Szczerze mówiąc, długo się wahałam, czy przeczytać "Narzeczoną Schulza" (Wydawnictwo Literackie 2015), najnowszą książkę Agaty Tuszyńskiej. Właściwie już byłam zdecydowana, no bo temat ciekawy, pozytywne recenzje (W Gazecie Wyborczej przeczytałam Tak się powinno pisać biografie. - cytat z pamięci), wysłuchałam również dwóch wywiadów z autorką. A Tuszyńska opowiadała ciekawie, aż się chciało czytać. Wrażenie popsuła krótka recenzja Justyny Sobolewskiej, która krytykowała naiwną i egzaltowaną narrację. A że egzaltacji nie znoszę, byłam w kropce. Szalę przeważyła rozmowa o książce, jaką przeprowadził profesor Wiktor Osiatyński z autorką, Agatą Tuszyńską. Nie omieszkali skomentować tego, co pisała Sobolewska. Postanowiłam sprawdzić.
Żeby zrozumieć zarzuty postawione we wspomnianej recenzji, trzeba wyjaśnić, jak skonstruowana jest biografia Józefy Szelińskiej, która przez pewien czas była narzeczoną wybitnego pisarza, rysownika, grafika i malarza, Bruno Schulza. Otóż Tuszyńska przede wszystkim oddaje głos bohaterce swojej książki, tylko od czasu do czasu sama dopowiada, komentuje i pyta. Rzecz w tym, że o Szelińskiej niewiele wiadomo. Nie zachowała się jej korespondencja z Schulzem, nie pisała żadnych pamiętników, po wojnie chciała pozostać anonimowa. Są tylko listy do Jerzego Ficowskiego, z którym nawiązała kontakt, kiedy zafascynowany pisarzem poszukiwał osób, które go znały. Dlatego Agata Tuszyńska stwarza opowieść Juno (tak Schulz nazywał swoją narzeczoną). Czy jej narracja jest egzaltowana? Może czasami. Powiedziałabym, że nieco manieryczne są za to te partie książki, kiedy Tuszyńska zadaje pytania, próbuje filozofować i uderza w wysokie tony. Nawet o faktach historycznych pisze w ten sposób. Tak, to może drażnić, ale wielu takich fragmentów na szczęście nie ma. Jest jednak coś, co w opowieści Juno przeszkadzało mi bardziej. To jej sztuczność, szczególnie odczuwalna w początkowych partiach książki. Jakbym czytała wypracowanie ucznia, dodajmy - bardzo zdolnego, na zadany temat. Z czasem jednak przestałam to zauważać. Bo przyznać trzeba, że historia wciąga i porusza. Tym bardziej, że nie jest to opowieść tylko o Józefie Szelińskiej, ale w dużej mierze o autorze "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium pod Klepsydrą". Ktoś, kto zaczyna swoją przygodę z literaturą, wiele się o tragicznych losach Schulza dowie. Świat sztuki odkrył go i zachwycił się nim dopiero po wojnie. Za życia nie dość doceniany, musiał pracować w drohobyckim liceum jako nauczyciel rysunków i zajęć technicznych. Nienawidził tej pracy. Męczyła go. A jednocześnie nie umiał z Drohobycza wyjechać, szukać szczęścia na salonach Warszawy. Trzymała go tu nie tylko rodzina, którą się opiekował, ale i samo miasto. Był cały z niego. Stąd czerpał natchnienie dla swoich opowiadań i rysunków. Inaczej Szelińska. Świetnie wykształcona nauczycielka literatury męczyła się w Drohobyczu, dlatego chciała szukać szczęścia w dużym mieście, choćby we Lwowie, a najlepiej w Warszawie. Nie tylko dla siebie, ale i dla swojego ukochanego.
Mnie najbardziej przejmuje opowieść o wojennych losach obojga. Wprawdzie znałam historię ostatnich lat pisarza zakończonych tragiczną, bezsensowną śmiercią, ale kiedy czyta się rekonstrukcję tamtych zdarzeń ubraną w literacki kostium, pisaną bardzo emocjonalnie, tym mocniej przeżywa się ten dramatyczny, straszny czas. Przejmująco brzmią słowa Schulza, które napisał (?) w czasie wojennej zawieruchy do swojej dawnej narzeczonej - Co robić? Juna, co robić? Jest w tym zdaniu i rozpacz, i bezradność, i przerażenie, i niepewność, i zmęczenie potwornym wojennym upodleniem. A poza tym jakoś współgrają te słowa z tym, co czuję, kiedy przyglądam się światu, temu bliższemu, trochę dalszemu i całkiem dalekiemu. Oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji. Dlaczego postawiłam znak zapytania obok słowa napisał? Jak wspomniałam, o Józefie Szelińskiej niewiele wiadomo. Tak, można odtworzyć najważniejsze fakty z jej życia, ale o prawdziwym charakterze jej relacji z Schulzem, którą po wojnie ukrywała, o powodach ich rozstania, o jej próbie samobójczej, o jej życiowych wyborach trudno wyrokować. Ba, z zachowanych listów Schulza, z napomknień i relacji tych, którzy ich znali, wyłania się całkiem inny obraz ich znajomości, niż ten, który kreuje autorka książki. Bo Tuszyńska spekuluje, snuje domysły, właściwie stwarza żywą Juno. Niestety robi to w taki sposób, że często trudno dociec, co jest tylko domysłem autorki, a co wiadomo na pewno. Co jest grą pamięci, co grą wyobraźni, a co faktem? Dlatego nie wiem, czy te słowa są prawdziwe. Pewne jest za to, że próbowano Schulza z drohobyckiego getta wydostać. Już był gotowy plan. Czy powiódłby się, gdyby pisarz nie zginął i ucieczka doszła do skutku, tego już nigdy się nie dowiemy.
A Szelińska? Z rekonstrukcji Agaty Tuszyńskiej wyłania się postać tragiczna. Próbuje uciec od swojego żydowskiego pochodzenia, żyje samotnie, wręcz ascetycznie, właściwie całe powojenne życie tęskni za Schulzem, pozostaje mu wierna, stara się ocalić pamięć o nim, a na dodatek w końcu musi się zmierzyć z tym, co o niej pisał on i jak widzieli ją ich wspólni znajomi. No i mimo upływu lat dręczy ją zazdrość o inne kobiety. Jak pisze Tuszyńska głosem Juno Dzięki Poecie (chodzi o Ficowskiego) miałam możliwość przeczytania mojego życia na nowo. (...) Zajrzałam pod podszewkę świata (...) Jaka była naprawdę, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Pewne jest, że dwukrotnie targnęła się na swoje życie. Za drugim razem skutecznie.
Mimo zastrzeżeń, o których wspominałam, warto sięgnąć po książkę Agaty Tuszyńskiej. Choćby dla samego Schulza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz