Monika Helfer "Hałastra"

Nie zastanawiałam się specjalnie długo nad zakupem "Hałastry"

austriackiej pisarki Moniki Helfer (Filtry 2023; przełożył Arkadiusz Żychliński). Dlaczego? Bo interesuje mnie Austria, jej stosunek do przeszłości, próba (udana) ustawienia się w roli państwa, które nie odpowiada za zbrodnie drugiej wojny. To nie my, to nasi sąsiedzi. Wydawało mi się, że autorka w książce opowiadającej o losach swoich przodków, będzie o tym pisać. Jak Martin Pollack w "Śmierci w bunkrze", w której opowiadał historię swojego ojca, zbrodniarza wojennego, i swoich dziadków, zwolenników Hitlera, i w "Kobiecie bez grobu. Historii mojej ciotki", też opowieści o przodkach. Tymczasem znowu okazało się, że nie doczytałam dokładnie i ... wprawdzie Monika Helfer rzeczywiście opowiada o swoich dziadkach, matce, ciotkach i wujkach, tyle że ... ich dzieje sięgają czasów pierwszej wojny światowej. Jak dowiedzieć się można ze strony wydawnictwa, "Hałastra" jest pierwszą częścią tryptyku rodzinnego. Jeśli Filtry zdecydują się wydać kolejne, okaże się, czy któryś z nich dotyczy tematyki, o której wspomniałam. Tymczasem przeczytałam część pierwszą i mam mieszane uczucia.

Coś mnie w tej książce uwierało, sprawiało, że długo nie potrafiłam się wciągnąć. Wydaje mi się, że były dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze autorka historię swoich dziadków, Marii i Josefa, przeplata z opowieściami o ich dorosłych już dzieciach, rozbijając w ten sposób tok zasadniczej narracji. A że "Hałastra" jest niewielkich rozmiarów, liczy niecałe dwieście stron, ich losy opowiadane są wyrywkowo, bardziej na zasadach anegdotycznych, co nie pozwalało mi zżyć się z bohaterami. Muszę przyznać, że myliły mi się imiona krewnych, a gdyby ktoś kazał mi dziś dopasować historię do  postaci, nie potrafiłabym tego zrobić. Mało tego, kiedy piszę tę notkę, nie pamiętam już chyba żadnej z opowiadanych przez autorkę anegdot. Może to moja wina, może czytałam nie dość uważnie, ale jeśli tak było, to przecież z czegoś wynikało. Drugi powód mojego braku entuzjazmu to sposób opowiadania. Bardzo zwięzły, miejscami nieco egzaltowany. Drażniły mnie rekonstruowane rozmowy, domysły, co mogli czuć bohaterowie. Niby to oczywiste, skoro autorka opowiada historię młodości swoich dziadków, ale może właśnie zwięzłość, pozbawienie tej prozy wszelkich ozdobników przy jednoczesnym konstruowaniu jej fragmentów, właśnie tych dotyczących dziadków, jak powieści powodowało, że coś mi zgrzytało, sprawiało wrażenie sztuczności, kreacji. To oczywiście moje subiektywne odczucia, w dodatku nie bardzo potrafię ubrać je w słowa.

Ale nie jest tak, że uważam czas spędzony nad "Hałastrą" za stracony. Bo w końcu coś mnie jednak w tej książce zafrapowało, poruszyło i przejęło. Dziadkowie autorki, Maria i Josef, mieszkali wraz ze swoimi dziećmi  na odludziu - gdzieś na końcu górskiej doliny za wsią. Żeby do nich dotrzeć, trzeba było wspiąć się pod górę. Nie mieli tam żadnych sąsiadów, a żeby pójść do szkoły, coś załatwić, zrobić zakupy, trzeba było zejść do wioski. Nie byli bogaci, ale jakoś sobie radzili. Dziadek robił tajemnicze interesiki. Jakie? Tego nie wiadomo. Nie przeszkadzała im samotność. Wszystko zmieniło się, kiedy wybuchła pierwsza wojna i dotarła nawet na to odludzie. Właściwie nie sama wojna, ale jej konsekwencje - Josef został powołany do wojska. Wszyscy wierzyli, że wkrótce wróci, przecież miała się szybko kończyć. Jak było, wiemy. Maria zostaje z dziećmi sama. Josef, zanim wyruszy, prosi swojego przyjaciela burmistrza, z którym robił interesiki, aby pomagał jego rodzinie i pilnował żony. Dalsza część tej historii to opowieść o opresji samotnej kobiety z dziećmi, która zdana jest na łaskę innych, szczególnie mężczyzn. A ona im się podoba. Resztę można sobie dośpiewać. Burmistrz robi się coraz bardziej napastliwy. Maria jest w pułapce - z jednej strony nie może utracić jego przychylności, od jego pomocy zależy egzystencja rodziny, z drugiej boi się go. Jej opór wcale nie jest spowodowany cnotliwością czy pruderią, ale niechęcią do niego. Jej strach, matnia, w jakiej się znalazła, sytuacja, z której, jak się wydaje, nie ma wyjścia - to wszystko opowiedziane zostało znakomicie. Aż miałam ciarki na plecach, kiedy czytałam te fragmenty.

Jest to też opowieść o wojennej biedzie, o dumie i o rodzinnych więzach. Stąd ta tytułowa hałastra - pogardzana rodzina, której członkowie potrafią dla siebie zrobić bardzo dużo, narazić siebie, aby ratować egzystencję najbliższych. To wreszcie opowieść o ostracyzmie, jakim zostaje otoczona Maria, kiedy w czasie wojny zachodzi w ciążę. Czy to dziecko jej męża, który był na urlopie? A może tajemniczego nieznajomego, który odwiedzał rodzinę? A może jeszcze kogoś? Tym dzieckiem była matka autorki. Dzieckiem nieuznawanym przez Josefa, który uwierzył plotkom. 

Smutne są losy dziadków Moniki Helfer i ich dzieci. Może żyliby w miarę szczęśliwie, życiem, jakie im odpowiadało, gdyby w ich los nie wtrąciła się Historia. Z drugiej strony jest też coś krzepiącego w tej opowieści - moc, jaką daje rodzina. To, że przetrwali, że trzymali się razem, zawdzięczają swojej determinacji, przywiązaniu i sile rodzinnych więzów.

Mimo kilku zastrzeżeń warto przeczytać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty