Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak dołującej, dojmującej i przygnębiającej książki. Przykre wrażenia potęgowała jeszcze wyjątkowo ponura aura towarzysząca lekturze - zero słońca, niebo zaciągnięte chmurami, wszechogarniająca burość i brzydota tak charakterystyczne dla tej pory roku. Jakby tego jeszcze było mało, kończyłam książkę w pierwszy dzień świąt. Mogłam oczywiście zrobić sobie świąteczną przerwę, ale ja tak nie potrafię - jak już zaczynam czytać, to do końca. Naprawdę wyjątkowo zdarza mi się coś porzucić. Zresztą tego akurat nie miałam zamiaru robić, bo "Utoną we łzach swoich matek" Johannesa Anyuru (Prószyński i S-ka 2018; przełożyła Dominika Górecka) to powieść bardzo ciekawa i bardzo dobrze napisana. Nie zdobyła większego rozgłosu, niewiele się o niej mówi, a szkoda, bo jest ważna. W Szwecji została doceniona - w 2017 otrzymała Nagrodę Augusta w kategorii literatura piękna, jak przeczytałam, najważniejszą szwedzką nagrodę literacką. W morzu, a właściwie w potopie, nowości pewnie bym jej nie wypatrzyła, gdyby nie rozmowa radiowa. Tym bardziej, że po książki wydawnictwa Prószyński i S-ka sięgam raczej rzadko. O nieocenione radio (TOK FM oczywiście), chciałoby się zawołać.
Powieść zaczyna się mocno - od ataku terrorystycznego na księgarnię, w której odbywa się spotkanie z autorem obrazoburczych komiksów, których tematem są islam i muzułmanie. Atak przeprowadza troje zwolenników Daesz, jedno z nich, dziewczyna, filmuje wszystko komórką i na bieżąco wrzuca do sieci. Dwa lata później dziennikarz i pisarz, sam czarnoskóry muzułmanin z drugiego pokolenia imigrantów, zamierza napisać książkę na ten temat i dlatego spotyka się kilkakrotnie z dziewczyną, która odbywa karę w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, ponieważ zdiagnozowano u niej ciężką schizofrenię. Dziewczyna fascynuje go, intryguje, budzi litość i przyciąga. Nie, czytelniku tej notki, nie jest to opowieść o miłości. Nic z tych rzeczy. Intrygująca jest zagadkowa przeszłość dziewczyny. Podobno pochodzi z Belgii. Spędziła jakiś czas w więzieniu, gdzie osadzani są terroryści i podejrzani o współpracę z Daesz. Poddawana tam była, jak inni więźniowie, torturom i tajemniczym eksperymentom. Czy to jest przyczyna jej choroby i dziwnego zachowania? Nie wiadomo, w jaki sposób znalazła się w Szwecji. Wcześniej uciekła z belgijskiego szpitala. Kiedy tam przebywała, zdarzyło się coś dziwnego - w środku lata spadł śnieg. Ona sama twierdzi, że pochodzi ... z przyszłości. Wręcza swojemu gościowi spisywane przez siebie wspomnienia. Odtąd na przemian śledzimy historię dziewczyny rozgrywającą się w nieodległej przyszłości i historię dziennikarza. Jego życie rodzinne, refleksje, ale przede wszystkim pracę nad książką - spotkania z ludźmi, którzy znali troje terrorystów, z właścicielem księgarni, z mężczyzną, który siedział w tym samym więzieniu co dziewczyna.
Najciekawsza w tej powieści, a zarazem tak przygnębiająca i frustrująca, jest wizja przyszłości Szwecji, jaką poznajemy z zapisków dziewczyny. Wizja państwa totalitarnego, które prześladuje muzułmanów i wszystkich, którzy jakoś odstają czy nie zgadzają się z tym, w jakim kierunku zmierza ich kraj. Żeby być porządnym, prawomyślnym obywatelem, trzeba podpisać kontrakt obywatelski, kto tego nie zrobi, skazuje się na ostracyzm i prześladowania bojówek krążących po mieście i bezprawnie, chociaż za cichym przyzwoleniem władz, legitymujących ludzi, którzy budzą ich podejrzenia. Wszędzie obowiązuje jeden antymuzułmański przekaz. Żeby go wzmocnić, na przystankach autobusowych i w innych publicznych miejscach na okrągło wyświetla się transmisję z ataku terrorystycznego na księgarnię. Muzułmanie są zastraszani, skrytobójczo mordowani, zaczepiani, bici. Prędzej czy później ktoś, kto się nie podporządkuje, trafia do Królikarni. Kiedyś było to jedno z osiedli mieszkaniowych Goteborga, w świecie przyszłości zostało zamienione obóz internowania dla muzułmanów i innych nieprawomyślnych. Skojarzenia z "Rokiem 1984" Orwella i prześladowaniem Żydów w czasie drugiej wojny nasuwają się same.
Powieść szwedzkiego pisarza na pewno nie będzie takim krokiem milowym w literaturze jak ikoniczna już książka Orwella, ale działa wystarczająco mocno, aby poruszyć i wybić czytelnika ze strefy komfortu. Autorowi udało się stworzyć ciężki, ponury nastrój, nie tylko w tych fragmentach, które są wizją przyszłości, ale również w tych współczesnych. Miałam wrażenie, jakby wszystko malowane było szarą barwą, jakby w opisanym świecie nie padał ani jeden promień słońca, jakby spowijały go ciężkie chmury i mrok wcześnie zapadającego wieczoru. Smutek i brak nadziei, sytuacja bez wyjścia, coraz większe przerażenie i świadomość, do czego to wszystko zmierza, rezygnacja i bunt, który fatalnie się kończy - tak rozwija się historia dziewczyny w Szwecji przyszłości. To zupełnie inna wizja niż zwykle prezentowana w literaturze, gdzie świat jest w rękach islamskich terrorystów albo muzułmanów, którzy zdobyli władzę w wyborach, jak w ostatniej powieści Houellbecqa. (Nie czytałam, ale z ciekawości, aby porównać, właśnie kupiłam.) Anyuru pokazuje rzeczywistość, w której panika i strach przed terroryzmem prowadzą do totalitaryzmu. Czy taki obrót spraw jest zupełnie niemożliwy? Gdy obserwuję to, co dzieje się wokół, nie mam takiej pewności. Kiedy czytałam tę powieść, przypomnieli mi się "Wykluczeni" Domosławskiego i wizja Europy odgradzającej się przed napływem uchodźców i imigrantów, jaką przedstawił w jednym z rozdziałów. Wizja, gdzie w imię bezpieczeństwa obywatele Europy gotowi są wyrazić zgodę na specjalne rozwiązania. Kto będzie wykonywał tę brudną, haniebną robotę? Co zrobisz, jeśli będzie to twój brat, partner, mąż, narzeczony albo syn? W powieści Johannesa Anyuru w Królikarni też pracują jacyś strażnicy, jacyś lekarze, jakieś kucharki. Z zawodową uprzejmością i bezdusznością wykonują swoje obowiązki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz