Dominique de Saint Pern "Baronowa Blixen"

Od czasu do czasu wchodzę na stronę szacownego wydawnictwa Czytelnik. W taki sposób odkryłam biografię Karen Blixen autorstwa francuskiej dziennikarki i pisarki Dominique de Saint Pern zatytułowaną "Baronowa Blixen" (2016; przełożył Bogdan Baran). Kierując się sentymentem, postanowiłam ją przeczytać. Nie będę udawać, że jestem znawczynią twórczości Karen Blixen. Znam tylko jedną jej książkę. Tak, czytelniku tej notki, zgadłeś, to "Pożegnanie z Afryką". Oczywiście sięgnęłam po nią po obejrzeniu słynnego filmu Sydney'a Pollacka z Meryl Streep i Robertem Redfordem. Właściwie teraz chętnie bym ją sobie przypomniała, ale pewnie tego nie zrobię, bo czytnik pęka od książek, które domagają się lektury, na tradycyjnej półce książek oczekujących też zostało ich jeszcze dużo. Taki los książkowego mola - wiecznie czyta, a mimo to niczego nie ubywa. Ale wróćmy do biografii duńskiej pisarki. Jak już przed chwilą wspomniałam, Karen Blixen funkcjonuje dla mnie jako autorka jednej książki, chociaż przecież wiedziałam, że napisała ich wiele. Jej postać opromieniona jest afrykańską legendą. Farma w Afryce, nieudane małżeństwo z baronem Brorem Blixenem i wielka miłość do Denysa Finch Hattona zakończona jego tragiczną śmiercią. Bankructwo i powrót do Danii, gdzie spędziła resztę życia. Jak? Co się z nią działo? Pisała, ale poza tym? Dlatego jeśli ktoś, tak jak ja, ma sentyment do "Pożegnania z Afryką", obojętnie w jakiej wersji, powinien po biografię Karen Blixen sięgnąć.

Książka napisana jest dość nietypowo, bo w formie powieści. Narratorką, ale tylko w niektórych partiach, jest wieloletnia sekretarka pisarki, Clara Selbron. I z tym łączy się mój jedyny zarzut. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie sposób, w jaki narratorka snuje swoją opowieść. Wiele w tym egzaltacji i sztuczności. I właśnie to sprawia, że nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż czytam szkolne zadanie. Oczywiście nie jest to zadanie przeciętniaka, ale jednak widać szwy i silenie się na oryginalność za wszelką cenę, co drażni. Przynajmniej mnie. Szczególnie widoczne jest to w pierwszej części, kiedy Clara opowiada o swojej wyprawie do Afryki śladami Karen Blixen na zaproszenie producentów filmu. Spotyka się z żyjącymi jeszcze bohaterami "Pożegnania z Afryką", z Meryl Streep i z osobami, które pisarkę znały. Odwiedza jej ukochane miejsca. Poza tym jednak opowieść o duńskiej pisarce jest po prostu ciekawa, bo odsłania jej nieznane mi, a pewnie nie jestem wyjątkiem, oblicze.

Z biografii wyłania się obraz Karen Blixen, postaci tragicznej.

Nieudane małżeństwo i pamiątka na całe życie - syfilis, którym zaraził ją Bror. Jemu nic specjalnego się nie działo, ona zmagała się z chorobą do końca swoich dni. Im starsza była, tym bardziej cierpiała. Wielka miłość do Denysa, niby szczęśliwa, ale ... ale ona chciała od niego czegoś więcej (małżeństwa), on wolny ptak, nie potrafił prowadzić osiadłego życia. Nie dla niego stałe więzi, dzieci, rodzina. Pojawiał się i znikał, aż wreszcie, kiedy przygoda Karen z Afryką dobiegała końca, kiedy cierpiała z tego powodu, on postanowił ostatecznie odejść. Już wcześniej nie było jak dawniej. A potem cios ostateczny - tragiczny wypadek lotniczy.

Farma. Walka o przetrwanie. Podtrzymywana kroplówkami rodzinnych pieniędzy, aż w końcu krewni powiedzieli dość. Karen nie potrafiła im tego darować, nie chciała wyjeżdżać, nie chciała zostawiać swoich afrykańskich podopiecznych, martwiła się o ich los, nie wiedziała, jak ma żyć na nowo w Danii.

Powrót. Brak celu i sensu. Świadomość, że ona, czterdziestoletnia kobieta, żyje na koszt matki. Odrodziła się dzięki pisaniu. Ale radość sukcesu psuły ciężkie, biedne wojenne czasy. Tu mała dygresja. Dowiedziałam się z biografii Karen Blixen o tym, jak Duńczycy uratowali przed zagładą niemal wszystkich swoich Żydów! Osiem tysięcy! Wspólnie, solidarnie! W ciągu kilku dni! Wydało mi się to tak nieprawdopodobne, że musiałam potwierdzić ten fakt u znajomego historyka. Dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałam? Tylko ja byłam taką ignorantką? Zdumiałam się i wzruszyłam. A teraz dalej o Karen.

Ostatnia część książki opowiada o jej powojennych losach. I niestety niszczy romantyczną legendę. Bo Karen Blixen jawi się tu jako postać tragiczna, ale zwyczajnie niesympatyczna. Z jednej strony wspaniała, fascynująca pisarka i osobowość, znękana chorobą, samotna, chociaż otoczona ludźmi, z drugiej traktująca ich instrumentalnie, obcesowa, despotyczna, intrygantka. Niezwykłe było jej zauroczenie młodym poetą Thorkildem Bjornvigiem. Przyjaźnili się. On był nią zafascynowany jako pisarką i osobowością, ona darzyła go chyba jakimś rodzajem uczucia. Na swój sposób więziła, odsunęła od rodziny i kształtowała. Rozmawiali o sztuce. Otoczyła go zbytkiem. Ale jednocześnie była zazdrosna, apodyktyczna, małostkowa. Thorkild rzeczywiście stał się znacząca postacią duńskiej literatury. Być może zawdzięcza to w jakiejś mierze Karen. Trochę mi szkoda pięknego, romantycznego mitu wykreowanego przez film Sydney'a Pollacka. Cóż jednak zrobić, trudno dyskutować z faktami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty