"Intruz"

Zwolniłam. Oglądanie co weekend dwóch filmów nieco mnie już znużyło. "Panie Dulskie" pewnie poczekają do jakiegoś powtórkowego przeglądu. Nie mogłam oczywiście pominąć "Intruza" Magnusa von Horna. Zrobiło się o nim głośno już kilka miesięcy temu, kiedy pokazywany był w Cannes w jakiejś pobocznej sekcji. Sukces przypieczętowany został w Gdyni nagrodą za reżyserię, scenariusz i montaż. "Intruz" to koprodukcja polsko-szwedzka. Reżyser, Szwed mieszkający od kilku lat w Polsce, absolwent łódzkiej filmówki, akcję filmu umieścił w swoim rodzinnym kraju. Grają szwedzcy aktorzy, tylko w dziadka głównego bohatera wciela się Wiesław Komasa. No i zdjęcia robił Łukasz Żal. Już przed premierą można było usłyszeć, że "Intruz" jest po skandynawsku chłodny, minimalistyczny. Magnus von Horn w wywiadach opowiada, jak po napisaniu scenariusza ciął dialogi. I rzeczywiście to kino oszczędne w słowach, wszystko co ważne kryje się pomiędzy, w gestach, minach, zostaje niedopowiedziane. Bohaterowie nie opowiadają o swoich emocjach, musimy się ich domyślać. Nie obawiaj się jednak, czytelniku tej notki, "Intruz" naprawdę jest bardzo ciekawy, bardzo dobry i wbrew temu, co mogłoby się wydawać, bardzo dobrze się go ogląda. Mimo chłodu reżyser umiejętnie buduje napięcie. Ale przede wszystkim jest to film, który stawia pytania, zmusza do myślenia i wytrąca z samozadowolenia. Nie ma tu prostych rozwiązań, prostych odpowiedzi. Każdy z bohaterów ma swoje racje. A temat niełatwy, niewydumany, inspirowany prawdziwą historią. Siedemnastoletni John po odbyciu kary w zakładzie poprawczym wraca do rodzinnej miejscowości. Dwa lata wcześniej popełnił zbrodnię. Tyle zdradza dystrybutor, ja więcej też we wstępie napisać nie mogę. "Intruza" koniecznie zobaczyć trzeba, a kto widział, może przeczytać ciąg dalszy.

To jedna z tych sytuacji, kiedy naprawdę nie wiemy, jak zachowalibyśmy się na miejscu bohaterów. Oczywiście poprawność polityczna i dobre mniemanie o sobie nakazuje nam powiedzieć, że bylibyśmy szlachetni i z otwartymi ramionami przyjęlibyśmy Johna, który zamordował swoją dziewczynę. No może przesadziłam, powiedzmy, że przyjęlibyśmy jego powrót ze zrozumieniem. Znaliśmy ją, była naszą koleżanką, a on naszym kolegą. Ale przecież odbył karę, wymiar sprawiedliwości uznał, że może wrócić i zamieszkać wśród nas. Trochę nas dziwi, że decyduje się kontynuować naukę w tej samej szkole, pewnie wolelibyśmy, aby poszedł sobie do innej, ale co tam. Staniemy na wysokości zadania.

No i niektórzy stają. Ojciec i młodszy brat. Ale w końcu co w tym dziwnego. To przecież najbliższa rodzina. Dyrektorka szkoły. Ale kiedy dokładniej się jej przyjrzymy, wsłuchamy się w to, co mówi i jak mówi, zrozumiemy, że jest przestraszona. Robi dobrą minę do złej gry. Tylko wychowawca zdaje się nie przejmować. Jakby był pewien, że poradzi sobie w razie kłopotów. No i Malin. Ona jedna nie znała zamordowanej, sprawę zna pewnie tylko z plotek, bo mieszka tu od niedawna. Co sprawia, że staje jednoznacznie po stronie Johna, a nawet wchodzi z nim w bliższą relację? Ciekawość? Otwartość na drugiego człowieka? Sympatia? Przekora? Niedowierzanie? Przekonanie, że nie może być zły, bo przecież wygląda tak niewinnie? W każdym razie będzie próbowała. Do czasu. W końcu i ona się przestraszy. Wystarczy, że John nie wytrzyma, wybuchnie, krzyknie na nią. A przecież nie zachował się jakoś niezwykle. Ot, nerwy mu puściły. Gdyby to zrobił ktoś inny, ktoś nie obciążony taką przeszłością, Malin najwyżej by się obraziła i szybko puściła w niepamięć. Ale John zamordował, więc natychmiast wychodzi na wierzch tłumiony strach. Skoro raz to zrobił, może nadal jest do tego zdolny? Ona i tak długo wytrzymała.

Inni protestowali już wcześniej. Uczniowie, rodzice. Johna otacza skrywana lub jawna wrogość. W najlepszym razie milczenie albo ostracyzm, w najgorszym agresja. W końcu nie wytrzymują też ojciec i brat. I oni nie radzą sobie z sytuacją. Filip nie mówi o tym wprost, swoją frustrację, bezradność wyraża, buntując się. Ojciec, który dotąd milczał, teraz wyrzuca z siebie, że nie powinien był się zgodzić na powrót syna. Ale gdzie John miałby pójść? Zauważa przytomnie Malin. No właśnie gdzie? Jakie jest wyjście z sytuacji? Zamieszkać w nowym środowisku? Ale to rewolucja w życiu rodziny. Tu mają gospodarstwo, ziemię, tu mieszka schorowany dziadek, tu młodszy brat chodzi do szkoły, ma kolegów. Poza tym w nowym miejscu pewnie zawsze towarzyszyłby im strach, że ktoś o sprawie się dowie. A może John powinien zacząć nowe życie sam, z dala od rodzinnej miejscowości? Gdzieś w jakiejś szkole z internatem? Pewnie byłaby taka możliwość. Ale on wyraźnie mówi, że nie chciał być samotny. No więc niby nie jest, ale ...

Ale w domu panuje emocjonalny chłód, wszystko toczy się wokół codziennych, prozaicznych spraw, w tle zawsze brzęczy telewizor, ojciec ucieka od problemu. Nikt tu właściwie ze sobą nie rozmawia. Pewnie nie potrafią, pewnie sytuacja ich przerasta. W szkole też nikt nie próbuje rozmawiać ani z Johnem, ani z jego kolegami. Dopiero kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, dyrektorka i wychowawca gaszą pożar. Wszyscy postępują w imię zasady, że jak się o czymś nie mówi, to problem znika albo rozwiąże się sam. Przyznam, że nawet mnie to zdziwiło. Wyobrażałam sobie, że gdzie jak gdzie, ale w Szwecji i zresocjalizowany przestępca, i jego otoczenie, i ofiara otrzymaliby jakieś wsparcie. A może reżyser celowo tak pokazał sytuację, chcąc uczynić ją bardziej uniwersalną? I tak John zostaje sam ze swoją przeszłością, z wrogością otoczenia, z emocjami. Sytuacja go przerasta, co wcale nie dziwi. Tym bardziej, że nie sposób uniknąć kontaktu z matką zamordowanej dziewczyny. Właściwie nawet już przy pierwszym przypadkowym spotkaniu  sam go szuka. Dlaczego? Co chce usłyszeć? Słowa przebaczenia czy, przeciwnie, potępienia? A przecież los tej kobiety jest nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że straciła córkę, to teraz zmuszona jest spotykać jej mordercę. W sklepie, na ulicy, w parku, gdziekolwiek. Jakby się nic nie stało. Wyobraźmy to sobie. Łatwo powiedzieć trzeba spróbować wybaczyć, ale tego nie da się zadekretować.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, reżyser pokazuje, jak łatwo stać się mordercą. I nie odbieramy tej sceny jako jeszcze jednego grzyba wrzuconego w barszcz. Nie, sytuacja jest jak najbardziej prawdopodobna. Dręczony nienawiścią, zazdrością, żalem i rozpaczą Kim omal nie zabija Johna. I nie robi tego w afekcie. Zimnym, twardym głosem każe koledze bić. Niewiele brakowało.

To także, a może przede wszystkim, film o bezradności. Naprawdę niełatwo poradzić sobie w takiej sytuacji. I nie wiemy, co jeszcze się zdarzy. W finale John jedzie na swym skuterze, jakby podążał w przyszłość. Jaka będzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty