz drugiej osoby, wszystko może się zdarzyć. Czy właśnie takiej przyszłości dla siebie chcą? On chyba jeszcze nie, ona  chyba już tak.

Ona, czyli Gitti. Bardziej wdzięczna niż ładna, chociaż nie można powiedzieć, żeby była brzydka. Szczupła. Ubiera się po swojemu: satynowe szorty, podkoszulek, pod spodem nieodłączna góra  kostiumu kąpielowego. Nic specjalnego, ale znać jakiś rys indywidualności. Wesoła i spontaniczna. Skora do zabawy, wygłupów i niekonwencjonalnych, gwałtownych zachowań (scena z siostrzenicą Chrisa; scena z nożem; skok przez okno). Umówi się na wieczorne pływanie łódką z nieznajomymi, których spotka w mieście. Dlaczego? A dlaczego nie, przecież byli fajni, mają własną łódkę, może być zabawnie. Tym bardziej zaskuje fakt, że jednoczesnie potrafi wnikliwie obserwować swojego ukochanego i być wobec niego krytyczna. W jednej z pierwszych dłuższych rozmów, których jesteśmy świadkami, zarzuca mu brak zdecydowania i to, że tak naprawdę nie wie, czego chce. Zła jest, że nie potrafi wziąć za siebie odpowiedzialności. Jednocześnie jego problemy zawodowe, niezrealizowane ambicje żywo ją obchodzą. Z napięciem czeka na ogłoszenie wyników architektonicznego konkursu, w którym brał udział. Namawia na wzięcie nowego zlecenia na wyspie. Zamieszkaj ze mną, nie odbiorę ci twojej wolności, mówi w trakcie tej rozmowy. A więc beztroska, trzpiotowata Gitti pragnie tego, czego wiele kobiet w jej sytuacji: zacieśnienia relacji, sformalizowania związku choćby tylko wspólnym zamieszkaniem. A może chce też dziecka? Przecież świadomie każe zrezygnować Chrisowi z użycia prezerwatywy. Tego nie wiemy. Potem zapewni go w złości, że nie musi się obawiać. Co jest prawdą?  Być może miota się między beztroską życia, jakie dotąd prowadziła, a budzącą się pod wpływem uczucia potrzebą stabilizacji.

On, czyli Chris. Trochę nijaki, niespecjalnie przystojny, nie można jednak powiedzieć, aby był szpetny. Taki evryman, którego twarz trudno zapamiętać. Architekt, podobno zdolny, a na pewno bezkompromisowy, stąd jego częste niepowodzenia. Projekty robione wspólnie z przyjacielem Philipem (ojcem rodziny) rzadko doczekują się realizacji, nawet jeżeli wygrywają konkursy. Chris jest artystą, nie chce ustąpić ani o milimetr.  Sam ze zdziwieniem przyznaje, że nie czuje się dojrzały, a powinien, bo lata lecą. Artystyczna bezkompromisowość może wydawać się chwalebna, tyle tylko, że najprawdopodobniej łatwo mu ona przychodzi, bo ma bogatych rodziców, którzy pewnie wspierają go, łagodząc skutki bujania w chmurach. To, co mogłoby wydawać się zaletą, jest prawdopodobnie także przejawem niedojrzałosci, do której się przyznaje. Na propozycję Gitti, aby zamieszkali razem, po prostu nie odpowiada. Jest skryty, nie o wszystkim mówi swojej dziewczynie, wstydząc się chyba  niepowodzeń. Ale może to też być dowodem braku zaufania. Początkowo wydaje się, że podobnie odbierają świat i podobnie się zachowują. On też potrafi żartować, wyglupiać się, śmieszą ich te same zabawy słowne. Okazuje się jednak, że nie do końca tak jest. Na propozycję wycieczki łodzią z nieznajomymi reaguje niechęcią, woli zostać w domu. W końcu to ona mu ulegnie i zrezygnuje, chociaż nie musi. I tu dochodzimy powoli do sedna: wzajemnego poznania, które prowadzi do rozczarowania, i rezygnacji z siebie dla ukochanego człowieka.

Nie wiemy, jak długo Gitti i Chris są ze sobą, jak dobrze się znają, ale te wspólnie spędzane wakacje w letnim domu jego rodziców, to wspólne tymczasowe zamieszkiwanie prowadzi do utraty złudzeń. Szczególnie Gitti stopniowo rozczarowuje się do Chrisa. Lepiej go poznaje i przekonuje się, że chyba nie takiego czlowieka pokochała, a może po prostu stworzyła sobie inny jego wizerunek. Raptem okazuje się, że Chris niektóre ważne sprawy przed nią ukrywa (przegrana w konkursie, rezygnacja z wygranej z powodu konieczności kompromisowej zmiany projektu; prawdopodobnie kłamie  w sprawie przyjętego zlecenia na modernizację willi, mówiąc, że właściciel dał mu wolną rękę). Przestaje się z nią liczyć. To że nie chce iść na dyskotekę i pływać łódką z nieznajomymi, to drobiazgi. Najbardziej widoczny staje się jego egoizm w czasie wycieczki w góry, kiedy gna do przodu, nie oglądając się na nią (przy okazji warto zauważyć, że nie potrafi się przyznać do błędu: prawdopodobnie zgubił drogę). Nie umie też docenić jej niespodzianki: pikniku, który dla niego przygotowała. Równie egoistyczne jest zostawienie jej samej na całą noc w domu rodziców. Gitti się boi, o czym wyraźnie mówi Chrisowi, ale on jej nie słucha. A strach nie jest wymyślony, o czym widz przekonuje się, obserwując jej nocne czuwanie. Ale najgorsze cechy wychodzą z niego w konfrontacji ze spotkanym przyjacielem Hansem i jego piękną żona Saną. Początkowo, kiedy Chris spostrzega Hansa na wyspie, usiłuje się przed nim ukryć, nie chce go spotkać. Wspólnie z Gitti robią z tego ukrywania niezłą zabawę, chowając się przed nim w sklepie. Takie wygłupy i żarty są typowe dla Gitti, ale on świetnie się do niej dopasowuje. Kiedy już jednak do spotkania dojdzie, Chris zmieni się zupełnie. Będzie udawał, że bardzo się cieszy, przyjmie zaproszenie na kolację, po paru dniach zaproponuje rewanż, mimo iż zdaje sobie sprawę, że protekcjonalny Hans nie przypadł jego dziewczynie do gustu. Najgorsze jest jednak to, że cały czas podczas tych dwóch spotkań dystansuje się wobec Gitti, lekceważąc ją, strofując, stając po stronie Hansa i jego żony. Być może nagle w konfrontacji z pewnymi siebie ludźmi sukcesu, dostrzega nijakość swoją i swojej dziewczyny? Chce się wydać inny, lepszy? Raptem Gitti wydaje mu się mniej atrakcyjna niż Sana? Jeśli spojrzeć obiektywnie na obie kobiety, musimy stwierdzić, że żona kolegi, znana projektantka drogich ciuchów, rzeczywiście jest ładniejsza i lepiej ubrana. Ale i Gitti czuje się chyba gorsza od niej. Raptem staje się niepewna, też gra kogoś innego: dobrą gospodynię, która cieszy się z wizyty gości. Z jej punktu widzenia Sana posiada wszystko, o czym być może ona sama marzy. Oprócz urody, ciuchów, interesującego zawodu ma męża i jest w ciąży.

I w tym momencie mogę przejść do ostatniego, ale jakże istotnego, problemu, który juz sygnalizowałam. Gitti już wcześniej zaczęła ulegać Chrisowi i, chcąc się mu przypodobać, postępować wbrew sobie. To ona, chociaż nie musiała, zrezygnowała z wycieczki łódką z nieznajomymi, kiedy on postanowił zostać w domu. To ona, mimo że nie polubiła Hansa i Sany, bez sprzeciwu godzi się na ich wizytę i krząta sie wokół nich jak najlepsza pani domu. Nie próbuje nawet wyrazić swojego zdania. Raptem staje się cicha i przygaszona.  Nic nie zrobi, kiedy Chris oprowadzając gości po domu rodziców, pokazuje im także kiczowaty pokój matki, kpiąc z jej upodobań. I chociaż Gitti wyraźnie źle się z tym czuje, nie przerwie jego kpin. A przecież jeszcze niedawno, w czasie pierwszego spotkania, potrafiła zdecydowanie i bezkompromisowo, nie zważając na konwenanse, bronić swojego zdania. Symbolem tego zapierania się siebie i wchodzenia w nie swoje buty jest sukienka, którą raptem kupuje. Po co, skoro, jak sama mówi, źle się w niej czuje i jest nie w jej guście? (O ile dobrze pamiętam, określa ją mianem burżujskiej) Chodzi chyba o to, że ona sama jest niepewna siebie w jego oczach. Bardzo jej na nim  zależy, mówi, że go kocha, chce z nim zamieszkać, ale nie wie, czy jest dla niego wystarczajaco atrakcyjna. a on nie daje jej jasnych sygnałów. Niby mówi kocham, nawet dwa razy, ale dla mnie brzmi to jak slogan, nieszczerze. Nie ma w tych słowach prawdy, namiętności i żaru. Tak trzeba, tak wypada w takiej sytuacji. W nowej sukience Gitti będzie pojawiać się coraz częściej. Pojedzie w niej do miasta, gdzie pozwoli sobie zrobić makijaż, w którym czuje się jak w masce. Kiedy natknie się na znajomych-nieznajomych od łódki, oni w pierwszym momencie jej nie poznają. Tym razem, ponieważ jest z nią Chris, zacznie ich zbywać i na ponowne zaproszenie odpowie konwencjonalnie. Już wiemy, że na pewno z pływania nici, bo Chris nie ma ochoty. Sukienkę włoży też podczas wizyty Hansa i Sany. Stopniowo Gitti zaczyna postępować wbrew sobie, konwencjonalnie. Ona, tak jak Chris, przestaje być szczera, chociaż szczerość była dla niej tak ważna. Nawet kiedy miara się już przebierze i postanowi odejść, nie powie tego wprost, a użyje wybiegu. Ostatecznie zaprzeczy sama sobie. Ona, która w jednej z pierwszych scen filmu, uczyła małą siostrzenicę Chrisa, że należy otwarcie mówić, co się czuje.

Te wakacje spędzane na Sardynii obnażyły Gitti i Chrisa. Niedojrzały okazał się nie tylko on, ale i ona. Oboje są chyba niepewni swojej wartości, tożsamości, nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą. Zachowują się konwencjonalnie i konformistycznie, chociaż temu zaprzeczają. (Druga para też zresztą grzęźnie w konwencjach i nieszczerościach, ale po nich od początku tego się właśnie spodziewamy, bo reprezentują w tym filmie burżujskie życie, przed którym bronią się Chris i Gitti, chyba podświadomie o nim marząc.) Gitti dla uczucia jest gotowa zrezygnować z siebie, Chris niewiele daje, myśli tylko o sobie. Czy jest dla nich nadzieja? Zakończenie otwiera różne możliwości. Wszystko może się zdarzyć. Nadzieją jest jego szczery płacz. Może dopiero teraz, kiedy ona chce odejść i udaje martwą czy śpiącą, zrozumiał, ile dla niego znaczy? Może teraz słowo kocham zabrzmiałoby szczerze? Wiele zależy od niej. Czy potrafi ocalić siebie w tym związku? Czy udobruchana znowu zacznie udawać kogoś innego? Na razie po swojemu wygłupia się i błaznuje.

Nie sądzę, żeby znalazł się ktoś, kto w zachowaniach tej czwórki nie odnajdzie choćby cząstki swoich własnych postaw. Jedni pewnie w tych portretach odkryją siebie więcej, inni mniej, ale myślę, że każdy chociaż odrobinę. Tak czy inaczej będzie bolało. Czy możliwy jest związek, w którym nie zatracimy siebie? (Szczególnie my, kobiety, mamy taką łatwość.) Gdzie leży granica pomiędzy dobrym kompromisem, bez ktorego żyć się nie da, a zaprzeczeniem sobie, swoim ideałom? Gdzie w relacjach z innymi możemy mówić o dobrym wychowaniu, o dobrej szczerości, która nie rani, a gdzie o sztucznej, nieszczerej konwencji, która nas pęta i nakłada maskę? Te pytania zadaje reżyserka "Wszystkich innych". Pewnie, że stawiano je już w sztuce wiele razy, ale nigdy dosyć. A odpowiedzi na nie, jak nie było, tak nie ma!                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty