Właśnie ukazała się "Minuta ciszy" (Dobra Literatura 2016; przełożyła Maria Skalska),
niewielkich rozmiarów powieść Siegfrieda Lenza. Obawiam się, że przemknie niezauważona. Gdyby nie informacja na portalu Angelus poświęconym, jak nagroda, literaturze Europy Środkowej pewnie i ja nie wiedziałabym, że została wydana. Chyba jednak powinnam zacząć od krótkiej informacji o autorze, bo jest wielce prawdopodobne, że nie każdy o nim słyszał. Ja też jeszcze kilka lat temu nie miałam pojęcia o tym niemieckim pisarzu, a odkryłam go zupełnie przypadkowo dzięki znajomym, za co do dziś jestem im bardzo wdzięczna. Lenz urodził się w roku 1926 w Ełku w Prusach Wschodnich, zmarł dwa lata temu w Hamburgu. Mimo że w Polsce ukazało się kilka jego książek, nie jest szerzej znany. Wyszły wiele lat temu i dziś trzeba ich szukać w antykwariatach albo bibliotekach. "Minuta ciszy" to jego czwarta powieść, jaką przeczytałam. Zanim jednak o niej napiszę, koniecznie muszę wspomnieć o dwóch (prawdopodobnie) najważniejszych w jego dorobku, moich ulubionych. To "Lekcja niemieckiego" i "Muzeum ziemi ojczystej". Ta pierwsza jest chyba bardziej ceniona, mnie mocniej poruszyła druga, ale o obu trudno zapomnieć, obie koniecznie trzeba przeczytać. To dzięki nim Lenz trafił na listę moich ulubionych autorów. Nie im jednak poświęcam dzisiejszą notkę, już o nich pisałam, kto chciałby wiedzieć więcej, niech przeczyta. Mnie podobało się również "Biuro rzeczy znalezionych" (też pisałam). To oczywiście nie ta ranga, ale również rzecz ciekawa.A "Minuta ciszy"? Ja przeczytałam ją z wielką przyjemnością. Powieść odwołuje się do znanego literackiego motywu - miłości młodego chłopaka, osiemnastolatka, do kilka lat starszej nauczycielki. Miłości wielkiej, szalonej, bezczelnej w swoich pragnieniach, straceńczej i nieszczęśliwej, bo tragicznie zakończonej. Stella ginie w wypadku. Niczego tu nie zdradzam, tego dowie się czytelnik i z notki na okładce, i przede wszystkim z pierwszych stron powieści, która jest monologiem wewnętrznym bohatera, Christiana, w czasie szkolnej uroczystości pogrzebowej. Patrząc na zdjęcie ukochanej, słuchając mów dyrektora, uczniów i nauczycieli, śpiewu szkolnego chóru, wspomina Stellę, swoją z nią znajomość, historię, która ledwie się zaczęła, już się skończyła. Jest w tej powieści miłość, tęsknota, zazdrość, niepewność, fascynacja i cierpienie związane ze stratą. Pierwsze doświadczenie wielkiego szczęścia i wielkiej tragedii, a przede wszystkim zetknięcie ze śmiercią. Dotąd śmierć pewnie była w życiu Christiana czymś abstrakcyjnym, czymś, co zdarza się ludziom starym, teraz dotknęła go osobiście. Świadomość, że zdarzyć może się każdemu, w każdej chwili, zmienia na zawsze.
"Minuta ciszy" nie jest powieścią sentymentalną. O tych ważnych sprawach pisze Lenz delikatnie, dyskretnie. Liczy się nastrój, klimat. Niewiele się dzieje. Akcja toczy się w nadmorskiej miejscowości. Christian pomaga ojcu, który jest rybakiem kamieni, wydobywa z morskiego dna wielkie głazy, aby budować z nich falochrony. Wozi tez turystów na Ptasią Wyspę. Dużo tu pięknych, sensualnych opisów przypominających atmosferę "Lekcji niemieckiego", której akcja też rozgrywała się nad morzem. Z łatwością i przyjemnością poddałam się tej nastrojowej prozie. Zanurzyłam się w atmosferze letnich i jesiennych dni w małej nadmorskiej miejscowości, gdzie rozegrała się tragedia. Nie jest to oczywiście powieść wielkiej rangi, ale drobiazg, który pozostaje w pamięci. Jeśli ktoś od niej zacznie swoje spotkanie z prozą Lenza, niech pamięta, że "Muzeum ziemi ojczystej" i "Lekcja niemieckiego" to książki o wiele bardziej wymagające, ale naprawdę warte trudu. Bardzo, bardzo namawiam do sięgnięcia po jego powieści. Ja ciągle pozostaję pod ich wrażeniem. Zakończę wezwaniem: Odkryjcie dla siebie Lenza!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz