Norman Lewis "Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej"

Po książkę Normana Lewisa "Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej" (Czarne 2013; przełożył Janusz Ruszkowski) miałam ochotę sięgnąć zaraz po przeczytaniu jego "Neapolu 44. Pamiętnika oficera wywiadu z okupowanych Włoch", który zachwycił mnie nie tylko barwnymi anegdotami, obrazem świata, ale także pięknym językiem. Tak się szczęśliwie złożyło, że udało mi się dostać "Grobowiec w Sewilli" akurat teraz tuż po lekturze dwóch innych pozycji związanych z tematyką hiszpańskiej wojny domowej. Myślę o powieści Almudeny Grandes "Pacjenci doktora Garcii" i reportażu Katarzyny Kobylarczyk "Strup. Hiszpania rozdrapuje rany". Książka słabo znanego w Polsce angielskiego pisarza Normana Lewisa jest znakomitym uzupełnieniem tamtych tytułów.

To opowieść o podróży przez bardzo niespokojną Hiszpanię w roku 1934, kiedy to  krajem wstrząsały strajki, na ulicach wielu miast dochodziło do zamieszek oraz regularnych walk z policją i wojskiem, a ich rezultatem był wprowadzany i odwoływany stan wyjątkowy. Dlatego wyprawa do Sewilli, skąd wywodziła się rodzina ówczesnej żony autora, zajęła jemu i jego szwagrowi, z którym podróżował, znacznie więcej czasu niż planowali. Jechać musieli drogą bardzo okrężną - z San Sebastian, gdzie zaczynali, przez Pampelunę i Saragossę, do Madrytu, potem przez Salamankę do ... Portugalii i dopiero w taki dziwny sposób dotarli do Sewilli. Ponieważ niemal od razu natrafili na trudności z powodu niekursujących autobusów i pociągów, w niektórych miejscach utkwili na dłużej, a część drogi, z Pampeluny do Saragossy, odbyli pieszo. "Grobowiec w Sewilli" jest drugą wersją debiutanckiej książki Lewisa "Spanish Adventure". Autor zdecydował się na taki zabieg pod koniec swojego długiego życia (zmarł w wieku 95-ciu lat). Jest więc to mieszanka młodzieńczego entuzjazmu, świeżego spojrzenia na opisywane zdarzenia i dojrzałości, pamięci przefiltrowanej przez czas.

Chociaż tę niewielkich rozmiarów książkę czytałam bardzo szybko i z przyjemnością, muszę szczerze przyznać, że trochę mnie jednak rozczarowała. Po lekturze "Neapolu 44" poprzeczka zawieszona była znacznie wyżej. Czego mi zabrakło? Językowej finezji. "Neapol" mnie zdumiał i zachwycił między innymi właśnie znakomitym językiem, bo nie wiedząc nic o autorze, przystępowałam do lektury przekonana, że mam do czynienia po prostu z pamiętnikami żołnierza obrobionymi przez redaktorów z wydawnictwa. Tymczasem okazało się, że ten żołnierz był już w chwili wydania swojego dziennika autorem wielu książek podróżniczych i beletrystycznych. Nie jest to wina tłumacza, bo obie pozycje przełożył  Janusz Ruszkowski. Tylko we fragmentach opisujących krajobrazy widać ślady urody języka. 

Mimo tych uwag nie żałuję lektury. Po pierwsze, jak już wspominałam, "Grobowiec w Sewilli" w tej chwili stanowi dla mnie domknięcie pewnego cyklu związanego z tematyką hiszpańskiej wojny domowej i dyktatury Franco. Dlatego bardzo interesowało mnie świadectwo czasu - opowieść o zrewoltowanej Hiszpanii. Przyznam, że nie miałam pojęcia o wydarzeniach z jesieni 1934 nazywanych rewolucją 1934 roku. Zmusiło mnie to do szperania w internecie. To zawsze cenne. Co jeszcze? Podobnie jak w "Neapolu 44" znajdujemy tu mnóstwo zabawnych anegdot o spotykanych ludziach. Poza tym "Grobowiec w Sewilli" śmiało można traktować jak książkę łotrzykowską. W takiej konwencji Lewis opowiada o przeszkodach, jakie na swojej drodze napotkali obaj podróżnicy. Więcej tu młodzieńczego awanturnictwa i dezynwoltury, opowieści o niebezpiecznej przygodzie, z której uszło się cało, a którą po latach wspomina się i opowiada z ekscytacją, robiąc wrażenie na słuchaczach, niż grozy wydarzeń. A przecież autor i jego kompan byli świadkami zamieszek, ulicznych bitew, widzieli krew i zabitych, musieli chronić się przed świszczącymi kulami snajperów. To wszystko tu jest, ale przetworzone, przefiltrowane przez łotrzykowską konwencję. Dla mnie dodatkową przyjemnością był fakt, że mam do opisywanych miejsc emocjonalny stosunek, bo w większości z nich byłam i wspominam te podróże z dużym sentymentem.

Na koniec pozostaje pytanie, jaki był stosunek autora do opisywanych wydarzeń. Po której stronie się opowiadał? Zachowywał dystans, nie był entuzjastą strajkujących i demonstrujących. Kojarzył ich z komunistami. Inaczej jego szwagier - jednoznacznie opowiadał się po stronie sił republikańskich. Chciał nawet w Hiszpanii zostać i pomagać zrewoltowanym masom. Wtedy wyjechał, ale wrócił w czasie wojny domowej. Był kierowcą ambulansu. Udział w tamtych wydarzeniach nadszarpnął jego zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty