
No a teraz do rzeczy, czyli do tematu zupełnie niewesołego. Kiedy po śmierci generała Franco Hiszpania wkraczała na drogę ku demokracji, jak często w podobnych sytuacjach, obie strony zgodziły się, aby nie wracać do przeszłości. Nie szukać winnych, budować przyszłość. Taką postawę przypieczętował strach - przecież trudno od razu otrząsnąć się po latach dyktatury - spotęgowany jeszcze nieudanym zamachem stanu, który miał miejsce krótko po wkroczeniu na drogę demokracji. I tak Hiszpania budowała autostrady, zachłysnęła się wolnością, ale przecież o swoich zamordowanych i zaginionych z lat wojny domowej i czasów faszystowskiej dyktatury nie zapomniała. Ruch poszukiwania ciał ofiar, które najczęściej pochowane zostały w anonimowych, zbiorowych grobach gdzieś pod murem cmentarza, pod płotem, w polu, w wiejskiej studni, zaczął się na początku lat dwutysięcznych trochę przez przypadek. Dziś to najczęściej wnuki chcą odnaleźć ciała swoich dziadków, rzadziej mocno wiekowe dzieci szukają kości rodziców. Od tamtej pory powstało ileś organizacji, które najczęściej wolontaryjnie, przy znikomej pomocy państwa zajmują się poszukiwaniami i ekshumacjami. Po raz pierwszy przeczytałam o tym w znakomitej reporterskiej książce Aleksandry Lipczak "Ludzie z placu Słońca". A szukać wcale nie jest łatwo, choćby dlatego, że egzekucje najczęściej nie odbywały się we wsi czy miasteczku, gdzie mieszkał aresztowany, zwykle wyroki wykonywano gdzieś w okolicy. Można ironicznie i gorzko powiedzieć, że aby sąsiad nie mordował sąsiada, mieszkańcy okolicznych miejscowości wyręczali się wzajemnie. Z pomocą przychodzi ludzka pamięć, bo chociaż tyle lat milczano, teraz nagle, kiedy w okolicy prowadzi się poszukiwania, często rozwiązują się języki. Ludzie pamiętają, jakby to było wczoraj. Tylko w latach 2000-2009 otwarto ponad 740 zbiorowych mogił, ekshumowano ponad dziewięć tysięcy ciał. Największa, w Maladze, liczyła ich 2800. Ile takich mogił jeszcze czeka na odkopanie? 500? Tego nikt nie jest w stanie oszacować.
Z książki Katarzyny Kobylarczyk po raz kolejny wyłania się obraz kraju ogarniętego zbiorowym szaleństwem i zbiorową nienawiścią. A wszystko z imieniem Boga na ustach, w imię obrony tradycji i religii. Oczywiście musi paść kontrargument, że druga strona też dopuszczała się strasznych zbrodni. Jej ofiarami byli księża, zakonnicy, zakonnice i wszyscy, którzy z kościołem mieli jakiekolwiek związki, choćby produkowali świece. To prawda. Katarzyna Kobylarczyk pokazuje argumenty drugiej strony, pisze o ich pomordowanych, cały obszerny rozdział poświęca przecież Dolinie Poległych. Ale ofiar po stronie republikańskiej było jednak znacznie więcej. Po wojnie szaleństwo się nie skończyło - trwały aresztowania, procesy i egzekucje wszystkich w jakikolwiek sposób opowiadających się za Republiką. Zapełniły się więzienia, a tłok w nich był tak nieprawdopodobny, że zamieniano na nie szkoły, fabryki, klasztory, a potem wymyślono program praca za skrócenie kary. Znowu z Bogiem i miłosierdziem na ustach. Wielu wolało skorzystać z takiej okazji, niż cierpieć niewygody i głód w przepełnionych więzieniach. Ale praca wcale nie była lekka. Więźniowie budowali drogi, kopali kanały, harowali w kopalniach, pracowali przy budowie Doliny Poległych. To ostatnie miejsce pracy wbrew temu, co się uważa, akurat nie należało do najgorszych. Trudno uwierzyć, że ostatni obóz pacy zamknięto dopiero w roku 1970! Nie ma też równości po śmierci. Frankiści dbali o swoich poległych i zamordowanych, wydobywając ich z masowych mogił, urządzając uroczyste pogrzeby, a wreszcie budując wspomnianą Dolinę Poległych, w której bez pytania chowali też kości wrogów, stwarzając tym samym pozory pojednania. A temat tego mauzoleum wrócił ostatnio za sprawą przeniesienia szczątków Franco. Kiedy Katarzyna Kobylarczyk pisała swoją książkę, wciąż jeszcze tam spoczywał, dziś wiemy, że hiszpańskiemu rządowi udało się jednak doprowadzić do jego ekshumacji.
Bardzo ciekawa jest trzecia część książki. To opowieść o hiszpańskich więźniach hitlerowskich obozów. Fakt mało znany również w Hiszpanii. O ironio trafiali do nich zwolennicy Republiki, którym po zwycięstwie Franco udało się opuścić Hiszpanię i schronić we Francji. Najpierw siedzieli w obozach internowania, gdzie przebywali w okropnych warunkach, a po zajęciu Francji przez Trzecią Rzeszę zostali zabrani do obozów hitlerowskich. Tam czekał ich jeszcze potworniejszy los. Ginęli z wyczerpania pracą ponad siły, od chorób, z niedożywienia albo mordowani. Ci, którzy doczekali wyzwolenia, nie bardzo wiedzieli, co mają z sobą zrobić. Nikt ich nie chciał, do Hiszpanii bali się wracać.
Aż trudno uwierzyć, że wszystko to działo się na naszym kontynencie niecałe sto lat temu. Wciąż jeszcze żyją ludzie, którzy w tamtych wydarzeniach uczestniczyli. Bardzo ciekawa, bardzo gorzka książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz