Całkiem niedawno dzieliłam się moim odkryciem, pisałam o "Włoskich szpilkach" Magdaleny Tulli. Właściwie trudno mówić o odkryciu, bowiem autorka ma bardzo mocną pozycję w naszym literackim świecie, więc znacznie lepiej byłoby napisać o nadrabianiu zaległości. Mój zachwyt był tak wielki, że natychmiast kupiłam ostatnią powieść Magdaleny Tulli "Szum" (Znak 2014) i nie czekałam długo, aby ją przeczytać. Trudno rozstać się z tą prozą, tak jest magnetyczna, tak bardzo pochłania, tak bardzo zachwyca. A zdobycie poprzednich książek autorki nie będzie już takie proste, ich nakłady dawno zostały wyczerpane. A ja najchętniej poszłabym za ciosem i czytała, czytała, czytała.
"Szum" to kontynuacja tematyki znanej z "Włoskich szpilek", warto więc czytać w kolejności. Odnajdziemy tu tę samą bohaterkę i te same motywy. Chociaż już przed lekturą wiedziałam, że tak jest, początkowo poczułam się lekko rozczarowana, zastanawiałam się, co nowego ma do zaproponowania autorka. Natychmiast jednak przyszła refleksja, że jeśli nawet nic, to wielka przyjemność z czytania jej prozy daje wystarczającą satysfakcję. Szybko jednak przekonałam się, że Magdalena Tulli kontynuując wątki z "Włoskich szpilek", idzie jednak dalej, poszerza pole widzenia. Przede wszystkim "Szum" jest bardziej jednorodny. O ile w poprzedniej powieści narratorka skrywała się za różnymi postaciami, a może lepiej byłoby napisać, przepoczwarzała się w różne postacie, o tyle tu wszystko jest klarowne. To konsekwentna opowieść o życiu narratorki, która wraca wspomnieniami do dzieciństwa i młodości, aby powiedzieć, kim jest. Znamy ją dobrze z "Włoskich szpilek". To ta sama dziewczynka, opuszczona, samotna i odrzucona. Nie w sensie dosłownym. Ma przecież dom, ma matkę, ma włoskiego ojca, w "Szumie" horyzont się poszerza, dlatego pojawiają się też ciotka i kuzyn. Oni też jej nie rozumieją i zamiast oparcia są źródłem opresji. Tak bardzo chcą być normalną rodziną, a taka dziwna dziewczynka, która nie może nauczyć się czytać, która ma okropne zeszyty, która wiecznie się spóźnia, którą wszyscy wyśmiewają, która w chwili gniewu potrafi rzucić w inne dzieci krzesłem, do której nikt nie ma cierpliwości, tylko w tym przeszkadza. Matka chce mieć święty spokój, jej siostra, ciotka, która wszystko wie najlepiej, nie może się nadziwić, że dobre rady nie skutkują, a kuzyn jest podstępnym agresorem. W białych rękawiczkach, w wyrafinowany, okrutny sposób, na jaki stać tylko dziecko, dokucza i wyśmiewa. Uwielbia recytować wierszyk Brzechwy o kaczce dziwaczce, dlatego długo jeszcze w momentach wstydu czy zagrożenia będzie się jej zdawało, że na głowie ma czubek z kokardą, a z ust zamiast ludzkiej mowy wydobędzie się kwakanie. Taka to była dziwaczka skazana na oślą ławkę, bez prawa do zadawania pytań, bez prawa głosu, opuszczona i wyśmiewana. Bo kto nie stoi w gromadzie, jest nikim. Tylko przynależność do grupy, a to zyskuje się dzięki byciu takim jak inni, daje pełnię praw. Narratorka długo tak myśli. Cała sztuka polega na tym, aby taki stan rzeczy ignorować, aby te prawa sobie przyznać, aby zacząć mówić własnym głosem. Ale tego dziecko nie potrafi. To proces i o tym między innymi opowiada "Szum". Jedyną pociechą w samotnym świecie bohaterki jest rudy lis, bohater włoskiej książeczki, która przychodzi w jednej z paczek od rodziny ojca. To on będzie przewodnikiem po świecie, będzie jej udzielał rad - zamiast walczyć, skradaj się, a kiedy trzeba, uciekaj, ale nie bój się. Zazdrości lisowi jego swobody i tego, że nikt nie wydaje mu poleceń. Rudy przyjaciel jednak zniknie, aby pojawić się ponownie po wielu latach. Przeprowadzi sąd nad przeszłością. Stawka będzie toczyć się o przebaczenie. Kiedy można przebaczyć? Czy przebaczenie jest możliwe? Czy można zapomnieć o doznanych krzywdach? Czy da się wybaczyć odebrane dzieciństwo? Pozbawienie beztroski, szczęścia i złudzeń, że życie to śpiew i taniec bez końca? Czy wybaczenie jest możliwe, kiedy umrze w nas ofiara? Wtedy? Dopiero wtedy?
Źródłem traum dziewczynki są, jak we "Włoskich szpilkach", wojenne przeżycia matki i ciotki. Wolą udawać, że przeszłości nie było, ignorować jej istnienie. To dlatego za wszelką cenę chcą być rodziną jak wszystkie, ale milczenie niczego nie załatwia. Przybierając kamienną maskę, krzywdzą dziewczynkę, trauma zamiast się minąć, przechodzi na pokolenie dzieci. Bo i kuzyn jest na swój sposób ofiarą. Kto wie jednak, czy w dłuższej perspektywie on nie płaci większej ceny. A od przeszłości i tak się nie ucieknie. Wtedy, zaledwie dwadzieścia parę lat po upadku Hitlera, wszędzie było jeszcze pełno esesmanów (...) Umieli jakoś wydostawać się stamtąd, gdzie chciałaby ich zamknąć moja matka, z tej wyklętej krainy. Niewidoczni niestrudzenie maszerowali przez okolice Pułtuska i Ostrołęki tak samo jak przez nasz przedpokój, kuchnię i pokoje. Przeszłość jawi się w powieści jako ciąg traum i krzywd. Skrzywdzeni krzywdzą innych i tak trwa ta sztafeta krzywdzonych, straumatyzowanych. Ale złudzeniem okazuje się przekonanie, że inni są szczęśliwi i dlatego musimy do nich dorównać. Dziewczynka szybko zaczyna rozumieć, że nie tylko jej rodzina ma swoje bolesne tajemnice. I straszna nauczycielka, i koleżanka, która od czasu do czasu łaskawie nie ignoruje bohaterki, coś ukrywają.
Wartością dodaną w powieści Magdaleny Tulli jest język, sposób pisania. Aluzyjny, metaforyczny, nieco ironiczny (chociaż we "Włoskich szpilkach" ironii było zdecydowanie więcej), mieszanie świata realistycznego z fantasmagorią. Ale żeby to poczuć, przekonać się, jak świetna to proza, trzeba przeczytać. Namawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz