"11 minut"

"11 minut" to kolejny polski film, który dzieli. Tym razem jednak kontrowersje są chyba najostrzejsze, bo i stawka większa. Wszak chodzi o samego mistrza Skolimowskiego. Gdy jedni mówią o arcydziele, drudzy twierdzą, że król okazał się nagi. Kiedy "11 minut" pokazywano na weneckim festiwalu, wieszczono nagrodę, nawet główną. Ale już wtedy w prasie zagranicznej obok recenzji znakomitych pojawiły się i nieprzychylne. Pokazy w Gdyni jeszcze ten podział wyostrzyły. Po raz trzeci w ostatnim czasie szłam do kina także dlatego, żeby sprawdzić, po czyjej stronie jest racja. Obejrzałam i zapisuję się do tych, którzy twierdzą, że szaty króla są iluzją.

Muszę przyznać, że ten film świetnie się ogląda. Tempo, energia, znakomity montaż, muzyka, zdjęcia, oryginalnie pokazywana Warszawa, gwiazdy polskiego kina. Ale po pewnym czasie ogarnęło mnie znużenie. Może dlatego, że trudno przywiązać się do bohaterów, trudno przejąć się ich historiami. Ile można patrzeć na króciutkie, efektownie zmontowane epizody, niektóre powtarzane kilkukrotnie z różnych punktów widzenia. Czasem te powtórki się tłumaczą, a innym razem trudno zrozumieć, czemu służą. Atmosfera zagrożenia, którą buduje reżyser, jakoś na mnie nie działa. Może byłoby inaczej, gdybym nic o filmie nie wiedziała, ale ponieważ pilnie śledziłam relacje z gdyńskiego festiwalu, to niemożliwe. Wprawdzie nikt niby zakończenia nie zdradzał, ale do jakiego finału wszystko zmierza, nietrudno było się domyślić, słuchając recenzentów. Kto przeczyta uważnie opis dystrybutora, ten też przecież odgadnie.

W pełni zgadzam się z tymi, którzy mówią, że film jest efektowną wydmuszką. W dodatku wtórną. Kilku czy kilkunastu bohaterów, których osobne historie zejdą się w finale, to żadna nowość. Był przecież Altman (znakomite "Na skróty"), byli Inarritu i Arriaga ("21 gramów", "Babel", "Granice miłości", "Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady"), a w polskim kinie choćby "Zero" Pawła Borowskiego. Najgorsze jednak, że za atrakcyjnym opakowaniem kryje się banalna myśl. Życie jest kruche, wszystko może skończyć się nagle, przez przypadek. Zawahanie, minuta spóźnienia i już znajdujesz się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Ja wiem, że wszystko już było. Dlatego ważne jest wrażenie, przeżycie. Czasem ta sama myśl dotknie, przerazi, poruszy, innym razem wzruszysz ramionami. Co za banał, powiesz. Jak się okazuje, nawet w rękach mistrza złoto może zamienić się w garść popiołu. A przecież są tacy, do których "11 minut" przemówiło. Ja pozostałam zimna, na nic zdały się efektowne końcowe sceny. I jeszcze jedno. Podobno film Skolimowskiego aż roi się od metafor i symboli. Cóż, mimo wysiłków ja ich nie dostrzegłam (wyjątkiem jest końcówka). Nawet jeśli są, to giną gdzieś w natłoku efektownych obrazków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty