Indyjskie lektury (II) - Wojciech Jagielski "Na wschód od zachodu"

Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego "Na wschód od zachodu" (Znak 2018) pojawiła się w znakomitym dla mnie momencie. Byłam akurat po jednej książce Arundhati Roy a przed drugą, więc korespondując z nimi tematem, stała się znakomitym przerywnikiem. Już poprzedniej wiosny słyszałam, że Jagielski pisze rzecz o hipisach wędrujących w latach sześćdziesiątych z owego tytułowego Zachodu na wschód, czyli do Indii. Były to podróże drogą lądową przez Turcję, Iran, koniecznie Afganistan. Powiedziałabym, że przeczytałam "Na wschód od zachodu" jednym tchem, ale to nieprawda, bo okoliczności nie sprzyjały. Pochłaniałam ją kawałkami, ale za to intensywnie.

Książka składa się z trzech rozdziałów. Pierwszy, najkrótszy, trochę osobny, jest czymś w rodzaju wprowadzenia w temat i sposób opowiadania. To zabawna historia kilku współczesnych obieżyświatów, naśladowców dzieci kwiatów,  na których Jagielski natknął się gdzieś w indyjskim Radżastanie. Właśnie wrócił z Afganistanu, odpoczywa i czeka na wiadomość od kogoś, aby z kimś innym się spotkać. Czas zabija między innymi rozmowami z nimi, a oni tak mu zazdroszczą tego Afganistanu, tak by chcieli tam pojechać. Afganistan, Jagielskiemu kojarzący się z wojnami, im jawi się jako fascynująca, niemal mityczna kraina. Jakby nie znali jego tragicznej historii. Dla ich poprzedników, prawdziwych dzieci kwiatów, był ważnym przystankiem w drodze do Indii. Ale ci, których pisarz spotkał w Radżastanie, są naiwni naiwnością ludzi Zachodu bezkrytycznie zafascynowanych Wschodem. Mnie wydają się nieco groteskowi, ale Jagielski traktuje ich z pobłażliwością i sympatią.

Już w tej części autor miesza czasy i opowieści. Historia spotkania przeplata się ze wspomnieniami reportera z miejsc, o których mówią jego młodzi znajomi, i z historiami miejscowych, właścicieli hotelików, sklepików, stad wielbłądów. Tak będzie i w części drugiej, najdłuższej, której bohaterem jest Święty. Hipis - weteran, dziś już siedemdziesięcioletni, który razem z poznanymi w Amsterdamie dziećmi kwiatami wyruszył niegdyś w długą podróż do Indii. Teraz obaj tkwią w Delhi odciętym od świata z powodu zamieszek w sąsiednim stanie, a zabijając czas, rozmawiają ze sobą. Święty został w Indiach na zawsze, uciekł od świata i ludzi odtąd dotąd, jak ich nazywali hipisi, ale czy znalazł to, czego szukał? Czy jest szczęśliwy? Czy uciekając, zyskał coś w zamian? Jakie znaczenie, jaką wartość ma to, co robił, jak żył? Właśnie znalazł się na zakręcie, uciekł z Goa, gdzie najczęściej mieszkał, bo zaszły tam za duże zmiany. Dawna portugalska kolonia stała się mekką zachodnich turystów pełną zgiełku, głośnej muzyki, śmieci, alkoholu i narkotyków. Zamiast rybackich wiosek, w których mieszkał, pojawiły się hotele i rzędy nadmorskich knajp. Historia Świętego to także opowieść o jego niespełnionej miłości do poznanej jeszcze w Amsterdamie Nancy, z którą razem wyruszył w drogę. On z miłości gotów był gdzieś osiąść, zostać z nią, ale ona była prawdziwym dzieckiem kwiatem, hołdowała wolnej miłości.

Czytałam "Na wschód od zachodu" z wielkim zainteresowaniem. Wszystko mnie w tej książce ciekawiło. I opowieści o hipisowskim ruchu, i wspomnienia Jagielskiego z jego podróży, czasem pamiętałam je już z jego książek, czasem nie, i historie jego hinduskich znajomych stanowiące często kontrapunkt dla historii hipisów, wreszcie same Indie, które też, trochę pośrednio, trochę przy okazji, są bohaterem tej książki. Jak zwykle pięknie to wszystko Jagielski opowiada, literacko podkręca. Świetna lektura, gatunkowo lżejsza od jego poprzednich reportaży.

Aż nastąpił rozdział trzeci. Opowieść o Kamal, Polce, córce dalekiej znajomej reportera, dziewczynie z tak zwanego dobrego domu, a nawet bardzo dobrego, która w latach dziewięćdziesiątych wyruszyła do Indii, zahaczyła nawet o ten mityczny Afganistan, zaginęła w nim, aby się odnaleźć, a potem została w Indiach. Została to mało powiedziane. Ona uciekła naprawdę - od Europy, od rodziny, od kariery, od dawnego życia, od przyszłości, zapewne odtąd dotąd. Uciekła i przeszła prawdziwe przeobrażenie, stała się hinduistką, ciągle w drodze z południa na północ, a potem z północy na południe, od aśramu do aśramu, od jednego bramina do drugiego, od jednego guru do drugiego. Ciągle w drodze niczym sadu. Pragnęła przejść wielką przemianę, doznać oświecenia, stać się wolna. Od trzynastu lat przemierza tę drogę z synem. To na nią czekał w Delhi Jagielski, to z nią chciał się spotkać. Jej historia jest i fascynująca, i zdumiewająca zarazem. To opowieść o kimś, kto całkowicie odrzucił swoją dawną tożsamość, zerwał wszystkie więzi, odszedł od cywilizacji, wyrzekł się wszelkich wygód, odstał od zdobyczy cywilizacji, skazał się na życie na marginesie, uwierzył, jak Hindusi, że Ganges, a właściwie Ganga, to bogini, której wody uzdrawiają, oczyszczają, przynoszą ukojenie. Ta historia skłania do postawienia istotnych pytań. Tym bardziej, że syn Kamal, wychowywany jak Hindus i nim w istocie będący, zaczyna dorastać i wybijać się na niepodległość. Chociaż matka chroni go przed tym, od czego sama uciekła, on coraz chętniej zerka w tamtą stronę. Zadaje pytania, ma żyłkę do interesów i świetnie radzi sobie ze smartfonem czy komputerem. Czy w imię wyznawanych ideałów Kamal pozwoli mu iść własną drogą, w stronę przeciwną niż ona? Przyznam, że mnie, podobnie jak Jagielskiemu, jej wybór trudno zrozumieć i zaakceptować. Czytałam ten rozdział z fascynacją i zdumieniem, chciałam wiedzieć, co będzie dalej i nadziwić się nie mogłam takiej życiowej drodze.

Ta historia napisana jest zupełnie inaczej. Bez dygresji, innym językiem, z punktu widzenia Kamal i jej syna. Przypomina opowiadanie bardziej niż część reportażu. Zaczęłam zastanawiać się nawet, czy Kamal istnieje naprawdę, czy nie została wymyślona. Dziennikarz staje się tu kimś z zewnątrz, obcym ciałem, natrętem, który mąci spokój, przeszkadza, niepokoi, jak niepokoją zmiany zachodzące w synu. I na koniec zaskoczenie, a jednocześnie rozwiązanie zagadki, skąd odmienność ostatniego rozdziału. Kto nie chce wiedzieć, niech w tym momencie przerwie czytanie. Zdradzam je, bo sam Jagielski o tym mówił w wywiadach udzielanych  przy okazji premiery książki, tłumaczył, skąd taki zabieg. Dlatego niby nie jest to już żadna niespodzianka, że autorką ostatniej części jest żona reportera, Grażyna Jagielska. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie została wymieniona jako współautorka na okładce, ale dopiero na końcu książki. To pewnie ich wspólna decyzja, dla mnie jednak niezrozumiała. To tak na marginesie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty