Porównania z filmem Krauzego nasuwają się same. W obu tragedie rozgrywają się w normalnych, zwyczajnych, na pozór porządnych rodzinach. Kto stoi z zewnątrz, niewiele zobaczy, a nawet jeśli, to na pewno nie przejdzie mu przez myśl, że możliwa jest zbrodnia. "Plac Zbawiciela" to wiwisekcja. Widzimy, jak narastają problemy i rodzinny mobbing. Pamiętam, że kiedy oglądałam tamten film, towarzyszyło mi poczucie sytuacji bez wyjścia. Udręczona bohaterka nigdzie nie może znaleźć pomocy. Porzucona przez męża, zaszczuta przez teściową, zostawiona sama sobie przez siostrę i jej rodzinę, doprowadzona do stanu bezsilności i rozpaczy popełnia zbrodnię. Emocje aż kipią, historia pokazana na ekranie wbija w fotel. Jakże inaczej jest u Pawła Sali.
Film zaczyna się sceną aresztowania dwóch braci i jeszcze wtedy, kiedy obserwujemy brutalne zachowanie policjantów niewiele starszych od Artura, możemy się nad chłopcami litować. Twarze stróżów prawa są i niewinnne, jak twarz Marcina, i wykrzywione złością i nienawiścią. Jak niewiele różni morderców i policjantów. Mamy prawo wyobrażać sobie, że do zbrodni pchnęły ich wielkie emocje, nieszczęście, pewnie matka była jakimś potworem. Stopniowo, krok po kroku poznajemy życie rodziny Artura i Marcina, cofając się systematycznie w czasie, co ma nas zapewne doprowadzić do odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Moim zdaniem jednak nie do końca się to udaje. A może taki był zamysł rezysera? Życie bohaterów obserwujemy trochę z boku, być może stąd częste ujęcia z góry. Przyglądamy się kilkunastu sytuacjom, które są zaledwie szkicami: pokazują wybrane zdarzenia, pozwalając odtworzyć ciąg zdarzeń, które poprzedziły zbrodnię, ale nie wchodzimy w dusze bohaterów, możemy o nich powiedzieć tyle, ile zobaczymy. Reszta to sfera domysłów.
Co wiemy a czego się tylko domyślamy? Matka, agentka ubezpieczeniowa, miłośniczka kotów, których w mieszkaniu jest pełno i pewnie nie każdemu musi to odpowiadać. Teresa nie przejdzie obojętnie obok żadnego opuszczonego kociaka. Wyciągnie go z krzaków czy spod samochodu, nie zważajac na swój elegancki strój, i przyniesie do domu, żeby obdarzyć czułością i opieką. Czy jest złą matką? Nic na to nie wskazuje. Może jest za mało czuła i opiekuńcza? Może za bardzo pochłania ją i dręczy wyjątkowo niewdzięczna praca? Klienci zbywają ją tak jak synowie. Na pewno jest bezradna wobec starszego syna Artura, który kompletnie się z nią nie liczy. Młodszy, Marcin, wpatrzony w niego jak w obrazek, traktuje go jak guru. Pod jego wpływem prawie nie chodzi do szkoły, spędzając z nim czas. Teresa nie potrafi temu zaradzić. Najpierw usprawiedliwia wszystkie opuszczone godziny, a potem przyznaje się nauczycielce do swojej bezradności. Ta zresztą też nie oferuje pomocy. Kiedy odgrzebujemy z czasu jej przeszłość, docieramy do różnych życiowych udręk, które doprowadziły ją pewnie do stanu bezradności i zmęczenia, w jakim ostatecznie się znalazła, co świetnie oddaje pozbawiona makijażu (w początkowych scenach filmu) twarz aktorki. W domu rozmemłana, kiedy wychodzi do świata, przywdziewa niczym zbroję elegancką sukienkę a usta maluje bordową szminką. Jakie to udręki? Choroba i śmierć ciotki, która, jak możemy się domyślać, była dla niej jak matka. wiadomość o chorobie koleżanki, z którą kiedyś pracowała. No i problemy z mężem, Hubertem. Właściwie tylko jej kuzynka, Ewa, która od pewnego czasu mieszka z Teresą i jej dziećmi, wydaje się przejmować jej losem.
Hubert, to równanie z niewiadomymi. Zawodowy żołnierz, który wrócił z misji w Afganistanie. Nie chce o niej opowiadać, ale łatwo się domyślić, że pobyt tam był traumatyczny. I tylko nie wiemy, czy zdarzyło się coś strasznego czy też to suma zdarzeń, oglądanie śmierci kolegów, strzelanie do ludzi doprowadziły go do stanu, w jakim go oglądamy. Wyraźnie unika rozmowy, kiedy podnieceni synowie wypytują go, czy kogoś zabił. W tym miejscu film porusza niezwykle istotny temat: nasza misja wojskowa w Afganistanie i jej koszty (o sens reżyser nie pyta, ale to film o czymś innym). Od czasu, kiedy obejrzałam znakomity duński film "Bracia" (amerykańską wersję wolałam sobie darować), jestem bardzo wyczulona na tym punkcie. Do dalszego załamania z pewnością przyczyniła się też utrata pieniędzy, które zarobił na misji. Z drugiej strony jego nerwowa reakcja na wieść o tym może być wynikiem traumy. Każdy, kto wkłada pieniądze w fundusze, powinien zdawać sobie sprawę, że to inwestycja długoterminowa i mniej lub bardziej ryzykowna. Albo więc postapił lekkomyślnie, albo działa pod wpływem stresu i emocji. Chyba że intecją reżysera było oskarżenie bezdusznego maklera, ale to byłoby naiwne. Dalej to już tylko niewiadome. Czy molestował swoich synów, co zarzuca mu Artur? Czy to tylko oskarżenie bezwzględnego chłopaka? Czy dlatego chłopcy wstawili zamek do drzwi swojego pokoju? Czy mała Jadzia dlatego pewnego ranka upiera się, że jest brudna i chce się umyć? Czy Teresa wie albo się domyśla, ale zaprzecza? Wszak widzimy, jak ważny jest dla niej mąż. Czy dlatego nie reaguje, kiedy Artur zmusza ojca do opuszczenia domu? Czy może tylko dlatego, bo nie potrafi mu się przeciwstawić, gdyż nie ma na niego żadnego wpływu? Czy to jeden z powodów nienawiści synów do matki i ojca? Ale dlaczego w takim razie nie chronią młodszej siostry? Na te pytania odpowiedzi nie będzie.
I wreszcie najważniejsze osoby dramatu, bracia: Artur i Marcin. Snując swoje rozważania o filmie Sali, zdałam sobie sprawę, że właściwie o nich wiemy najmniej. Młodszy Marcin ślepo zapatrzony w starszego wierzy, że brat posiadł niezwykłą moc: może przewidywać przyszłość, wpływać na sny, na ludzkie działania, a nawet ożywiać ludzi. Czy dlatego pomógł bratu zamordować matkę? Myślał, że będzie można ją ożywić? Chyba jednak nie, bo przekonał się wcześniej, że brat nie wskrzesił zmarłej ciotki. Ale może nie chciał? To Marcin jest tu ofiarą: przede wszystkim brata, ale i rodziców, którzy nie potrafili wyrwać go spod wpływu Artura. Dopiero kiedy w areszcie oddzielają go od niego, zdaje sobie sprawę, co się stało. Nikt mu już pomóc nie może. I chyba to oderwanie jest dla niego prawdziwym wstrząsem. A Artur pokazany jest w tym filmie jak demon zła. Wszystko, co robi, podszyte jest złem. Podłoży nogę sąsiadowi, zdemoluje sklep, w którym pracuje, nie wpuści do mieszkania Ewy, będzie jej groził. O tym, jak traktuje rodziców, już pisałam. I tylko brata, którego zaraża złem, będzie bronił.
I tu rodzą się moje wątpliwości. Pierwsza. Czy Artur zawsze był taki? Te trzynaście miesięcy z życia rodziny nie odpowiadają na pytanie: od jak dawna jest taki i dlaczego? Ma zły charakter czy błędy wychowawcze wyzwoliły w nim wszystko, co najgorsze? Przyjaciel Teresy powie: "Artur nikogo nie potrafi kochać" (cytat z pamięci). A może tak bardzo zmienił się od powrotu ojca? Ale czy to możliwe? Kto jest ofiarą: on czy matka? I sprawa druga. Artur owładnięty jest czarną magią, o czym wspominałam przed chwilą. Studiuje ją chyba (są takie studia?). Być może to właśnie te demoniczne, magiczne zainteresowania są przyczyną zła, które w nim tkwi. Taka odpowiedź mnie wydaje się naiwna. Wątek czarnej magii sprowadza film w obce mi rejony, moim zdaniem osłabia jego wymowę. To właśnie najbardziej przeszkadza. Chyba że tak było rzeczywiście, wszak film oparty jest na faktach. Pytanie tylko, w jakim stopniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz