Kazimierz Orłoś "Dom pod Lutnią"

Już od dawna przymierzałam się do lektury powieści Kazimierza

Orłosia "Dom pod Lutnią" (Wydawnictwo Literackie 2012), a to dlatego, że dotyczy tematyki żywo mnie interesującej - Mazury, czyli to, co kiedyś było Prusami Wschodnimi. Mam za sobą kilka lektur związanych z tym obszarem, dwie najważniejsze, które zawsze przy tej okazji przypominam, to "Muzeum ziemi ojczystej" Siegfrieda Lenza i "Wszystko na darmo" Waltera Kempowskiego, no i 'Toń" Ishbel Szatrawskiej. Nigdy nie czytałam żadnej innej książki Kazimierza Orłosia, a więc o "Domu pod Lutnią" musiałam usłyszeć, bo, jak teraz sprawdziłam, w roku 2013 znalazła się w finale Angelusa, nagrody dla autorów z Europy Środkowej, a to moja ulubiona nagroda i zawsze przyglądam się długiej liście nominowanych, a potem oczywiście finalistom. Odkryłam dzięki niej wiele wspaniałych tytułów.

Akcja "Domu pod Lutnią" rozgrywa się na Mazurach w roku 1949 i w 1950. Zamieszkał tu kilka lat wcześniej pułkownik Józef Broniowski, uczestnik kampanii wrześniowej, odznaczony orderem Virtuti Militari, który wojnę przeżył w niemieckim oflagu. Kiedy wrócił do rodzinnej Warszawy, nie potrafił pogodzić się z nowymi porządkami. Z żoną po latach rozłąki niewiele go już łączyło, źle się czuł w rodzinnym domu, do którego dokwaterowano lokatorów, obawiał się represji, dlatego wyjechał na Mazury, gdzie, jak się wydawało, łatwiej się schować i gdzie mógł odtworzyć namiastkę ziemiańskiego życia, jakie pamiętał ze swojego rodzinnego domu. Zajął jedno z opuszczonych gospodarstw, po Mazurce, która wyjechała z dziećmi do Niemiec, płacił podatki, gospodarował, z żoną i córką, które zostały w Warszawie, utrzymywał rzadki kontakt. Różnie można oceniać jego postawę. Czy zachował się egoistycznie, myśląc o swojej wygodzie? Sprzecznych rodzinnych interesów nie dało się pogodzić. 

Jego sielanka zostaje zakłócona przez decyzję córki, która też ze względów bezpieczeństwa postanawia wywieźć na Mazury swojego kilkuletniego syna. Jej mąż został aresztowany, ona obawia się tego samego. Oboje byli w AK, brali udział w powstaniu. Boi się, co stanie się z Tomkiem, kiedy i ona trafi do więzienia. I to właśnie czas, który Tomek spędza u dziadka, jest kanwą powieści.

Pozornie ten świat to sielanka. Chociaż rozstanie z mamą jest dla chłopca bolesne, szybko odnajduje się w nowych okolicznościach. Przyjeżdża na Mazury późną wiosną i okazuje się, że jest tu dla kilkuletniego dziecka mnóstwo nieznanych w mieście atrakcji. Psy, dwa konie i inne zwierzęta gospodarskie, spacery do lasu i nad rzekę, a czasem dalej nad jezioro, nie brakuje dobrego jedzenia, a przede wszystkim ma tu wielką swobodę, której nie miał w mieście. W domu dziadka mieszka młodsza od niego o kilka lat Zuzi, córeczka Urszuli, nazywanej przez dziadka Lili, od Lili Marlen, bohaterki granej przez Marlenę Dietrich. Urszula prowadzi pułkownikowi gospodarstwo. Z czasem Tomek i Zuzi stają się jak brat i siostra. Chłopiec poznaje też wielu nowych kolegów, z którymi beztrosko spędza czas. Po wakacjach idzie do miejscowej szkoły. Nie dziwi go, że chłopcy mają dziwne imiona, Manfred, Zygfryd, że niektórzy rozmawiają w domu albo między sobą po niemiecku, a jeszcze inni mówią w jakimś dziwnym języku, trochę podobnym do polskiego. W gospodarstwie pracuje Wasyl, który mówi jeszcze inaczej. Chłopiec przyjmuje to wszystko naturalnie, tak jak szybko przyzwyczaił się do wiejskiego życia. Czasem tylko dziadek się zdenerwuje, zabroni mu chodzić nad dalekie jezioro, czasem robi się smutny, coś ukrywa, ale Tomek nie docieka, szybko zapomina, zresztą z jego perspektywy nie dzieje się nic złego.

Ale pułkownik ma swoje troski. Pozornie beztroskie życie, w gruncie rzeczy takie nie jest. W lasach ukrywają się partyzanci, Bronowicz obawia się, że tutejszy urząd bezpieczeństwa może sobie o nim przypomnieć, o jego wojennej przeszłości, nie wszystkim podoba się, że jest w bliskiej komitywie z Wasylem i jego rodziną. To przecież człowiek przesiedlony w ramach akcji Wisła, dla Polaków banderowiec. Nie wie, komu z sąsiadów może ufać, niektórzy w trosce o własne bezpieczeństwo donoszą. Jak swobodnie może rozmawiać z dyrektorką szkoły i jej bliskimi, którym też nie w smak nowe porządki? Musi być czujny, kluczyć. W lesie grasują kłusownicy, są bezkarni, bo parasol ochronny trzyma nad nimi miejscowa milicja, a pułkownik nie potrafi pogodzić się z bestialstwem wobec zwierząt. Są też problemy finansowe - podatki, obowiązkowe dostawy, trzeba umieć żyć z miejscowymi urzędnikami, żeby nie popaść w tarapaty. Do tego dochodzi troska o zdrowie, nie jest już przecież młody, zdaje sobie sprawę, że  bliżej mu do kresu niż dalej. No i problemy osobiste, których nie będę zdradzać. A jego jedynym marzeniem jest spokojnie dobić do końca, gospodarząc, ciesząc się kontaktem z naturą. Czy ma wyrzuty sumienia wobec żony i córki, które zostawił w Warszawie? Zdaje sobie sprawę, że je krzywdzi, ale życie potoczyło się tak, a nie inaczej, na pewne sprawy trudno coś poradzić.

Kazimierzowi Orłosiowi udało się znakomicie oddać atmosferę sielankowego, beztroskiego świata, pod powierzchnią którego kryją się lęki i niebezpieczeństwa. Świata przetrzebionego przez wojnę, gdzie mieszają się rozmaite grupy. Ci, którzy zostali - Mazurzy, a czasem Niemcy - napływowi - Polacy szukający tu swojej szansy - i wreszcie Łemkowie oraz Ukraińcy przesiedleni w ramach akcji Wisła. To wszystko, co w pamiętnej, znakomitej "Róży" Smarzowskiego wywleczone jest brutalnie na wierzch i wbija w fotel widza, w tej powieści czai się, budzi niepokój, kładzie się cieniem na sielankowym życiu. Możemy sobie to, co straszne, dopowiedzieć, ale pisarz nie przekracza granicy. Dlatego czyta się tę powieść znakomicie, zanurzyłam się w nią całą sobą. To taka książka, która wpuszcza nas do swojego świata i nie pozwala z niego wyjść, czeka się, aby się w nim z powrotem zanurzyć, w czym przeszkadza natrętna rzeczywistość, która wydaje się nierzeczywistością. Podobne doznania miałam, czytając znakomite "Akuszerki" Sabiny Jakubowskiej. Dzieje się tak między innymi dlatego, że znajdziemy tu drobiazgowe opisy elementów tego świata, coś, co ja bardzo lubię. Jest to powieść klasyczna, nieco staroświecka w świecie ponowoczesnym, bezpretensjonalna, nie ma tu grania z formą, wszystko jest po bożemu, za to, a może dlatego, znajdziemy w niej wspaniałe portrety bohaterów i wspaniale, sensualnie odtworzony świat. Czasem warto się dać takiej książce porwać. Mam ochotę sięgnąć po inne pozycje Kazimierza Orłosia. Tylko kiedy? Kiedy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty