Louise Kennedy "Nasze winy"

Jakiś czas temu, przy okazji pisania o dwóch znakomitych

powieściach, Sebastiana Barry'ego "Czas starego boga" i Megan Nolan "Zwykłe ludzkie ułomności", deklarowałam moje zainteresowanie literaturą irlandzką. Dziś będzie o kolejnym tytule z serii irlandzkiej, a w czytniku czekają kolejne! Ta książka, też powieść, to "Nasze winy" Louise Kennedy (Wydawnictwo Poznańskie 2023; przełożyła Kaja Gucio), jej literacki debiut. Recenzje miała raczej przychylne, ale koleżanka, w której gust czytelniczy wierzę, powiedziała, że to książka z gatunku tych, które dobrze się  czyta, ale nie ważą zbyt wiele. Z tym większą ciekawością zabrałam się do lektury.

Jaki werdykt? Nie jest to powieść interesująca językowo czy formalnie, ale znakomicie oddaje realia Irlandii Północnej w czasie Kłopotów, czyli trwającego latami, krwawego, naznaczonego terrorem konfliktu między zwolennikami niepodległości Irlandii Północnej czy też przyłączenia jej do Irlandii, a tymi, którzy opowiadali się za status quo. Najczęściej tych pierwszych utożsamia się z katolikami, tych drugich z protestantami, co nie do końca jest prawdą. Rzeczywistość była i jest bardziej skomplikowana. Kto chce poczytać o Kłopotach i porozumieniach wielkopiątkowych, które zakończyły wojnę domową, niech sięgnie po znakomity reportaż Patricka Raddena Keefe'a "Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej". Czyta się jak powieść sensacyjną.

Akcja "Naszych win" rozgrywa się w roku 1975 w Irlandii Północnej w miasteczku na obrzeżach Belfastu, a może w jednej z jego peryferyjnych dzielnic. Główną bohaterką jest Cushla, dwudziestoczteroletnia nauczycielka. Mieszka z razem z owdowiałą matką, która ma poważny problem z alkoholem. Jest katoliczką, pracuje w szkole katolickiej, kilka wieczorów w tygodniu pomaga bratu w rodzinnym pubie, do którego przychodzą katolicy, protestanci, a czasem żołnierze brytyjscy. Dlatego o polityce się w nim raczej nie rozmawia, aby utrzymać klientów. Właśnie tam poznaje znanego protestanckiego adwokata broniącego w procesach politycznych członków IRA. Michael, bo tak ma na imię, jest nie tylko dużo od niej starszy, bliżej mu do wieku jej rodziców niż do niej, ale na dodatek żonaty, chociaż, trzeba przyznać, niezbyt szczęśliwie. Bardzo szybko nawiązuje się między nimi romans. I w taki sposób Cushla staje się podwójnie, a może nawet potrójnie, wyobcowana.

Pierwsze wyobcowanie ma źródło w wierze i dotyczy nie tylko jej, ale całej katolickiej społeczności. Chociaż Cushla nie jest jakoś specjalnie gorliwa religijnie, wystarczy, że identyfikuje się jako katoliczka, aby w Irlandii Północnej  czuła się gorsza. Tu górą są protestanci i lojaliści (zwolennicy pozostania w monarchii brytyjskiej). Irolka, fenianka, katolka, pyrojad to zestaw przezwisk, jakimi obrzuca się katoliczki i katolików, republikanki i republikanów. 

Powinnam była mu powiedzieć, żeby się od...lił, a nie siedzieć jak grzeczna mała tubylczyni i pozwalać, żeby mnie dalej upokarzał. Chcę tylko przeżyć choćby jeden dzień bez przypomnienia, że chodzę do niewłaściwego kościoła.

Porządna protestancka whiskey. Porządni ulsterscy prtotestole. Kiedy coś było czyste i schludne, kiedy było takie, jakie powinno być, opisywano to jako protestanckie. Mawiali tak nawet katolicy. Cushla wpatrywała się w plecy pani Coyle, pragnąc, by kobieta odwróciła się i dała jej znak, owszem, ja też to słyszałam, wiem, co o nas myślą. Ale ona tego nie zrobiła. Jedyna Irolka poza Cushlą, która mogła dzisiejszego wieczoru przekroczyć próg tego domu, już nią gardziła. 

Jeśli się nie wychyla, nie opowiada politycznie, może przetrwać, chyba, że stanie się przypadkową ofiarą zamachu, a te są na porządku dziennym. Autorka znakomicie oddaje atmosferę ciągłego zagrożenia, wzajemnej nienawiści, strachu, bezradności, bo jeśli ktoś identyfikuje się z Kościołem katolickim, raczej nie może liczyć na gorliwość policji, kiedy stanie się obiektem prześladowania ze strony protestantów. Ale tu nic nie jest proste. Konflikty mogą też przebiegać wewnątrz grupy. Dotyczy to małżeństw mieszanych albo osób takich jak Michael, które próbują przekraczać granice, patrzeć na rzeczywistość irlandzką obiektywnie. Wtedy narażasz się obu stronom. I policja też nie będzie reagować. Narazić się możesz zwyczajnym ludzkim gestem, chęcią pomocy poszkodowanym, jeśli nigdzie nie pasują. Tak dzieje się z Cushlą, która powodowana ludzkim odruchem pomaga rodzinie swojego ucznia prześladowanej przez obie strony konfliktu. Wystarczy, że matka jest protestantką, a już są wszędzie obcy. Ostracyzm dotknie nie tylko Cushlę, ale całą jej rodzinę.

Kolejny powód wyobcowania bohaterki wiąże się z jej zakazaną miłością. To jasne, że muszą się ukrywać. Nie dość, że Michael ma żonę, to jeszcze na dodatek jest protestantem. Są zdani na ukradkowe spotkania, takież telefony, narażeni na to, że ktoś ich zobaczy razem. Jak zawsze w takiej sytuacji, to kobieta ponosi większe koszty i to kobieta jest zależna od mężczyzny. Musi się dostosować do jego wolnego czasu. Czeka na telefon, umiera z tęsknoty, kiedy przez jakiś czas nie daje znaku życia, obiecuje sobie, że nie będzie gotowa na każde jego gwizdnięcie, po czym rzuca wszystko, kłamie, byle tylko się z nim chociaż na chwilę zobaczyć. Beznadziejnie zakochana kobieta.

Gdyby tu nie przyszła, siedziałaby w domu z matką, ale Michael miał mnóstwo możliwości do wyboru. Miał przyjaciół, pieniądze. Rodzinę.

Jest jeszcze jeden powód wyobcowania. Michael wprowadza Cushlę do swojego towarzystwa - uczą się irlandzkiego, a ona ma im udzielać lekcji. Są starsi od niej, mają zawodową pozycję, to dziennikarze, artyści, należą do lepszej sfery, stoi za nimi tradycja ich rodzin, no i są protestantami. Cushla czuje się wśród nich obco, uczy w szkole, pochodzi ze zwyczajnej rodziny, no i jest katoliczką. Poza tym oni świetnie się znają, łączy ich przyjaźń, przeszłość, praca, zainteresowania. Ona wtargnęła do ich świata, jest intruzką. Ma wrażenie, że nią gardzą, że prowokują, że wyszydzają, czuje na sobie ich pogardliwe, karcące spojrzenia, no i oczywiście, na pewno uważają, iż Michael źle wybrał. Tak naprawdę znają go lepiej niż ona, wiedzą o nim to, o czym ona nie ma pojęcia. Nie tyle gorszy ich sam romans, ile jej osoba. Dlaczego w takim razie przychodzi na te spotkania? Bo to jedna z niewielu możliwości widywania go. No i on o to prosi, więc nie potrafi odmówić. Zresztą ona też czuje się od niego gorsza. Starszy, lepiej wykształcony, o ugruntowanej pozycji zawodowej, bardziej doświadczony. A ona? Kim jest ona? Młodą nauczycielką z katolickiej szkoły spędzającą wieczory z matką alkoholiczką, której musi pilnować. Autorka bardzo dobrze oddała wszelkie niuanse takiego związku. Cushla, która potrafi być zdecydowana w innych sprawach, wie, czego chce, co powinna, potrafi się nie ugiąć pod presją otoczenia, w relacji z Michaelem staje się bezbronna.

Na mnie powieść Louise Kennedy zrobiła wrażenie. Nie jest arcydziełem języka i formy, ale opowiada o czymś ważnym, potrafi przykuć uwagę i poruszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty