Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że Natalie Portman nakręciła film według książki Amosa Oza "Opowieść o miłości i mroku", najpierw pomyślałam sobie, że to szaleństwo. Jako zdeklarowana miłośniczka twórczości Amosa Oza, wielbicielka "Opowieści o miłości i mroku" wiedziałam, że nie da się przenieść na ekran tej bogatej w liczne wątki historii dzieciństwa i młodości pisarza, jego przodków i Izraela. Chwilę później wzruszyłam pogardliwie ramionami - rzecz tym bardziej nie może się udać, skoro za scenariusz i reżyserię zabiera się właściwie debiutantka, w dodatku amerykańska gwiazda, Natalie Portman. Najpierw byłam pewna, że nie mam ochoty patrzeć, jak na ekranie mordują uwielbianą przeze mnie książkę, bardzo dla mnie ważną. Potem, kiedy zorientowałam się, że raczej dobrze się o filmie mówi (na przykład pięć gwiazdek w tygodniku Polityka), postanowiłam jednak sprawdzić. No i teraz muszę z pokorą przyznać, że się myliłam. Naprawdę byłam zaskoczona, że to, co zobaczyłam na ekranie, aż tak mi się podobało. Film mnie poruszył, zagarnął, wciągnął w swój świat.
Przede wszystkim Natalie Portman oparła scenariusz właściwie na jednym wątku. Z niezwykle bogatej książki Amosa Oza wybrała, można powiedzieć, że wydestylowała, opowieść o rodzinie, skupiając się na relacji syna i matki. Tłem jest burzliwy czas, kiedy powstawał Izrael. Dzięki temu dostajemy dość klarowną historię wykształconej, wrażliwej, obdarzonej wyobraźnią kobiety. Urodzona i wychowana w Równem od dziecka karmiona była mitem ziemi obiecanej, Erec Izrael, a kiedy wreszcie się tam znalazła, musiała skonfrontować się z rzeczywistością daleką od ideału. Jej kruchość i wrażliwość sprawiają, że coraz gorzej sobie radzi. Trudne warunki komplikuje jeszcze wojna, która wybucha po proklamowaniu wymarzonego państwa. Jej konsekwencją, co oczywiste, są zagrożenie, śmierć, strach, destabilizacja ułożonego już jakoś życia. Na świat i rodzinną tragedię patrzymy oczami jej syna, małego Amosa. Dziecka, które nie do końca rozumie, dlaczego matka zamyka się w sobie, oddala się, milczy i cierpi. Trudno mi oczywiście powiedzieć, na ile te wszystkie problemy są czytelne dla kogoś, kto książki nie zna. Na ile czytelny jest bunt kilkunastoletniego chłopaka, który w kilka lat po śmierci matki zmienia nazwisko, opuszcza ojca intelektualistę i wstępuje do kibucu, aby stać się takim krzepkim chłopakiem budującym nowe państwo, wcielającym w życie lewicowe ideały. Mnie historia wydała się dość jasna i klarowna, ale może właśnie dlatego, że znam kontekst. Oczywiście wiadomo, że przepaść musiały bogactwo i złożoność książki - liczne anegdoty, rodzinne historie, liryczne fragmenty. Ich klimat oddaje kilka onirycznych scen, które budują atmosferę filmu. Mnie może najbardziej brakuje wątku dziadków Amosa Oza. Kiedy czytałam ich historię, zrozumiałam, jaką nieprawdopodobną zmianą, nie dla każdego na lepsze, była decyzja o wyjeździe do Palestyny. Tam wszystko trzeba było zaczynać od nowa w zupełnie innej, egzotycznej rzeczywistości. Najczęściej łączyło się to z zawodową i materialną degradacją. Nie każdy mógł być profesorem jak w Europie. W końcu ilu profesorów potrzeba na jedynym uniwersytecie? Dlatego najlepiej traktować ten film jako samoistny byt.
Wielkim atutem są zdjęcia Sławomira Idziaka. Niby kolorowe, ale tak bardzo stonowane, że robią wrażenie czarno-białych. Dzięki nim i dbałości o plenery, wnętrza, kostiumy, rekwizyty całość przypomina stare fotografie. Jest tak, jakbyśmy oglądali rodzinny album. To wrażenie potęguje fakt, że film to właściwie wspomnienie starego już Amosa Oza, który kilkukrotnie pojawia się na ekranie (chyba jednak nie jest to sam pisarz). No i chłopiec grający głównego bohatera od początku przyciąga uwagę. Magnetyzuje swoim smutnym spojrzeniem.
Wiem, że głosy są różne. Także krytyczne. Ja jednak będę broniła tego smutnego, melancholijnego, depresyjnego filmu. Wbrew moim początkowym obawom okazał się udany. Ale oczywiście potem należy koniecznie przeczytać autobiograficzną powieść Amosa Oza "Opowieść o miłości i mroku", pamiętając o tym, że jest to coś znacznie bardziej złożonego niż historia nieszczęśliwej, zawiedzionej kobiety nieradzącej sobie z życiem. A kto nie znał dotąd twórczości tego wybitnego izraelskiego pisarza, powinien sięgnąć po inne jego książki. Zapewniam, że warto, czemu wielokrotnie w moich zapiskach dawałam wyraz. A notka o "Opowieści o miłości i mroku" jest jedną z pierwszych, jakie tu zamieściłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz