Filmowe remanenty - "Pokój", "Nawet góry przeminą"

Wspominałam już o przesycie kinem, jaki dosięgnął mnie ostatnio. Po filmowej orgii nastały propozycje, które jakoś specjalnie mnie nie interesowały, szłam do kina bardziej z obowiązku, żeby jednak nie przegapić czegoś wartościowego, niż z autentycznej potrzeby. Co nie znaczy, że potem żałowałam. Przeciwnie. Tak było z islandzkimi "Baranami", podobnie rzecz się miała z "Pokojem". Właściwie nie brałam go zupełnie pod uwagę, już raczej zastanawiałam się, czy nie wybrać się na "Lobster". Tymczasem dyskusja w Tygodniku Kulturalnym przekonała mnie, że "Lobster" to na pewno nie moja bajka, co podejrzewałam od początku, za to koniecznie trzeba zobaczyć "Pokój". I tak z kilkudniowym opóźnieniem poszłam do kina.

Rzeczywiście ten kanadyjsko-irlandzki film wciąga, pochłania, trzyma w napięciu i, nie bójmy się tego słowa, wzrusza. W dużej mierze dzięki odtwórcom głównych ról. Grająca matkę Brie Larson i wcielający się w jej pięcioletniego synka, Jacka, Jacob Trambley przyciągają uwagę od początku do końca. Powiedziałabym, że szczególnie on. Pewnie prawie każdy kinoman wie, że "Pokój" to opowieść o siedemnastoletniej dziewczynie porwanej, więzionej i wykorzystywanej przez mężczyznę zwanego przez nią Starym Nickiem. Możemy się tylko domyślać, co działo się z nią, zanim urodził się Jack. Dziecko dało jej siłę do życia. Nie wiemy, czy od razu. Aby go ocalić, stwarza mu świat. Wszystko jest zorganizowane i przemyślane perfekcyjnie. Nawet ćwiczenia fizyczne i łóżko w szafie, schronienie dla chłopca, kiedy przychodzi Stary Nick. Dla Jacka pokój jest całym światem. Dosłownie. Reszta to bajki, takie jak w książeczkach dla dzieci czy w telewizji. Niemal połowa filmu rozgrywa się w jednym wnętrzu, w tytułowym pokoju. I zapewniam, wcale nie jest nudno. Od fascynujących bohaterów, od ich niezwykłej relacji trudno oderwać wzrok. Potem napięcie sięga zenitu. Chociaż wiemy, że ryzykowny plan ucieczki powiedzie się, denerwujemy się, jakbyśmy oglądali najlepszy thriller. Druga część, opowieść o tym, jak matka i syn próbują odnaleźć się w normalnym świecie, jest już dość przewidywalna, co nie znaczy, że nieciekawa. Ja jednak, zainspirowana dyskusją we wspomnianym Tygodniku Kulturalnym, spodziewałam się czegoś więcej. No tak, wolność nie jest prosta, spełnienie marzenia po chwilowej radości i uldze przynosi problemy, trudy i rozczarowania. Ale to już wiemy. Mnie ciekawe wydało się pytanie, które zadała matce dziennikarka. Czy po urodzeniu Jacka nie myślała, aby poprosić Starego Nicka, żeby go oddał? I tu rzeczywiście rodzi się pole do kolejnych pytań. Czy zostawienie dziecka to był z jej strony egoizm? Na pewno Jack dał jej siłę, by trwać i walczyć. Ale zatrzymując go, skazywała na życie w niewoli, na niebezpieczeństwo. Tak, to prawda, żył w klatce, ale miał matkę, powie ktoś. Jack nie był nieszczęśliwy. Matka i pokój to wszystko, co znał. Dopiero świadomość, że jest coś więcej, sprawia, że cierpimy. Jeśli jednak przyjmiemy, że dla dobra dziecka powinna je oddać, rodzi się kolejna wątpliwość. Jaką gwarancję mogła mieć matka, że jej oprawca nie skrzywdzi małego Jacka i rzeczywiście podrzuci go do jakiegoś szpitala, okna życia czy innej placówki opiekuńczej? Podobne wątpliwości mogą się rodzić, kiedy oceniamy jej desperacki pomysł na ucieczkę, który też mógł skończyć się tragicznie. Tyle o "Pokoju".

Tymczasem całkiem nieoczekiwanie dla siebie i znowu z wielką ochotą pobiegłam na chiński film "Nawet góry przeminą". Nieoczekiwanie, bo nie miałam pojęcia, że wchodzi na ekrany, ba, szczerze mówiąc, nie wiedziałam o jego istnieniu. Z ochotą, bo lubię chińskie kino. Dlatego dylemat, iść czy nie iść na "Carol", zostawiłam sobie na później. I nie zawiodłam się. Film naprawdę warto zobaczyć. Tym bardziej, że jest dziełem Zhangke Jia, który nakręcił również znakomity, przejmujący i zatrważający "Dotyk grzechu". Moim zdaniem "Nawet góry przeminą" są propozycją trochę słabszą, co nie znaczy, że słabą. Po prostu nie mają aż takiej siły rażenia. Obraz świata, chociaż też niewesoły, aż tak nie przeraża, nie jest tak bardzo nihilistyczny. Pewnie dlatego, że temat nieco inny. To historia, trochę melodramatyczna, trochę rodzinna, rozgrywająca się na trzech planach czasowych. Najpierw mamy rok 1999, Chiny w epoce gospodarczych i społecznych przemian. Jeszcze jest stary świat, ale już rodzi się nowy. Potem następuje rok 2014. Sukces gospodarczy, który zawrócił Chińczykom w głowie. Pogoń za pieniędzmi, szalona konsumpcja i pogłębiające się społeczne rozwarstwienie. Wreszcie przeskakujemy w nieodległą przyszłość, jest rok 2025. I odpowiedź na pytanie - co stanie się z takim społeczeństwem? Co stanie się z rodziną? Oglądając "Nawet góry przeminą", miałam czasem wrażenie, że reżyser odrabia zadaną lekcję. Jakbym widziała szwy spinające historię z tym, co chciał widzom przekazać. Mimo tych wątpliwości film jednak robi wrażenie. Akcja toczy się niespiesznie, ważna jest atmosfera. Przygnębiają obrazy chaotycznego, zdegradowanego, byle jakiego otoczenia pociągniętego pozłotą blichtru, przygnębia obraz rozpadu więzi rodzinnych i społecznych, alienacja. Starsze pokolenie Chińczyków zyskało wolność, ale nie umie z niej korzystać, nie bardzo wie, co z nią zrobić. Za to jeszcze bywa związane z rodzicami. Młodsze, wolne od urodzenia, czuje pustkę, brak celu. Zrobiono i poświęcono wiele dla ich szczęśliwej przyszłości, ale oni wcale szczęśliwi nie są. Opowieść jest uniwersalna i bliżej nam do niej, niż pozornie może się wydawać. To historia współczesnych nomadów, wolnych ludzi, którzy mogą żyć wszędzie, ale płacą za to zerwaniem wszelkich więzi. Są wykorzenieni z rodziny, ze społeczeństwa, z ojczyzny. Niektórzy potrafią się w tym odnaleźć, innym czegoś brakuje. Jak mówi jedna z bohaterek, kiedy czasem dzwoni telefon z domu, z dalekiego Toronto, boi się, że coś się stało. No bo w przeciwnym wypadku po co mieliby dzwonić? Jeśli, czytelniku tej notki, rozumiesz te emocje, to na pewno ten film jest dla ciebie. Dla innych oczywiście też. Warto go poszukać i obejrzeć.

PS. Pisanie odświeża i weryfikuje emocje. Chiński film powrócił do  mnie z całą mocą, "Pokój" ze znacznie mniejszą. Ten pierwszy jest może nieco niedoskonały, brudny, ale prawdziwy, ten drugi to jednak tylko świetna filmowa konfekcja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty