Krzysztof Varga "Sonnenberg"

Moja literacka znajomość z Krzysztofem Vargą ogranicza się do jego felietonów, które lubię, ale  z powodu braku czasu (dylemat - książki czy gazety, skoro nie da się wszystkiego, rozstrzygam na korzyść tych pierwszych oczywiście) czytam raczej z doskoku, oraz do słynnego zbioru esejów  "Gulasz z turula" i "Czardasz z mangalicą". Za trzecią książkę z tego węgierskiego cyklu, "Langosz w jurcie", właśnie się zabieram. Natomiast nie czytałam wcześniej żadnej powieści Vargi. Dlaczego? Po pierwsze, bo kiedyś byłam na bakier z polską współczesną beletrystyką i została mi z tamtego okresu wielka czarna dziura. Po drugie, bo kiedy wreszcie przeprosiłam się z nią, jakoś nie ciągnęło mnie do męskiej prozy Vargi. Co zatem spowodowało, że sięgnęłam po jego najnowszą powieść "Sonnenberg" (Czarne 2018)? Dyskusja  w Tygodniku Kulturalnym i ... "Pamięć" Petera Nadasa. Mam w sobie dotąd atmosferę tamtej książki, której akcja w dużej części rozgrywała się w Budapeszcie, więc kiedy okazało się, że Krzysztof Varga postanowił napisać węgierską powieść, co pozwoli mi znowu zanurzyć się w podobnych klimatach, odbyć ponownie literacką podróż po mieście, które niespecjalnie znam i nawet w realu niespecjalnie lubię, nie zastanawiałam się ani chwili. Literackie pożądanie było tak ogromne, że natychmiast, mimo późnej pory i nie najniższej ceny, kupiłam "Sonnenberg" i jeszcze tego samego wieczoru, a właściwie nocy, rozpoczęłam lekturę. Jaki werdykt? Nie żałuję, że dałam się namówić. Książkę pochłonęłam jednym tchem i przynajmniej na razie wydaje mi się, że to taka powieść, która zostanie we mnie na dłużej. Ponieważ, jak już wspominałam, nie znam wcześniejszych powieści Vargi, nie obchodzi mnie, na ile autor się powtarza, pisząc w gruncie rzeczy jedną i tę samą książkę. Dla mnie liczy się ta i tylko ta.

"Sonnenberg" to dygresyjny monolog bohatera - Andrasa, literaturoznawcy zajmującego się prozą austriackich pisarzy, między innymi Brocha i Musila, powieściopisarza przed wiecznym debiutem. Jego powieść, o której zdążył już wszystkim opowiedzieć, jest ciągle na etapie wymyślania koncepcji. Trwa wiosna i lato 2016, a może 2015 roku, czas płynie Andrasowi na czekaniu. Od spotkania do spotkania z kochanką. Ich głęboko skrywany romans, który, jak się niespodziewanie okaże, kryje w sobie zaskakującą tajemnicę, trwa od lat, a on stale boi się, że pewnego dnia Agnes go porzuci. Czas pomiędzy spotkaniami upływa mu na wspominaniu, rozmyślaniach, spacerach po mieście, jedzeniu, no i piciu z przyjaciółmi. Andras w gruncie rzeczy jest bardzo samotny i ma świadomość, że znalazł się na jałowym torze. Poza miłością do kobiety i literatury nic się nie dzieje. Ale i tym miłościom wyraźnie brak już świeżości, popadły w powtarzalność i rutynę. Jakby coś się w życiu Andrasa zatrzymało, zacięło, a może nigdy nie rozpędziło na dobre? Może zawsze tylko żył z dnia na dzień, rozpamiętując przeszłość - dzieciństwo w nijakiej budapesztańskiej dzielnicy Zuglo, kolegów, rodzinny dom, babcię kalwinkę, ulubione potrawy, nagłe zniknięcie ojca. Dobrym pretekstem dla takiego dryfowania jest pewnie sytuacja polityczna na Węgrzech. Polityka stanowi tylko tło, ale jednak dość istotne. W Budapeszcie odbywają się akurat burzliwe demonstracje, ale Andras stoi z boku. Nie popiera ani Fideszu, ani Jobbiku, ale nie angażuje się, nie chodzi demonstrować, nawet narzekać nie ma już ochoty i siły, zrezygnowany udał się na wewnętrzną emigrację. Ma też świadomość upływającego czasu, przemijania, tego, że życie nieuchronnie zmierza do kresu, który może nadejść zupełnie nieoczekiwanie. Z tych wszystkich powodów powieść Vargi jest bardzo melancholijna, ale nie nazwałabym jej smutną. Pewnie dlatego, że przesyca ją ironia. Andras nie tylko na innych potrafi patrzeć ironicznie, złośliwie, z dystansem, podobnie spogląda na siebie, na swoje życie.

Drugim bohaterem tej książki jest Budapeszt. Bohater stale wędruje przez miasto, które jest mu bardzo bliskie. Żyć by bez niego nie umiał. Zrealizowane marzenie o wyjeździe do Portugalii okazało się niewypałem. Czytelnik wędruje po węgierskiej stolicy  razem z nim, poznając jej historię i topografię. Dzielnice brzydkie i piękne wzgórza Budy, centrum Pesztu oddane bezmyślnie we władanie hordom turystów, którzy jawią się tu jak współcześni barbarzyńcy. Varga drobiazgowo i pięknie opisuje miasto, jego zakamarki i zaułki, główne ulice, cmentarze, knajpy, a w nich jedzenie, sklepy, zieleń budańskich wzgórz, mosty i Dunaj. Nawet transport publiczny, bo Andras porusza się po mieście autobusami, tramwajami ewentualnie trolejbusami, tylko z rzadka metrem. Jestem pewna, że można by zwiedzać Budapeszt, wędrując śladami bohatera powieści.

Jeśli ktoś nie lubi takiej prozy, długie opisy go nużą, pożąda wartkiej akcji, niech po "Sonnenberg" nie sięga. Jest jeszcze drugi powód, dla którego  to nie powieść dla każdego. Nazwałam ją  dygresyjnym monologiem. Andras snując opowieść o swoim życiu, bez przerwy ucieka w dygresje. Wspomina, rozmyśla, rwie wątki, za nic ma chronologię. Chwilami, całkiem długimi chwilami, miałam wrażenie, że czytam kolejny węgierski esej Vargi. Mnie to nie przeszkadzało, przeciwnie, było wartością dodaną, sprawiało, że "Sonnenberg" to nie kolejny błahy romans, ale coś znacznie więcej. Myślę też, że znawcy Brocha i Musila znajdą w powieści kolejną warstwę, która mnie jest niestety niedostępna. Kiedyś czytałam wprawdzie "Lunatyków" Brocha, ale pozostało mi po nich mgliste wspomnienie, a po "Człowieka bez właściwości" Musila nigdy niestety nie sięgnęłam. Ale i bez znajomości austriackiej literatury "Sonnenberg" dostarcza wiele przyjemności podszytej melancholią. Teraz, kiedy zamknęłam już książkę, zastanawiam się, czy zachęcona lekturą najnowszej powieści Krzysztofa Vargi sięgnę po poprzednie? Gdyby nie morze innych literackich propozycji, pewnie tak bym uczyniła. Ale nie wykluczam, że przeczytam jedną dla porównania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty