Eka Kurniawan "Piękno to bolesna rana"

Na powieść indonezyjskiego pisarza Eko Kurniawana "Piękno to

bolesna rana" (Wydawnictwo Literackie 2016; przełożył Jędrzej Polak) trafiłam przypadkiem. Była w promocji w jednej z internetowych księgarń wśród książek azjatyckich. A że ciekawa jestem literatur niszowych, bacznie przejrzałam wszystkie przecenione tytuły i mój wybór padł właśnie na ten. Dlaczego? Po pierwsze Indonezja, po drugie bardzo dobre recenzje i to nie byle gdzie. A rozmowa z autorem na stronie Kultury Liberalnej to nie w kij dmuchał. Z byle kim tam nie przeprowadzają wywiadów. No i pisarz z renomą, bo za inną powieść nominowany do Bookera. Co prawda zapaliła mi się czerwona lampka, kiedy przeczytałam, że porównuje się ją do "Stu lat samotności" Marqueza, no ale co tam. Pal sześć realizm magiczny, spróbuję. No i spróbowałam.

Byłam jeszcze na początku lektury, kiedy zastanawiałam się, czy nie przerwać czytania. No ale jak już coś kupię i zacznę, nie lubię rzucać, naprawdę zdarza się to wyjątkowo. Po prostu żal mi chyba wydanych pieniędzy. Na szczęście kolejny rozdział sprawił, że humor trochę mi się poprawił. Nie żałuję, że przeczytałam, ale moja recenzja nie będzie entuzjastyczna. To książka zdecydowanie nie dla mnie - nie lubię tego typu literatury. Przyznaję, czyta się ją znakomicie, ale to zdecydowanie za mało. Dlaczego? O tym za chwilę. 

Akcja powieści rozgrywa się na Jawie w fikcyjnym nadmorskim mieście Halimunda. Zaczyna się przed drugą wojną jeszcze w czasach, kiedy ta wyspa była holenderską kolonią. Potem jest wojna i japońska inwazja, niepodległość i krwawo stłumiona rewolucja komunistyczna. Jeśli jednak ktoś się obawia, że nie udźwignie tych okrucieństw, uspokajam - "Piękno to bolesna rana" to literatura w wersji light. Realizm magiczny i baśniowa konwencja sprawiają, że o jakich nieszczęściach autor by nie pisał, mnie one jakoś specjalnie nie dotykają. Wszystkie kanty i zadziory zostają złagodzone przez taki sposób pisania. I na tym właśnie polega mój problem z tą powieścią. Nie jestem w stanie przejąć się tragicznymi losami bohaterek i bohaterów, a ich życie to najczęściej jedno wielkie pasmo nieszczęść. Owszem, czytam z wypiekami na twarzy, chcę się dowiedzieć, co dalej, jak autor sklei wszystkie wątki, jak się te historie zazębiają, jak rozwiążą się wszystkie tajemnice, podziwiam kunszt, z jakim żongluje czasem zdarzeń i mozaiką bohaterów, ale to tylko tyle. Podobnie została potraktowana historia Indonezji. Mam ogromny niedosyt i wkrótce na pewno przeczytam spoczywający gdzieś na dnie mojego czytnika reportaż Elizabeth Pisani "Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu" wydany dobre kilka lat temu przez Czarne. Ktoś powie - to nie powieść historyczna, a tym bardziej nie literatura faktu. Tak, ale mnie właśnie to zwabiło - zawirowania wielkiej historii oraz trudy codzienności - jak można przeczytać w informacji od wydawcy. Niby wszystko jest, ale baśniowa konwencja sprawia, że trudno mi się zbliżyć do bohaterów. Nie znajdziemy tu bogatych, zniuansowanych portretów postaci, bo są bardziej figurami, nośnikami jakichś cech i postaw niż ludźmi z krwi i kości. Główna bohaterka, Dewi Ayu, irytuje mnie swoim lekkim podejściem do życia - do wszelkich trudności dostosowuje się z łatwością i spokojem. Strata dziadków, którzy ją wychowywali, internowanie w japońskim obozie, przymusowe umieszczenie w luksusowym burdelu dla japońskich oficerów, nieszczęścia, jakie dotykają jej trzy piękne córki, to wszystko przyjmuje jako nieuniknione przeciwności losu i stara się uspokajać inne kobiety, które wraz z nią zostały internowane, a potem znalazły się w burdelu. Wiem, wiem, baśniowa konwencja, nic jednak nie poradzę, że mnie to irytuje. Z tych samych powodów trudno mi też przejąć się głównym tematem tej powieści - przedmiotowym traktowaniem kobiet, tym, że piękno, ich fizyczność staje się dla nich przekleństwem. Oczywiście mogę się zacząć wymądrzać i snuć rozważania na przykład o tym, że także mężczyźni cierpią tutaj, nie zdając sobie oczywiście z tego sprawy, bo muszą żyć zgodnie z przypisanymi im rolami twardzieli i macho. Tyle tylko, że to wszystko ginie w książce wśród masy nieprawdopodobnych zdarzeń, rzucanych klątw, spełniających się przepowiedni, duchów, wielkich namiętności i czego tam jeszcze.

Gdzieś znalazłam porównanie Eko Kurniawana do Richarda Flanagana. To nieporozumienie. U Flanagana jest głębia, jest powaga, jest prawdziwy dramat i tragedia, tego wszystkiego zabrakło mi w "Pięknie". Wystarczy porównać obraz drugiej wojny w "Ścieżkach północy" i w powieści Eko Kurniawana. W obu jest o japońskiej inwazji, ale jakże inaczej. A przecież akcja książki Flanagana też obejmuje dziesiątki lat, nie jest to przecież tylko powieść wojenna. Blado wypada też "Piękno to bolesna rana" na tle moich ulubionych powieści nigeryjskich autorów, Chigozie Obiomy ("Rybacy" i "Orkiestra bezbronnych") i Ayobami Adebayo ("Zostań ze mną"). Wszyscy oni czerpią z miejscowych wierzeń, tradycji, kultury, ale jakże inaczej. Książki Obiomy i Adebayo bolą, dotykają, poruszają, powieść Kurniawana tylko wciąga i ślizga się po powierzchni prawdziwego życia. Prawdopodobnie, o czym lojalnie uprzedzam, jeśli ktoś lubi realizm magiczny i baśniową konwencję, pewnie inaczej spojrzy na tę powieść. Mnie nie przekonała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty