Lektura "Pacjentów doktora Garcii" Almudeny Grandes, powieść o hiszpańskiej wojnie domowej i czasach dyktatury generała Franco, pociągnęła za sobą kolejne czytelnicze wybory. Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat w tym samym czasie pojawił się reportaż Katarzyny Kobylarczyk "Strup. Hiszpania rozdrapuje rany" o ruchu poszukiwania zaginionych w tamtych czasach i z licznymi odniesieniami do historii, oraz "Śląsk zbuntowany" Dariusza Zalegi (Czarne 2019). Jaki ta ostatnia książka ma związek z hiszpańską wojna domową? Otóż opowiada o ochotnikach ze Śląska walczących w międzynarodowych brygadach w Hiszpanii. A szczęśliwy traf sprawił, że zdobyłam też rzecz, którą już od jakiegoś czasu chciałam też przeczytać - "Grobowiec z Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej" Normana Lewisa autora świetnego "Neapolu 44. Pamiętnika oficera wywiadu z okupowanych Włoch". Po tym wstępie przechodzę do historycznego reportażu Dariusza Zalegi.
"Śląsk zbuntowany" to książka, którą można umieścić w nurcie pozycji zajmujących się tak zwaną ludową historią, czyli opowieścią o przeszłości pisaną z punktu widzenia zwykłego człowieka, a nie królów, dowódców, polityków. Bohaterami reportażu Dariusza Zalegi są robotnicy, szczególnie górnicy. Pisząc o nich, opowiada o Śląsku, a potem o wojnie domowej w Hiszpanii. Pokazuje, jak to się stało, że około dwustu ochotników z tamtych terenów, nie tylko Polaków, także Niemców i Czechów, zaciągnęło się do międzynarodowych brygad, aby walczyć o nieswoją przecież sprawę. Czy rzeczywiście nieswoją? Co ich ukształtowało? Co doprowadziło do podjęcia tak trudnej decyzji?
Ich zaangażowanie nie wzięło się z niczego. To ludzie, którzy sprawdzili się dużo wcześniej, często jeszcze zanim część Śląska została po plebiscytach i powstaniach przyłączona do Polski. Działacze związkowi, członkowie lewicowych partii czy zwykli robotnicy walczący o swoje prawa. Brali udział w licznych strajkach, często byli ich organizatorami, walczyli w powstaniach. Ci najaktywniejsi intensywnie zdobywali wiedzę, czytając książki, biorąc udział w dyskusjach i innych formach samokształcenia. Ciekawy jest problem ich identyfikacji narodowej. Kim się czuli? Polakami? Niemcami? Ślązakami? Bardzo różnie. Na pewno dla większości z nich była ważna jeszcze jedna identyfikacja - robotnicza. Autor opowiada o tych wszystkich sprawach i problemach, zanim wyruszy za swoimi bohaterami do Hiszpanii. Pisze o podziale Śląska po pierwszej wojnie, o powstaniach, o górniczych strajkach, o działalności związkowej i politycznej, o kryzysie gospodarczym, wreszcie o rozczarowaniu polityką II Rzeczpospolitej wobec tych terenów. Upraszczając, można powiedzieć, że Śląsk został wykorzystany, a potem był nierozumiany, zapomniany, ale jednocześnie intensywnie eksploatowany. Bardzo ważne miejsce zajmuje opowieść o licznej emigracji ze Śląska. Górnicy wyjeżdżali do pracy w kopalniach francuskich czy belgijskich. Polska eksportowała swoich bezrobotnych, pozbywając się problemu. Na obczyźnie często kontynuowali swoją związkową i polityczną działalność. Potem wielu z nich angażowało się w pomoc ochotnikom, w przerzucanie ich za Pireneje, wreszcie sami wyruszali do Hiszpanii.
To wszystko jest bardzo ciekawe, a równie interesująca jest opowieść o udziale śląskich robotników w hiszpańskiej wojnie domowej. Niby wiedziałam, że na wieść o puczu generała Franco do Hiszpanii wyruszyli ochotnicy z wielu krajów, aby walczyć po stronie Republiki przeciwko faszyzmowi. Nie miałam jednak pojęcia przynajmniej o dwóch aspektach tej sprawy. Po pierwsze o tym, ile determinacji wymagało dołączenie do tych brygad, jak trudne to było, bo nielegalne, z iloma niebezpieczeństwami się wiązało. Niektórzy próbowali kilka razy, zanim udało im się dotrzeć do Francji, gdzie brygady się organizowały. Większość państw zachowywała neutralność wobec konfliktu, co oznaczało nieangażowanie się w pomoc ochotnikom i bierne przyzwolenie na wojskowy pucz Franco. Dlatego wędrówka tych zapaleńców była nielegalna, dopiero we Francji, i to tylko do jakiegoś czasu, traktowani byli przychylnie. Ta krótkowzroczność, jak często w dziejach, okazała się mieć dalekosiężne skutki. Gorzko mówi o tym jeden z uczestników tamtych wydarzeń - niemiecka armia bombardując hiszpańskie miasta znajdujące się na terenach, gdzie broniła się Republika, miała doskonały trening przed bombardowaniem polskich miast, co miało nastąpić już wkrótce.
Drugą sprawą, o której nie bardzo miałam pojęcie, był los ochotników po zwycięstwie faszystowskiej dyktatury. Oczywiście wielu z nich zginęło, ale ci, którzy przeżyli, schorowani, wycieńczeni, okaleczeni, nie mieli do czego wracać. W Polsce i w III Rzeszy traktowani byli jak nielegałowie (stracili polskie paszporty, stali się bezpaństwowcami), wywrotowcy, element niebezpieczny. Nękano ich rodziny. Do Związku Radzieckiego też nie mogli się udać po czystkach, jakie nastąpiły z chwilą rozwiązania Komunistycznej Partii Polski. Większość wylądowała we francuskich obozach internowania, gdzie też nie witano ich entuzjastycznie. Panowały tam koszmarne warunki. Tak dotrwali do wybuchu wojny. Potem albo próbowali walczyć, albo trafiali do niemieckich obozów. Alternatywą często było zaciągnięcie się do Legii Cudzoziemskiej, szybko jednak rozumieli, że to błąd. Szlachetna decyzja o pomocy hiszpańskiej Republice zaważyła na ich dalszych losach. Dopiero po drugiej wojnie w PRL-u patrzono na nich z sympatią, ale wykorzystywano propagandowo. Jednak wielkich karier nie zrobili. Niekoniecznie też o nich marzyli zmęczeni wojnami i poniewierką. Dziś wahadło znowu się odwróciło. Co jakiś czas wybuchają awantury o to, czy zostawiać poświęcone im upamiętnienia. Dla prawej strony naszej sceny politycznej są komunistami, którzy opowiedzieli się po stronie Stalina. Historia nie jest taka prosta. Nie będę wdawać się tu w przedstawianie, jak bardzo różnorodne ideologicznie były siły opowiadające się za hiszpańską Republiką. To przecież nie tylko staliniści ze Związku Radzieckiego, nie od razu Stalin miał też tak duże wpływy. Gdyby nie neutralność innych państw, być może Republika nie byłaby tak podatna na komunistyczne wpływy. Kończę te dywagacje, bo nie czuję się na tyle kompetentna, a poza tym historycy nie lubią takiej gdybologii. I jeszcze jedna refleksja. Czy dziś byłoby tak dużą grupę ludzi stać na tak szlachetny gest? Kiedy czytam o ochotnikach z wielu krajów walczących w hiszpańskiej wojnie domowej, ta sprawa wydaje mi się jak z kosmosu. A książkę "Śląsk zbuntowany" Dariusza Zalegi polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz