Renata Lis "W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu"

Od dawna zbierałam się, aby przeczytać książkę Renaty Lis „W lodach Prowansji. Bunin na
wygnaniu” (Sic! 2015), która w 2016 roku zdobyła nominacje do dwóch ważnych nagród literackich, Nike i Gryfii. Dużo się o niej wówczas mówiło, a że wcześniej zachwyciłam się „Późną godziną” - emigracyjnymi opowiadaniami Bunina i fragmentami jego dziennika z czasów rewolucji (trochę mniej) w tłumaczeniu i opracowaniu właśnie Renaty Lis, zatem nic dziwnego, że chciałam sięgnąć po książkę o ich autorze. Celowo nie używam słowa biografia, bo „W lodach Prowansji” biografią nie jest. Po pierwsze autorka śledzi życie Bunina przede wszystkim w latach 1940-1944, kiedy mieszkał w Grasse na południu Francji, sięga też trochę wstecz i wybiega do przodu (śmierć pisarza), ale zajmuje się tylko okresem, kiedy przebywał już na emigracji, nie wraca do lat spędzonych w Rosji. Po drugie ta książka jest czymś więcej niż fragmentem biografii, jeśli by takie założenie przyjąć. Bo Renata Lis ucieka w liczne dygresje, nawet współczesne dotyczące dzisiejszej Rosji, najczęściej bardzo ciekawe. Kiedy na przykład opowiada o ucieczce Bunina i jego świty z Grasse zaraz po zajęciu Francji przez Niemcy, przywołuje obficie fragmenty „Szkiców piórkiem” Bobkowskiego z tego samego okresu. Stara się porównać ich doświadczenia, zastanawia się, czy mogli się spotkać gdzieś na drogach Francji ogarniętej paniką. Kilkakrotnie pisze o swoich wizytach w miejscach związanych z Buninem albo jego twórczością. Raz będzie to Grasse, innym razem klasztor Marty i Marii w Moskwie pojawiający się w jednym z opowiadań emigracyjnych, które w różnych ilościach i zestawieniach funkcjonują pod tytułem „Ciemne aleje”, a których wybór (czternaście) stanowi pierwszą część wspomnianej „Późnej godziny”. Jednak przede wszystkim główny temat książki to Bunin - pisarz emigrant. Ale siłą rzeczy jest to też opowieść o rosyjskiej emigracji, bo w takim środowisku niemal wyłącznie obracał się pisarz. Bo chociaż mieszkał we Francji, w Paryżu albo w Grasse, żył życiem rosyjskim. Mentalnie dawnej Rosji nigdy nie opuścił. Nie interesowała go Francja ani Francuzi. Tęsknił za Rosją, ale za Rosją sprzed rewolucji. Jego słowa o tym, że chciałby wrócić do domu, narobiły wiele szumu. Interpretowano je jako chęć powrotu do ojczyzny. Trzeba wiedzieć, że sowieckie władze robiły wiele, aby ściągnąć do kraju z emigracji znanych pisarzy, także jego. Renata Lis twierdzi, posiłkując się odpowiednią argumentacją, że Bunin nigdy nie miał takiego zamiaru.

Wątek emigracyjny wpisuje się w dzisiejszą dyskusję o uchodźcach i imigrantach. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że życie Bunina, jego najbliższych, jego znajomych i innych rosyjskich emigrantów było usłane różami, to srodze się myli. Najpierw poniewierka w Turcji, kwarantanny, obozy przejściowe, straszne warunki, życie w barakach, w ścisku, bez miejsca na intymność, samotność. A potem we Francji ciągła walka o pieniądze. Raz było lepiej, raz gorzej. Nic dziwnego, że od jakiegoś czasu każdej jesieni Bunin i jego żona Wiera wyczekiwali werdyktu noblowskiej akademii, bo nazwisko pisarza pojawiało się w spekulacjach. Nie bez podstaw, bo zabiegano o nagrodę dla niego. Nobel ustawiłby go finansowo, zdjął odium proszalnika, bo tak często to wyglądało – pisarz zabiegał o pożyczki. Jak wiadomo Bunin Nobla dostał w roku 1933 i przez chwilę był królem życia, chociaż używał materialnych rozkoszy też na kredyt - a konto przyszłego czeku. Trwało to jednak krótko, korona szwedzka stała wówczas słabo, pieniądze rozchodziły się szybko, zainteresowanie wywołane nagrodą minęło, po jakimś czasie znowu miał problemy z wydawaniem swoich książek, a w latach 1940-1941, których przede wszystkim dotyczy książka Renaty Lis, po pieniądzach nie zostało nawet wspomnienie. To czas wyjątkowo dla mieszkańców graskiej Żanety, tak nazywała się willa, w której mieszkali, trudny. Drożyzna, brak jedzenia, srogie zimy. Bunin albo jego bliscy w rozmaitych zachowanych wspomnieniach czy listach piszą o trudnościach ze zdobyciem jedzenia na kartki, bo na czarnorynkowe nie było ich stać, o monotonnej diecie, o przeraźliwym zimnie panującym w domu. Do tego wojenny strach o siebie, o innych rozsianych po Europie, samotność, tęsknota. Takie to było życie. Zapomniany pisarz zmagający się z trudami codzienności. Do tego dochodził paniczny lęk przed śmiercią, o której myślał nie tylko w czasie wojny, ale i wcześniej, i później. Renata Lis próbuje dociec, z czego ta obsesja wynikała. Ostatni rozdział swojej książki poświęca autorka śmierci pisarza i temu, co się z nią wiązało.

Ale czasy wojenne są dla pisarza bolesne z jeszcze jednego powodu – ostatecznie opuściła Żanetę jego ukochana, Galina. Co prawda ich związek rozpadł się w roku 1933, kiedy poznała śpiewaczkę Margę i dla niej rzuciła Bunina, ale w ciągu tych lat często mieszkały z pisarzem, jego żoną Wierą i innymi rezydentami pod dachem Żanety. To też było dla niego bolesne, ale miał ją przynajmniej blisko. Renata Lis próbuje zrozumieć sytuację, w jakiej przez lata znajdowali się Bunin, jego żona Wiera i Galina. Szczególnie stara wczuć się w położenie Wiery, którą mąż postawił niegdyś przed faktem dokonanym i oświadczył, że zamieszka z nimi Galina. Co innego wiedzieć o romansie męża, co innego mieszkać z jego ukochaną w jednym mieszkaniu czy domu na oczach świata. Wiera pozornie pogodziła się z sytuacją, przynajmniej taką twarz pokazywała światu, ale jak dowodzi autorka, musiała cierpieć. Kochała go, a i on ją kochał. Niektórym trudno to zrozumieć, ale z uczuciami się nie dyskutuje. Tak było, tak żyli. Renata Lis tropi podobne trójkąty w opowiadaniach pisarza i znajduje ich sporo. Widać, że było to dla Bunina ważne. Niewiele jednak wiemy o tym, co czuli, jak to przeżywali. Bunin spalił dzienniki z tego okresu, a w swoich „Graskich dziennikach” Galina była bardzo dyskretna. Starannie wypreparowała ten temat.

Wiele miejsca poświęca autorka książki analizie emigracyjnych opowiadań Bunina. Dostrzega w nich to, czego zwyczajny czytelnik raczej nie ma szans zauważyć. Dopiero dysponując taką erudycją, wiedzą, znajomością języka, takim analitycznym okiem, można wynieść z ich lektury to, co dla zwykłego mola książkowego niedostępne. Szkoda. Jeszcze bardziej zmartwiła mnie informacja, że czytając Bunina w przekładzie, tracimy wiele. Pisarz operował ogromnym bogactwem językowym na polski trudno przekładalnym. To, co po rosyjsku brzmi niebanalnie, dojmująco, intrygująco, po polsku często zamienia się w kicz. Dlatego na pewno warto sięgnąć po „Późną godzinę” w tłumaczeniu Renaty Lis.

Oprócz spraw poważnych, analiz, erudycyjnych dociekań, dygresji, znajdziemy w książce Renaty Lis wiele ciekawostek z życia codziennego w Żanecie. Te drobiazgi ubrane są w formę czasem zabawnych, czasem smutnych miniatur. Dopełniają one portret Bunina. Zastanawiam się, czy go polubiłam. Nie wiem, ale na pewno mu współczułam.

Kto zna Bunina, kto lubi rosyjską literaturę, kto literaturę traktuje poważnie, powinien koniecznie sięgnąć po książkę Renaty Lis. A wcześniej, a może lepiej potem, koniecznie należy przeczytać „Późną godzinę” i delektować się opowiadaniami pisarza, które mnie jakiś czas temu zachwyciły. Chociaż na pewno nie wydobyłam z nich tyle, ile ich tłumaczka i popularyzatorka, to i tak lektura sprawiła mi wielką radość.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty