Natalia Budzyńska "Witkiewicz. Ojciec Witkacego"

Kiedy dwa lata temu usłyszałam o książce Natalii Budzyńskiej

"Witkiewicz. Ojciec Witkacego" (Znak 2022), początkowo nie miałam zamiaru jej czytać, ale po wysłuchaniu kilku rozmów z autorką, jak to często bywa, zmieniłam zdanie. Tym bardziej, że znakomicie wpisywała się w krąg dwóch innych pozycji, które poznałam. Pierwsza to "Dzikie żądze. Bronisław Malinowski nie tylko w terenie" Grzegorza Łysia, druga "Witkacy i kobiety. Metafizyczny harem" Małgorzaty Czyńskiej. Wszystkie trzy łączył oczywiście Witkacy. Stwierdziłam, że to kolejna okazja, aby poszerzyć to poletko. A poza tym co ja właściwie wiedziałam o Stanisławie Witkiewiczu? Wcześniej, przed lekturą dwóch wspomnianych tytułów, że był twórcą stylu zakopiańskiego i malarzem (chociaż tego ostatniego nie jestem już taka pewna). Później trochę o jego stosunku do syna i trójkącie, w jakim przez wiele lat żył. Do tego sprowadzała się moja wiedza. A że każda biografia to znakomita okazja do zdobycia nowych wiadomości nie tylko o jej bohaterce czy bohaterze, ale także o związanych z nimi ludziach i jeszcze szerzej o epoce, nie było na co czekać. To właśnie z tych dwóch powodów co jakiś czas sięgam po ten gatunek, czasem magnesem jest sama postać, a czasem, jak w tym wypadku, także kontekst. No i uwielbiam wkraczać na terra incognita, likwidować wszelkie białe plamy, odkrywać coś, o czym nie miałam pojęcia.

Co w wypadku biografii Witkacego stało się takim odkryciem? Było ich kilka. Pierwsze to cały obszar związany z jego pobytem na Syberii w Tomsku. Miał trzynaście lat, kiedy w ramach represji po powstaniu styczniowym jego ojciec został tam zesłany. Za nim podążyła żona i kilkoro ich dzieci. Dzięki jej przebojowości, energii i kontaktom na Syberię dostali się w cywilizowany sposób, jadąc, a nie wędrując. Także opis życia polskich zesłańców w Tomsku jest bardzo interesujący. Chociaż od dawna już mam świadomość, że zesłanie nie zawsze oznaczało katorżniczą pracę w tajdze, to warto dowiedzieć się więcej. Już bardzo długo w czeluściach mojego czytnika leży książka Wojciecha Lady "Pożytki z Syberii" właśnie na ten temat i wreszcie powinnam ją przeczytać. (W tym momencie autorka tej notki pada pod ciężarem świadomości, jaki ocean książek czekających na lekturę znajduje się w jej czytniku, na jej półkach i na dwóch listach - kupić/wypożyczyć z biblioteki.) 

Dość dygresji, wracam do Witkiewicza. Powstanie styczniowe, podobnie jak w wypadku wielu Polaków, było końcem sielskiego życia młodego Stacha. Odtąd zawsze będzie się mierzył z problemami finansowymi, wielokrotnie będzie korzystał z pomocy przyjaciół, przed czym zawsze się wzbraniał, właściwie  takiej pomocy odmawiał, a znajomi często musieli uciekać się do rozmaitych forteli, aby zmylić jego czujność. Honorowa i ideowa postawa sprawiała, że nie zarabiał nawet na tym, na czym pewnie mógł zrobić spore pieniądze. Kiedy stworzony i propagowany przez niego styl zakopiański stał się bardzo popularny, nie brał pieniędzy za projekty domów, a zleceń miał mnóstwo, bo uważał, że rozpowszechnianie takiego budownictwa, będącego według niego istotą stylu narodowego, to jego obowiązek. Kolejnym problemem stanie się z czasem zdrowie Witkiewicza. To między innymi z tego powodu przeniesie się na stałe do Zakopanego, a ostatnie lata życia spędzi na Istrii w Lovranie.

Niewiele wiedziałam o malarstwie artysty i jego działalności jako krytyka. Nic o jego pobytach w Monachium, powrotach do Warszawy, gdzie drażnił go marazm i przystosowanie do życia po klęsce powstania, odczuł to szczególnie, kiedy przyjechał do Warszawy po powrocie z Tomska, wzmożony patriotycznie. Wspólnie z Józefem Chełmońskim, Adamem Chmielowskim i kilkoma innymi malarzami propagowali nowe podejście do sztuki. Krytykował historyzm, między innymi twórczość Jana Matejki, uważał, że sztuka powinna być wyrazem duszy artysty, a nie wpisywać się w jakieś obowiązki. Bronił przed zarzutami konserwatywnej krytyki malarstwa Józefa Chełmońskiego i braci Gierymskich. Nie miałam pojęcia, że ci malarze byli tak bardzo atakowani. 

Kolejną sprawą, o której niewiele wiedziałam, to fascynacja Witkiewicza starszą od niego Heleną Modrzejewską i ich wieloletnia przyjaźń. Było dla mnie odkryciem, że miał wziąć udział, razem z nią,  Henrykiem Sienkiewiczem i kilkoma innymi osobami, w ich amerykańskiej eskapadzie, która, jak wiadomo, zakończyła się klapą. Jedną z przyczyn tego, że nie ruszył z nimi do Kalifornii, był brak pieniędzy na bilet. Ale z artystką utrzymywał kontakt do końca jej życia. Odwiedzała go w Zakopanem, oglądał ją w teatrze, o ile zdrowie pozwalało mu na wyjazd do Krakowa, korespondował, no i Helena Modrzejewska była matką chrzestną jego jedynego syna, Witkacego.

Warto wspomnieć o stosunku Witkiewicza do syna. Najpierw dawał mu ogromną swobodę, mały Witkacy wychowywał się wśród dorosłych, sam szedł za tym, co go interesowało, tylko z konieczności ocierał się o system szkolny, bo jeśli chciał mieć maturę, musiał zdawać państwowe egzaminy. Jego ojciec był wielkim wrogiem ustrukturyzowanego szkolnictwa, uważał, że zabija w dziecku ciekawość, tłumi jego zainteresowania, ogranicza swobodę. Potem jednak, kiedy syn dorósł, próbował sterować jego życiem, krytykował jego wybory, między innymi studia na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, udzielał rad. W tym wypadku słowo rada nie oddaje istoty rzeczy - do stylu jego listów lepiej pasuje kazanie albo memorandum.

Największym jednak problemem w jego życiu, niespójnością pomiędzy szlachetnością, ideowością, szacunkiem, jakim się cieszył, było jego życie miłosne. Przez wiele lat żył w trójkącie. W Zakopanem związał się z Marą (Marią) Dembowską, żoną swojego przyjaciela. Poznał ją znacznie wcześniej, kiedy przebywał w Meranie na kuracji. To Dembowscy ściągnęli go do Zakopanego. Jeszcze za życia przyjaciela coś już ich łączyło, potem związali się jeszcze bardziej. To ona spędziła z nim ostatnie lata, opiekując się nim w Lovranie. Przyjaciele i znajomi zaakceptowali ten układ. Wszystko jednak odbywało się kosztem żony, która robiła dobrą minę do złej gry, gorzkniała i zatapiała się w pracy, co z jednej strony było koniecznością, z drugiej ucieczką. Zresztą pod tym względem od początku stanowili małżeństwo partnerskie, wcześniej wieloletni związek, oboje pracowali. Dlaczego się nie rozwiódł? Dlaczego udawał, że nie ma problemu? Dlaczego upokarzał żonę? 

Cieszę się, że przeczytałam biografię Stanisława Witkiewicza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty