Filmowe remanenty - "Bracia", "Mustang"

Znowu dwa filmy w ciągu jednego weekendu, tym razem zupełnie różne, jak ogień i woda. Trudno mi było się powstrzymać, aby nie obejrzeć ich od razu. A teraz chciałabym bardzo, bardzo polecić je tobie, czytelniku tej notki. O "Braciach" Wojciecha Staronia słyszałam już jakiś czas temu, więc kiedy nieoczekiwanie weszli do kin, pognałam czym prędzej. To dokument o dwóch dobiegających dziewięćdziesiątki (dziś już ją przekroczyli) braciach Kułakowskich, repatriantach z Kazachstanu. Młodszy, Alfons, jest malarzem, starszy, Mieczysław, pracował jako kartograf. Życie mieli niezwykle dramatyczne i barwne, ale Staroń nie poszedł tym tropem, nie pokazał ich przeszłości, za to towarzyszył im z kamerą już w Polsce przez kilka ostatnich lat. Strzępy z ich przeszłości pojawią się we fragmentach starych filmów kręconych amatorską kamerą przez Mieczysława. Dostajemy opowieść o braterskiej więzi, o starości i afirmacji życia. Niezwykle piękną, melancholijną, kontemplacyjną, cichą. Turecko-francuski "Mustang" to całkowite przeciwieństwo "Braci". Jego bohaterki są głośne i witalne, film ma szybkie tempo, dynamiczną akcję, zaczyna się beztrosko, a potem robi się dramatycznie. Historia pięciu sióstr z niewielkiej nadmorskiej wioski gdzieś w okolicach Trabzonu wychowywanych przez babkę i wuja wpisana jest w schemat kina popularnego. Im bliżej końca, tym bardziej trzyma w napięciu. Ale za tą popularną formą kryje się kino społeczne o miejscu kobiet w tureckiej rodzinie i społeczeństwie. Tyle we wstępie, a kto filmy widział, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

W "Braciach" urzeka wszystko. Przede wszystkim bohaterowie. Alfons, młodszy, bardziej ekspansywny i energiczny. To on rządzi w tym braterskim tandemie. Strofuje, sztorcuje, krytykuje, ale robi to wszystko z życzliwą, braterską wyrozumiałością. Mieczysław milcząco poddaje się dominacji brata. Jeśli są miedzy nimi swary, to drobne. Łączy ich głęboka więź, symbioza, są na siebie zdani, ale przecież nie potrafią bez siebie żyć. Alfons, silniejszy, opiekuje się starszym bratem. Starość ogranicza ich fizycznie, spowalnia, czyni życie trudniejszym, ale nie odbiera radości. Każdy krok i każda czynność są okupione wysiłkiem. Mimo tego ich egzystencja pełna jest codziennych radości - spacerów, kontemplacji krajobrazu, bliskiego kontaktu z przyrodą, wspólnych posiłków, oglądania telewizji, niespiesznych rozmów, zachwytu chwilą. Są trochę zawieszeni pomiędzy przeszłością spędzoną w dalekim Kazachstanie, a dniem dzisiejszym na mazurskiej wsi. Polska codzienność miesza się ze wspominkami życia spędzonego w dalekiej Azji, tak jak mieszają się języki - polski i rosyjski. Pasją Alfonsa jest malowanie. Kiedy traci w pożarze swoje obrazy, tworzy dalej, a co najdziwniejsze całkowicie zmienia styl. Radość z sukcesu - wystawy w Brukseli - splata się z nieszczęściem - stratą domu i wszystkiego, co bracia mieli. Do tragedii podchodzą ze stoickim spokojem, jak do wszystkiego. Nie rozpaczają. Jak odbudować życie? Jak ze sterty spalonych, zalanych wodą rzeczy ocalić cokolwiek? Od czego zacząć? Minie jakiś czas, a oni się podniosą. Uderza samotność braci. Czy to ich wybór? Czy doskwiera im to, że są sami? Nie skarżą się. Bardzo mocną stroną filmu są piękne zdjęcia. Szerokie plany - widok z okna, kwitnące pole rzepaku, szpaler drzew wzdłuż mazurskiej drogi, las, zamarznięte jezioro, pola oprószone śniegiem. I detale - patyk na lodowej tafli, nadpalony rysunek wyciągnięty ze sterty ocalonych przedmiotów, skarpetka, zbliżenie na stare twarze. Życie braci Kułakowskich było niezwykle barwne. To materiał na fascynującą powieść i na inny, dramatyczny film. Obraz Wojciecha Staronia, piękny, melancholijny, pełen zadumy, jest opowieścią o schyłku ich życia. Trochę smutną, ale jednak pełną afirmacji. Czy jest sens zadawać pytanie - co dalej? Zostańmy z tą pogodną wizją, jaką z godzin nakręconych  materiałów wykreował reżyser. Poddajmy się wyborowi artysty.

A teraz coś zupełnie innego - witalny, głośny, dramatyczny, trzymający w napięciu "Mustang". I tym razem możemy delektować się pięknymi krajobrazami. Domki zanurzone w zieleni porastającej strome, nadmorskie wzgórza. Słońce. Przyjemny skwar letniej kanikuły. W dole tafla morza. Ta beztroska, wakacyjna atmosfera południowej Turcji kontrastuje z opowieścią o losie pięciu sióstr, które nie potrafią pogodzić się z tym, że ogranicza się ich wolność. Wraz z początkiem wakacji kończy się beztroski czas dzieciństwa. Im bardziej, im głośniej się buntują, tym reakcja rodziny jest szybsza i silniejsza. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że i babcia, i sąsiadki pokazane są z sympatią. One inaczej nie potrafią, tak je wychowano, tak żyły. Wydaje im się, że to właściwa i jedyna droga. Apogeum buntu jest ucieczka na mecz. Istna orgia radości, wolności, energii. Zaraz potem nastąpi odwet - dom zamieni się w twierdzę, a dziewczyny staną się więźniami. Ich los jest przesądzony - małżeństwo. Oczywiście aranżowane. Tylko najmłodsza, Lale, poczeka jeszcze na swoje przeznaczenie. Każda reaguje inaczej - jedna sprytem stawia na swoim i wychodzi za mąż za tego, którego kocha. Przynajmniej teraz jest szczęśliwa, ale co będzie dalej? Przecież oboje są bardzo młodzi. Druga poddaje się z rezygnacją, trzecia popełnia samobójstwo. Nawet jednak to nie zatrzyma babci i wujka. Zastanawiałam się, na ile taka historia jest możliwa. Ale skoro nadal zdarzają się honorowe zabójstwa córek, to pewnie i to mogłoby się zdarzyć. Wiedziona ciekawością poczytałam trochę. Tak, aranżowane małżeństwa, panny młode trafiające w noc poślubną z podciętymi żyłami do szpitali nie są wcale rzadkością w prowincjonalnej Turcji. Marzeniem Lale jest ucieczka do Stambułu. Tylko z dala od żyjącej tradycją rodzinnej wioski, od opresyjnych krewnych możliwe będzie inne życie. Wszak europejski Stambuł to symbol innego, nowoczesnego świata, gdzie losem dziewczyny jest nie tylko zostanie żoną i matką. Film miesza tonacje. Zaczyna się trochę zabawnie, wiele tu scen rodem z komedii, tym bardziej potem nie mogłam uwierzyć w to, co oglądam. W końcu stopniowo zamienia się w dramat. Jak napisałam we wstępie, ta opowieść wpisana została w schemat kina popularnego. Stąd brawurowa, trzymająca w napięciu ucieczka Lale i jej starszej siostry. Trochę pewnie nieprawdopodobna. Film kończy się happyendem. Nad ostatnią sceną wisi jednak pytanie - co dalej stanie się z dziewczynami? Czy trafią pod opiekę jakiejś organizacji zajmującej się rozwiązywaniem takich problemów? Czy zajmie się nimi nauczycielka? Na koniec chciałabym jeszcze podkreślić magnetyczną siłę sióstr. Pięknych, radosnych dziewczyn żyjących w wielkiej symbiozie. Ile radości i beztroski jest w ich zabawach, przekomarzankach, kotłowaninie, wspólnym byciu. Jeszcze nie wiedzą, że to ostatnie wspólne chwile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty