"Demon"

Jak zapowiadałam w poprzedniej notce, dziś będzie o "Demonie" Marcina Wrony. Choćbym nie chciała, to jednak muszę napisać, że trudno mi przyjąć do wiadomości, iż reżyser nie nakręci już żadnego filmu. (Podobnie jak zmarły prawie rok temu Krzysztof Krauze.) Poprzedni, nagradzany "Chrzest", zrobił na mnie duże wrażenie, potem obejrzałam w telewizji jego debiut, "Moją krew", nie tak świetną, ale też ciekawą. "Demon" dzieli recenzentów bardziej niż "Noc Walpurgi", o której niedawno pisałam. Jedni twierdzą, że to najlepszy film Wrony, inni krytykują, Tadeusz Sobolewski zarzucił reżyserowi, że temat żydowski został potraktowany efekciarsko, cepeliowsko. Z tym większym zaciekawieniem szłam do kina. Tym razem podzielam zdanie tych, którzy są na tak. Mnie film podobał się bardzo, ale "Chrzest" stawiam jednak wyżej.

Przede wszystkim jest to bardzo konsekwentna filmowa robota. Wszystko tu pracuje na niezwykłą, bardzo sugestywną atmosferę. Sepiowe zdjęcia, scenografia, montaż, noc, deszcz, mglisty poranek i przede wszystkim tajemnicze zdarzenia powodują, że zabawny początkowo nastrój z każdą chwilą gęstnieje. Niepokój, niepewność, groza, przerażenie, a wreszcie bezradność, a w tle weselna zabawa. Komedia miesza się z horrorem. Rozświetlona, przystrojona stodoła kontrastuje z ponurym, zrujnowanym dworem, radosna muzyka, tańce, rozbawieni goście z tym, co dzieje się w piwnicy i wokół domu. To, że wszystko rozgrywa się w czasie weselnej nocy, jest oczywiście zabiegiem zamierzonym. Marcin Wrona opowiadał o tym w wywiadach, których zdążył udzielić w czasie festiwalu w Gdyni. Moim zdaniem to bardziej wesele z Wyspiańskiego niż ze Smarzowskiego, chociaż sporo tu scen będących aluzją do obu filmów. Mam też zupełnie inne skojarzenie - "Panny z Wilka" Andrzeja Wajdy. Nie wiem, czy reżyser też o tym myślał, ale kiedy ogląda się pierwszą i ostatnią scenę, nie sposób takich skojarzeń nie mieć. "Demon", podobnie jak tamten film, zaczyna się (właściwie to druga scena) i kończy sekwencją na promie. Wiktor Rubin, bohater Wajdy i Iwaszkiewicza, płynąc po latach z wizytą do wujostwa, wraca w przeszłość, wspomina i dokonuje nieoczekiwanych odkryć. Wyjeżdżając, zamyka pewien etap swojego życia, wie, że już do Wilka nie wróci. Bohaterowie "Demona" nie myślą o przeszłości, nie mają pojęcia, że nieoczekiwanie zostaną z nią skonfrontowani. Czy zderzenie z nią otworzy coś w ich życiu?

I tu dochodzimy do sedna. Jest to oczywiście film o niepamięci, o wyparciu, wymazaniu, zapomnieniu, wyrwaniu całego kawałka historii polsko-żydowskiej. Film-krzyk, film-apel, film-plakat z napisem Pamiętajmy!, a właściwie Przypomnijmy sobie!, a może chodzi o pytanie Dlaczego nie chcemy pamiętać?. Wrona nie wchodzi głęboko, raczej sygnalizuje, zwraca uwagę, stąd moje skojarzenia. Tu, inaczej niż w "Pokłosiu" czy "Idzie", nie chodzi o zbrodnię i winę, ale właśnie o pamięć. Nie wiemy, co w przeszłości zdarzyło się w zrujnowanym dworze, wolno nam tylko snuć przypuszczenia. Może chodzi o Holokaust, a może nie. Nikt tu nie szuka winnych, nie wiadomo, czy nieżyjący dziadek panny młodej wiedział coś o ludzkich szczątkach odkrytych w ogrodzie. To, iż jego syn wmawia wszystkim, że kości należą do psa, nie musi świadczyć o tym, że wie coś na ten temat, może po prostu nie chce psuć weselnej zabawy. Ale pewności nie mamy. Winą jest wyparcie tamtego świata z pamięci. Nikt nie wie, że masarnia, to dawna synagoga, ostatnich świadków nie dopuszcza się do głosu, a oni sami też woleli milczeć przez lata. Przejmujący jest rzadko widywany na ekranach Włodzimierz Press w roli starego nauczyciela. Coś tam gada, przynudza, kto by tego chciał słuchać, a już na pewno nie na weselu. A on nie ma siły, aby przebić się ze swoją opowieścią. A teraz uwaga! Będzie króciutki spojler, więc kto nie widział, niech pominie to, co w kwadratowym nawiasie!

[Czy każdy widz rozpozna w zapyziałym miasteczku, które widzimy w pierwszej scenie, żydowski sztetl? Tę samą podróż przez wąskie uliczki odbędzie kamera pod koniec filmu. Może teraz inaczej spojrzymy na niskie domki, może rozpoznamy synagogę w ceglanym budynku? Czy to celowy zabieg?]

I jeszcze jedno. Rodzi się pytanie o funkcję sepiowych zdjęć. Czy pokazując nasz świat jak na starych fotografiach, reżyser przestrzega, że i my odejdziemy w niepamięć? Czy tego chcemy?

Z tych wszystkich powodów tym razem nie zgadzam się z Tadeuszem Sobolewskim. O ile, jak pisałam, w "Nocy Walpurgi" temat Holokaustu był rzeczywiście pretekstem, o tyle w "Demonie" temat żydowski jest sednem i ja cepelii w jego ujęciu nie dostrzegam.

Na koniec muszę wspomnieć, że wielką zaletą filmu są sugestywne role. Itay Tiran, Agnieszka Żulewska, Andrzej Grabowski, Tomasz Schuchardt, którego nie od razu poznałam, Adam Woronowicz, też odmieniony (to chyba aluzja do postaci, jaką u Smarzowskiego grał Arkadiusz Jakubik).

Pisząc tę notkę, ponownie zanurzyłam się w atmosferze filmu Marcina Wrony. Wróciły do mnie niepokojące obrazy, dojmujący nastrój, twarze aktorów, a przecież nie zawsze tak jest. To najlepiej świadczy o sile oddziaływania "Demona".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty