Katarzyna Groniec "Kundle"

Myślę, że nie tylko ja byłam bardzo zaskoczona, kiedy

dowiedziałam się, że znana piosenkarka, Katarzyna Groniec, wydała książkę. Nie, nic plotkarskiego, żaden zbiór felietonów czy innych rozważań, żaden wywiad-rzeka, ba, żadna powieść pop z kluczem środowiskowym. No bo jeśli już, to właśnie czegoś takiego spodziewalibyśmy się po celebrytce. Prawda? Tu przesadziłam, bo Katarzyna Groniec celebrytką nie jest. No to po nieco niszowej piosenkarce. Tymczasem "Kundle" (2023) ukazały się w wydawnictwie Nisza, które byle czego nie wydaje i jest tak niszowe, że nie ma nawet swojej strony, dobrze, że prowadzi media społecznościowe. Może brzmi to ironicznie, ale nie jest. Cenię sobie Niszę, dlatego obserwuję ją w socialach, aby być na bieżąco z tym, co wydaje. Ale wróćmy do "Kundli". Kolejnym zaskoczeniem były znakomite recenzje. Nie słyszałam krytycznej! A kropką nad i okazała się nominacja do prestiżowej Nagrody Literackiej Gdynia, a że to nie wypadek przy pracy, potwierdziły dwie nominacje do nagród dla debiutantów - Nagrody Gombrowicza i Nagrody Conrada. Po Gdyni pękłam i postanowiłam przeczytać. Ja również jestem pod wrażeniem!

Książka jest krótka, trochę ponad sto stron. Coś pomiędzy zbiorem opowiadań, a powieścią. Całość spięta miejscem i bohaterkami oraz bohaterami. Miejsce to miasto między Rybnikiem i Zabrzem, w pobliżu znajduje się Toszek, po niemiecku Tost, gdzie mieści się dom wariatów. Dziś oczywiście to słowo niepoprawne, ale w czasach, kiedy rozgrywają się wydarzenia, tak nazywano szpitale psychiatryczne. A bohaterki i bohaterowie? To tytułowe kundle, ludzie pogardzani, o niepewnej tożsamości, którą sami wolą ukrywać, i jednocześnie z nizin społecznych albo w jakiś sposób niedostosowani, odstający od tego, co lubimy nazywać normalnością. Mamy więc Adama, który ukrywa swoje żydowskie pochodzenie, zmienił imię i nazwisko, w głowie słyszy wielką muzykę, ale jest tylko jej nauczycielem i to on, nie potrafiąc poradzić sobie z rzeczywistością i ze wspomnieniami przeszłości, trafia od czasu do czasu do tego domu wariatów. Jest Goryl, czyli Andrzejek, chłopiec, też powszechnie uważany za wariata, albo jak dziś mówimy za dziecko z niepełnosprawnością intelektualną. Jest Fatima, jego matka, cygański podrzutek, pokochana przez Rubą Ernę, która zastąpiła jej matkę. Jest Sophie, autochtonka, kiedyś Niemka, po wojnie Polka, matka trójki dzieci, pomiatana i bita przez męża. Pracuje w szpitalnej pralni. Jest wreszcie Aszer, czyli Asia, jej córka, salowa w szpitalu wariatów. Pojawia się też trochę postaci drugoplanowych czy epizodycznych. Są sąsiadami z dzielnicy, niektórzy z familoku, w którym mieszkają. Żyją obok siebie, zmagają się z codziennością i demonami przeszłości. Starsze pokolenie, Adam, Fatima, Sophie, jest naznaczone przez wojnę. Młodsze pewnie dziedziczy traumy. Niemal za każdym stoi jakiś fascynujący życiorys, z tych ciężkich, więc na pewno nikt nie chciałby się z nimi na ich życia zamienić. Ja przyglądałam się im z sympatią i, chciałoby się powiedzieć, z czułością, gdyby to słowo nie było samo w sobie egzaltowane i już nieco zużyte.

Oczywiście w literaturze wszystko już było, nie raz stykałam się z podobnymi bohaterkami i bohaterami, dlatego ważne są forma i język. I właśnie to sprawia, że książka Katarzyny Groniec jest taka interesująca. Pisarka nie opowiada losów bohaterów po bożemu. Rozmaite teraźniejszości mieszają się z przeszłością przed i wojenną, czasem opowieść narratora albo narratorki wybiega w przyszłość, zdradzając odrobinkę z losu bohaterek i bohaterów. Innym razem ktoś pokazuje alternatywne losy postaci, spekulując nad rolą przypadku w życiu.

A gdyby Rimski-Korsakow wyjechał do Toronto, tak jak swego czasu wyjechali z Ukrainy rodzice Staryka, to jego dzieci i wnuki by żyły. Co z tego, że nie byłoby suity, nikt by nawet nie zauważył, że jej nie ma, nikt by nie odczuł pustki, bo dźwięki przecież i tak wszędzie się pałętają i każdy może je spisywać do woli, wystarczy je usłyszeć.

Autorka pewne zdarzenia, szczególnie te z przeszłości, tylko sygnalizuje, resztę możemy wyczytać między słowami. Przecież wojna i Zagłada zostały już tyle razy opowiedziane. Kręci się to wszystko niczym diabelski młyn - pewne sceny się powtarzają, teraźniejszość, przeszłość i przyszłość pojawiają się w rozmaitych konfiguracjach. Wiele tu zagadek, ze strzępów, z pojedynczych scen składałam sobie losy bohaterek i bohaterów, konfiguracje pomiędzy nimi, ich światy. Nad wszystkim unoszą się melancholia i mrok. 

Pisałam o zagadkach. Nie dotyczą one tylko losów bohaterek i bohaterów, ale także narratora/narratorki, który/która ujawnia się od czasu do czasu. Kim jest? Bogiem/boginią? Jakąś siłą czuwającą nad bohaterkami i bohaterami? Duszą świata, która wnika we wszystko?

Zgięty wpół Goryl wydaje się z wysoka maleńki jak złamana zapałka. Wiem, że kieszenie ma pełne kamyków i że najpewniej znowu szuka pustej muszli po ślimaku. Wzbijam się wyżej, ale tak naprawdę nie ja frunę teraz nad kościelną wieżą. (...) Spływam za to rzekami do mórz i oceanów, faluję wodorostami, płynę z ławicą ryb, mijam kraby i ukwiały, mijam rafy koralowe.. Ale tak naprawdę nie płynę, tylko przedzieram się przez ziemię, jak mój towarzysz kret, połykam i wydalam glebę z dżdżownicą, którą jutro Szczerbaty przetnie na pół patykiem, rozpycham się pęczniejącym ziarnem na pozór nikomu niepotrzebnej rośliny. Ale tak naprawdę jestem tym patykiem, który Szczerbaty urwał z przydrożnego krzaczka. I Szczerbatym jestem.

Jestem dla wszystkich. Odprowadzam każdą żywą istotę. I tę, co przeszła mimo, nie przeczuwając nawet mojej obecności, i tę, co mój dotyk poczuła i odtąd od czasu do czasu na piersi jej się kładę ciężarem, i tę, co całe ziemskie życie pędziła moją obecnością naznaczona. Na ludzkich umysłach jak na instrumentach muzycznych można grać wiele melodii, więc wygrywam na nich rzeczywistość, do jakiej zostali stworzeni. Rozdaję kształty, sobie kształtu nie nadając, i kolory, pozostając bielą. Upuszczam im na pożarcie idee, jak po kryjomu dziecko upuszcza chleb psu,  który pod stołem liże łydki. Rzucam w nich pomysłami (...). Śnię się ludziom i zwierzętom albo nie śnię się wcale. Nie rozniecam wojen ani nie czynię pokoju. Odprowadzam tych, którym już trzeba odejść. Niektórzy mnie przeczuwają i próbują tłumaczyć mnie sobie innym językiem, pełnym nieporozumień, zyskując miano szaleńców, proroków czy mesjaszy. A ja odprowadzam tych, którym życie po prostu wypełniło się rzeczywistością aż po brzegi i nie zmieści się już ani kropli więcej.

Trochę przypomina mi ten zabieg to, co zrobił Szczepan Twardoch w "Morfinie" i w "Królu". Przyznam, że jeśli coś wydaje mi się naddatkiem w książce Katarzyny Groniec, to właśnie to. 

Kolejną zagadką, a może bardziej pytaniem o nią, jest pojawiające się w książce pojęcie Ciszy, czasem nawet Wielkiej Ciszy, tak właśnie zapisywanej - z dużej litery. Co to za Cisza? Coś, co zapada nad losem bohaterów? Coś, co ich czci? Coś, co uspokaja, daje ukojenie? Coś, co pozwala im zniknąć? Coś, co pozwala się zadumać, stanąć na chwilę, zamyślić? Wszak mówimy, ciszej nad tą trumną, minuta ciszy, pragniemy ciszy. Ale też cisza, czyli niemówienie, zamilczanie, tabuizuje.

Cisza wypełzła z bocznych ołtarzy i sunęła po zimnej kamiennej posadzce. Oplatała ławki i kolana świętych, wpełzła na ambonę, omiotła zziębnięte aniołki i Dzieciątko Jezus, owinęła się surowym milczeniem wokół krzyża, dotarła do prezbiterium i wypełniła je szczelnie kadzidlanym zapachem. Kościół zniknął i pojawił się na nowo, huśtnął i wrócił do swojego stałego stanu zawieszenia między niebem a ziemią. 

(...) Adam usłyszał i zobaczył spod kurtki Zbyszka, pseudonim Kula, który go wygrzebał spod Ciszy i sterty liści i mocno przytulił (...). 

I potem w tym śnie zapadła Wielka Cisza. Ktoś wcisnął przycisk i od tego wciśnięcia świat zaczął się kręcić już bez głosu, a one usiadły na zydelkach, jakby się miały zabrać do obierania kartofli. Matka Boska wyciągnęła zza pazuchy dwie trochę wymięte, skręcone naprędce cigarety i obie se zakurziły. 

Celowo wydłużyłam ostatni cytat, aby pokazać, że książka bywa też dowcipna. Matka Boska paląca razem z bohaterką papierosy i udzielająca jej rad, pyszne.

No i wreszcie język. Niebanalny, ciekawy, kunsztowny, taki, który sprawia dodatkową przyjemność w trakcie lektury, pozwala się nią rozkoszować. Irytuje mnie ta egzaltacja, ale czasem trudno znaleźć lepsze słowo. Nie będzie kolejnych cytatów, próbkę pokazują te, które już się pojawiły.

Warto sięgnąć po króciutką książkę Katarzyny Groniec, warto się nią delektować, warto pochylić się nad losami bohaterek i bohaterów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty