Patrick Radden Keefe "Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej"

Jakoś tak jest, że są tematy i strony świata, które interesują mnie od

dawna w szczególny sposób. Tak ma się sprawa z konfliktem w Irlandii Północnej, który nazywany był Kłopotami (The Troubles). Nic zatem dziwnego, że nie mogłam przegapić reporterskiej książki amerykańskiego dziennikarza i pisarza Patricka Raddena Keefe'a "Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej" (Czarne 2020; przełożył Jan Dzierzgowski). Od premiery minęło już ponad półtora roku, a ja sięgnęłam po nią dopiero teraz, chociaż w moim czytniku leżała od dawna. Cóż, jeśli nowości nie przeczyta się od razu, to potem czeka wypierana przez inne świeżynki domagające się atencji. Ale teraz przyszedł dogodny dla niej czas, bo nie tak dawno obejrzałam "Belfast" Kennetha Branagha, film, który w nostalgiczny sposób, bo przefiltrowany przez perspektywę dziecka, opowiada o początkach Kłopotów. Sięgnięcie po książkę to zatem znakomita okazja, aby dowiedzieć się więcej. Już kilka lat temu była taka możliwość - w 2015 roku, również Czarne, wydało reportaż Aleksandry Łojek, Polki mieszkającej w Belfaście, "Belfast. 99 ścian pokoju". Tamta książka skupia się bardziej na procesie pokojowym i życiu w mieście, w którym obok siebie mieszkają kaci i ofiary, ludzie zamieszani w obie strony konfliktu. Natomiast "Cokolwiek powiesz, nic nie mów" to reportaż w sposób niezwykle ciekawy relacjonujący trzydzieści lat Kłopotów, które zaczęły się pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a zakończyły w roku 1998 podpisaniem porozumienia wielkopiątkowego, i czas, jaki nastąpił potem.

Jak autorowi udało się sprawić, że od książki trudno się oderwać? Po pierwsze zagadka. Otóż w grudniu 1972 Jean McConville, matka dziewięciorga dzieci, wdowa, została zabrana ze swojego mieszkania w Belfaście i już nigdy nie wróciła. Jest uznawana za jedną z dwadzieściorga znikniętych w czasie irlandzkich Kłopotów. Oskarżona przez IRA (Irlandzka Armia Republikańska) o donoszenie na rzecz lojalistów (zwolennicy pozostania Irlandii Północnej w Wielkiej Brytanii, najczęściej protestanci) została przez jej bojowników wyprowadzona z mieszkania na oczach dzieci, przesłuchana i skazana na śmierć. Ciała nie odnaleziono jak we wszystkich podobnych przypadkach. Jej zniknięcie zrujnowało życie dzieci. Długo wierzyły, że mama wróci. Młodsze, umieszczone w kościelnych sierocińcach, przeszły gehennę łącznie z molestowaniem. Historia jej zniknięcia staje się ramą dla opowieści o Kłopotach pokazanych tu przede wszystkim z punktu widzenia republikanów (zwolennicy Republiki, czyli zjednoczenia Irlandii, głównie katolicy). To oni są bohaterami tej książki. I tak historia Jean McConville i jej dzieci przeplata się z historią konfliktu, potęgując ciekawość czytelnika, który zadaje sobie pytanie, czy kobieta rzeczywiście była donosicielką, czy stała się ofiarą pomyłki, niesprawdzonego donosu, podejrzeń. 

Autor znakomicie pokazuje, jak spirala nienawiści po obu stronach się nakręca, jakie są jej historyczne źródła, jak przemoc przybiera na sile, jak życie w Belfaście w najostrzejszej fazie konfliktu staje się nie do zniesienia, jak rodzi się republikański terror, jak bezwzględne są angielskie władze, policja i służby bezpieczeństwa, które sposoby torturowania zatrzymanych wzorowały na hitlerowskich oraz północnokoreańskich i nigdy nie chciały uznać bojowników IRA za więźniów politycznych mimo ich licznych protestów głodowych zakończonych śmiercią kilku z nich. Ta ostatnia historia to czasy Margaret Thatcher, która okazała się wyjątkowo twarda i bezwzględna. Zresztą nie tylko w tym przypadku. Z równym spokojem i cierpliwością przeczekiwała strajki angielskich górników, likwidując kopalnie i nie przejmując się losem tracących pracę.

Drugi powód, który sprawia, że książkę czyta się z zapartym tchem, to opowieść o ludziach. Przede wszystkim o czworgu najważniejszych bohaterach tej historii. To siostry Marian i Dolours Price, Brendan Hughes i Gerry Adams. Wszyscy byli ważnymi członkami IRA, wiele lat spędzili w więzieniach, podejmowali protesty głodowe, w brawurowy sposób uciekali, organizowali zamachy, wykonywali inne zadania, a Brendan i Gerry, niegdyś przyjaciele, byli mózgami organizacji. Wszyscy oddani idei patriotycznej - zjednoczenia Irlandii, gotowi do walki i na śmierć. Ale trzeba pamiętać, że przyczynili się do śmierci wielu osób, także przypadkowych. Czy taką ofiarą była Jean McConville? Poznajemy ich historie rodzinne, widzimy, jak wyrastali szpikowani patriotycznymi ideami, podziwiając dawnych bojowników, jak dla ich rodziców oczywiste było, że dzieci przejmą pałeczkę w walce z lojalistami, obserwujemy, jak i dlaczego stopniowo się radykalizowali, a wreszcie, jak z czasem zaczęły rozchodzić się ich drogi i jakie koszty zapłacili za swoją burzliwą młodość, za bezwzględne oddanie idei zjednoczenia.  

I tu dochodzę do tego, co w książce amerykańskiego reportera dla mnie jest najbardziej poruszające i inspirujące. To ważne pytania, które rodzą się wraz z lekturą. Pierwsze o granice patriotyzmu. O niebezpieczeństwa, jakie ze sobą niesie. Gdzie jest granica pomiędzy tym, co szlachetne, a tym, co rodzi przemoc i nienawiść?  Niby całym sercem jestem za Irlandczykami, którym brytyjskie imperium odmówiło prawa do jednego państwa, ale koszty tej walki były ogromne. Kiedy ją przerwać? I dlaczego od razu toczyć wojnę? Czy nie można próbować metod pokojowych? Problem w tym, że druga strona - lojaliści i rząd Wielkiej Brytanii do żadnych ustępstw nie byli skłonni. Katolicy, zwolennicy Republiki byli w Irlandii Północnej obywatelami drugiej kategorii. Dlatego konflikt narastał i się radykalizował. 

Najpierw rzucaliśmy w nich kamieniami, ale przyszli z bronią. No więc nasi też musieli znaleźć sobie broń. Przecież byłoby głupotą stać bezczynnie z pustymi rękami! Nasi załatwili sobie strzelby, potem lepsze uzbrojenie. Ale wtedy Brytyjczycy, którzy niby mieli zapewniać nam ochronę, zaczęli urządzać naloty na nasze domy. Co było robić? Po prostu szło się i wysadzało ich w powietrze. Nic innego nie zostało.

Być może Marian i Dolorous Price nie stałyby się bezwzględnymi bojowniczkami IRA, gdyby nie były uczestniczkami pokojowego marszu brutalnie zaatakowanego przez fanatycznych lojalistów przy bierności sprzyjającej im policji. Bo, jak mówili ich rodzice, którzy w każdej sytuacji stali murem za córkami, można mieć pretensje do człowieka, jeśli pierwszy komuś przyłoży, ale nie wtedy, kiedy komuś odda. To była bezwzględna wojna, której z czasem doświadczyli też mieszkańcy Wielkiej Brytanii, szczególnie Londynu. I jak to w takim konflikcie bywa, nie można być neutralnym. Kto próbuje się nie mieszać, stać z boku, nie popiera takich metod walki, nie chce płacić składek na IRA, ten wróg. Być może tak naraziła się Jean McConville. To dlatego bohaterowie "Belfastu" w końcu wyjeżdżają. Nie chcą, aby ich dzieci rosły w takiej atmosferze, aby walka, terror stały się dla nich czymś oczywistym. Film znakomicie to pokazuje. Gdyby zostali, pewnie ich dzieci poszłyby drogą Marian, Dolours, Brendana i Gerrego. Kolejne pytania dotyczą tego ostatniego. Czy bardziej niż innych obciąża go śmierć wielu bojowników, dla których był autorytetem i których los trzymał w swoich rękach? Czy był bohaterem, bo zrozumiał, że dalsza walka do niczego nie prowadzi i doprowadził do podpisania porozumienia wielkopiątkowego? Czy może okazał się cynikiem, który postanowił zrobić polityczną karierę? To ostatnie zarzucali mu dawni przyjaciele. Ich drogi ostatecznie się rozeszły. Kolejne pytania - czy moralna jest współpraca z ludźmi, którzy są bezwzględnymi mordercami? Czy rząd, policja może w imię wyższych celów, przeciwdziałania terrorystycznym zamachom, kaptować takich ludzi na swoich szpiegów? Wreszcie pytanie nienowe - jak sądzić za dawne winy ludzi, którzy stoją już nad grobem? Czy sądzić? 

Kończąc, chciałabym wskazać jeszcze jedną zaletę tej książki. Chociaż to historia Kłopotów, to jest to też opowieść uniwersalna o mechanizmach wszystkich podobnych konfliktów - wojen domowych, walki o niepodległość. Opowieść o szlachetnych ideach, które prowadzą do bezwzględnej bratobójczej wojny, do terroru, nienawiści, wobec których nie da się pozostać obojętnym, bo kto nie z nami, ten przeciwko nam. A wreszcie o brudnej polityce, o zerwanych przyjaźniach i goryczy dawnych bohaterów, którzy umierają w biedzie i samotności, bo lepiej im stawiać pomniki, upamiętniać na muralach, niż zatroszczyć się o ich codzienność. Taki był los Brendana i wielu innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty