Jerzy Pilch, Ewelina Pietrowiak "Zawsze nie ma nigdy", JerzyPilch "Inne rozkosze"

Już od jakiegoś czasu zapowiadano, że wkrótce obrodzi nam  Pilchem. Katarzyna Kubisiowska pisze dla Znaku jego biografię. Dość nietypową, bo rzecz powstaje przy współudziale pisarza. A w Wydawnictwie Literackim dosłownie przed chwilą (2015) ukazał się wywiad rzeka (no może rzeczka) przeprowadzony przez Ewelinę Pietrowiak. Rzecz o tyle nietypowa, że interlokutorka nie jest dziennikarką, a zajmuje się reżyserią teatralną. Skąd ten pomysł? Otóż przyjaźnią się od lat, kiedyś, jak sama powiedziała w Tygodniku Kulturalnym, którego była gościem, znali się bliżej. To ona była pierwowzorem bohaterki "Pod Mocnym Aniołem". Nie plotkuję, powtarzam jej słowa. Właściwie nie zamierzałam sięgać po "Zawsze nie ma nigdy", taki ma tytuł ta rozmowa, bo wywiadów rzek raczej unikam, ale dałam się przekonać dyskutantom rzeczonego Tygodnika Kulturalnego, że warto. I rzeczywiście. Czyta się to bardzo przyjemnie, trudno się od tej rozmowy odkleić, a że nie jest specjalnie długa, to wystarczą dwa wieczory. Znakomite wytchnienie od trosk świata, od ciężkich lektur i filmów. Świetny przerywnik. Rozmowa jest bezpretensjonalna, niczego nie udaje. Po prostu przysłuchujemy się pogawędce dobrych znajomych. Niby Pietrowiak trzyma się jakiegoś planu, ale Pilch stale ucieka w dygresje, więc oboje dość swobodnie przeskakują z tematu na temat i nawet podział na rozdziały jest raczej umowny. To wszystko powoduje, że są trochę powierzchowni, nie drążą, nie schodzą w głąb. Mnie to nie przeszkadza, nie czynię z tego zarzutu. Taki jest charakter tej rozmowy. Całość nie ma takiego ciężaru gatunkowego jak Dzienniki, szczególnie drugi. Nie jest ani tak przygnębiająca, ani tak erudycyjna, ani tak głęboka. Nawet o tak poważnych sprawach jak choroba, śmierć, relacje z ojcem Pilch mówi w pogodnym tonie, najwyżej z odrobiną melancholii. O czym jeszcze rozmawiają? O wszystkim, chciałoby się powiedzieć. Trochę o dzieciństwie, o Wiśle, o rodzinie, o przeprowadzce do Krakowa, a potem do Warszawy, o tym, jak Pilch został pisarzem, o kolejnych redakcjach, w których pracował, o literaturze, o kobietach, ale bez plotkowania, o alkoholu, o piłce, o chorobie, o starzeniu się. Jak przed chwilą wspomniałam, o wszystkim po trochu. Całość ozdabiają zabawne anegdoty i historie, pojawiają się znane nazwiska. Czytelnik ma miłe wrażenie, że z jednej strony obcuje ze światem niedostępnym, a z drugiej jest dość swojsko. Bo Pilch jawi się w tej rozmowie jako człowiek skromny, pogodzony z losem, zwyczajny. Nie literacki celebryta, jakim przecież był, a może nadal jest. Być może znajdą się tacy czytelnicy, których ta rozmowa rozczaruje. No bo nie jest to nic specjalnie wielkiego, ale rzecz przyjemna i bezpretensjonalna.
Na tym jednak nie koniec mojej przygody z pisarzem, bo kupując "Zawsze nie ma nigdy", dałam się skusić na promocję. Wybrałam sobie "Inne rozkosze" (Wielka Litera 2012), bo i tak chciałam je kiedyś przeczytać. No i mam kłopot. Po raz kolejny proza Pilcha mnie rozczarowuje. Kiedyś miałam teorię, że lepiej służą mu formy krótsze, że gubi go nadmierne gadulstwo. Tak mi się wydawało po przeczytaniu "Wielu demonów" i "Miasta utrapienia", ale "Zuza albo czas oddalenia", powieść niewielkich rozmiarów, moim zdaniem po prostu nieudana, przeczyła tej śmiało postawionej tezie. Wtedy jednak zrzuciłam to na karb choroby pisarza, uznałam, że to forma terapii i puściłam w niepamięć. Ale "Inne rozkosze", powieść niewielka - wystarczyło niedzielne popołudnie, to rzecz z roku 1995. Zanim przejęła ją Wielka Litera, wydawana była przez renomowane wydawnictwo a5 Ryszarda Krynickiego. Tym bardziej oczekiwałam czegoś więcej. Tymczasem owszem to zabawna lektura, pierwsza powieść, w której pojawiły się ulubione motywy Pilcha - przetworzone literacko Wisła, rodzina, sąsiedzi i luterstwo - ale nic więcej. Przeczytałam z przyjemnością, uśmiechając się od czasu do czasu, ale już prawie nie pamiętam. Szukam czegoś więcej, szukam jakiegoś drugiego dna, ale jakoś nie znajduję. "Inne rozkosze" pozostają dla mnie lekką, zabawną opowieścią o weterynarzu Pawle Kohoutku, który pada ofiarą swojej nadmiernej słabości do kobiet. Aktualna kobieta jego życia dała się nabrać na obietnice oraz opowieści i postanowiła z nim zamieszkać. A tymczasem w domu nie tylko żona, dziecko, ale liczna familia i lokatorzy. Znajdziemy tu barwne opowieści, gawędziarski ton, pilchowską frazę i bohaterów, groteskę i nieco melancholijnej powagi. Tyle i tylko tyle. Cóż, spośród książek Pilcha, które przeczytałam, nadal najwyżej stawiam jego opowiadania zebrane w tomie "Moje pierwsze samobójstwo". Jako że zagadka jego prozy ciągle nie daje mi spokoju, moje badania zamierzam prowadzić dalej, ale to za jakiś czas. Tyle jest przecież do czytania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty