Rozczarowanie - to czuję po obejrzeniu "Ataku paniki", debiutanckiego filmu Pawła Maślony. Do piątkowego wieczoru, kiedy to obejrzałam jak zwykle Tygodnik Kulturalny, byłam przekonana, że "Atak paniki" musi mi się podobać, bo od czasu gdyńskiego festiwalu zewsząd słyszałam głosy zachwytu. Brawurowy debiut - tak między innymi pisano o filmie. Nic dziwnego, że kinowej premiery wyczekiwałam niemal jak kania dżdżu. Dopiero różnica zdań we wspomnianym Tygodniku Kulturalnym zasiała ziarenko niepokoju, ale przecież o niczym nie przesądzała. Przeciwnie, moja ciekawość wzrosła. Tym bardziej, że wątpliwości zgłaszał Grzegorz Brzozowicz, krytyk muzyczny, który lubi w dyskusji na temat filmu czy teatru przyjmować pozycję szarego widza i marudzić, a nawet obśmiewać. Nie zawsze się z nim zgadzam. Drugim kręcącym nosem był poważny jak zawsze Adam Gawęda znawca komiksu. Twierdzili, że "Atak paniki" jest nieśmieszny i ma dłużyzny, bo dialogi ciągną się w nieskończoność. Chociaż, jak już zdradziłam, i ja jestem rozczarowana, to jednak z trochę innych powodów. Ale po kolei.
Otóż nie nudziłam się, przeciwnie, obejrzałam film z przyjemnością. Czasem się uśmiechnęłam, ale nie śmiałam się w głos, do łez. Nie ja jedna. Na sali przeważało milczenie, z rzadka było słychać parsknięcia śmiechem, raczej pojedyncze. Owszem, reżyser i scenarzyści zgrabnie żonglują kilkoma równolegle prowadzonymi wątkami. Jak to w takich filmach bywa, historie bardziej lub mniej zazębiają się dzięki bohaterom, aż wreszcie mają spleść się w zgrabną całość. Tu dodatkową trudnością i przyjemnością dla widza jest też mieszanie czasu. Wątki nie są pokazywane w porządku chronologicznym, więc tym bardziej trzeba sobie te puzzle składać. Świetni są aktorzy, nie tylko nagrodzona w Gdyni Magdalena Popławska, także Artur Żmijewski, rzadko oglądana na ekranie Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i przede wszystkim Dorota Segda, która gra powściągliwie, ale za to jak. Jak dotąd wszystko było w porządku, bo o to, że nie ryczałam ze śmiechu, pretensji nie mam. Rozczarowanie przyszło na końcu. To już? - pomyślałam. Tylko tyle? Dla mnie problem tego filmu tkwi w scenariuszu, a ściślej w jego finale. Tym historiom brakuje puenty. No bo to, że na końcu okazuje się, iż wszyscy bohaterowie jakoś są ze sobą powiązani, to przecież za mało. Tego oczekujemy po tak skonstruowanym filmie. No i co z tego, że ten jest bratem tej, że tamta jest jej szkolną koleżanką, ktoś byłym mężem innej bohaterki i tak dalej. To za mało. Twórcy filmu i krytycy, których słyszałam, twierdzą, że bohaterowie z własnej winy, z powodu zaniechań i błędów doprowadzają się do stanu, kiedy to wpadają w panikę. Moim zdaniem nie istnieje taki prosty związek pomiędzy tym, co robili wcześniej, a tym, co się im przydarza albo tym, jak reagują na sytuację, w jakiej się znaleźli. Może najklarowniejsza pod tym względem jest historia nałogowego gracza komputerowego.
Po wyjściu z kina zadałam sobie pytanie - po co to wszystko? Tylko dla zabawy? Dla mnie tak, ale twórcy "Ataku paniki" mają chyba pretensje do czegoś więcej, takie mam wrażenie po wysłuchaniu kilku wywiadów z nimi. To również zdają się sugerować zachwyceni filmem krytycy. Problem w tym, że na głębszym poziomie nie potrafię współczuć bohaterom ani przejąć się ich losem, ani nawet kpić z nich jakoś bardzo. Niewiele mnie oni obchodzą, a przecież powinni. Na tym polega moc sztuki - porusza mnie czyjś los, czyjaś postawa, nawet jeśli jego doświadczenia są mi obce. Nie przeżyłam też żadnego ataku paniki, nie pomogła ani narastająca w finale muzyka, ani szybki montaż. Zresztą mam wrażenie, że nie zawsze o panikę tu chodzi, czasem po prostu bohaterowie mają zwyczajnie dość, a to nie to samo, co panika. Ale nie czepiajmy się słówek.
"Atak paniki" ze względu na temat bywa porównywany do "Dzikich historii". Chociaż nie byłam jakąś wielką entuzjastką tamtego filmu, to teraz widzę różnicę, niestety na niekorzyść debiutu Pawła Maślony. Opowieści z "Dzikich historii" wybrzmiewają, kończą się klarowną puentą, nie wszystkie są oczywiście równe. Pewnie to łatwiejsze, bo tamten film składa się z osobnych nowel. Przypomina mi się też moje ulubione "Zero" Pawła Borowskiego, film oparty na podobnej konstrukcji jak "Atak paniki". Tam wszystko zostało przeprowadzone jak w zegarku, wszystko razem zagrało, a całość była przejmująca i przygnębiająca.
Na koniec, jak zawsze w podobnych sytuacjach, kiedy ze zdziwieniem stwierdzam, że nie zachwyca, skoro zachwycać powinno, podzielę się lekkim niepokojem. Może to ze mną jest coś nie tak? Może jestem za mało wrażliwa, nie dość inteligentna, aby pojąć, odczuć, a na końcu wybuchnąć entuzjazmem? Ale zaraz przychodzi otrzeźwienie. Przecież mam prawo do mojego zdania i mojego votum separatum, które niniejszym zgłaszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz