Kiedy tylko kilka miesięcy temu zobaczyłam zapowiedź najnowszego reportażu Magdaleny Grzebałkowskiej "1945. Wojna i pokój" (Agora SA 2015; Biblioteka Gazety Wyborczej), od razu wiedziałam, że to lektura obowiązkowa. Przyznam, że nie czytałam wcześniejszych dwóch książek autorki, ani o księdzu Twardowskim, ani o Beksińskich, znam ją tylko z reportaży prasowych, a zainteresował mnie po prostu temat. Kilka lat temu przeczytałam znakomitą, głośną i nagradzaną, historyczną pracę Marcina Zaremby "Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys", która w sposób bardzo interesujący opowiada o pierwszych latach w Polsce po zakończeniu II wojny światowej. Autor pokazuje ogrom problemów, jakie spadły na ludzi zaraz po wojnie. Problemów, które były źródłem zbiorowej, owej tytułowej, trwogi. Po przeczytaniu tamtej książki uświadomiłam sobie, że czas tuż powojenny nie był pasmem radości, jak mogłoby się wydawać. Oprócz plag trawiących całą Europę (o tym traktuje inna książka, którą dopiero mam w planach, "Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej" Keitha Lowe), mieliśmy jeszcze inne wynikające z dostania się polski w strefę wpływów Związku Radzieckiego. Nie pisałam tu nigdy o książce Zaremby, tak wyszło, a szkoda (rzadko, ale czasem zdarza mi się pominąć na tych stronach jakąś lekturę), więc tym bardziej zachęcam teraz. Nie należy się zrażać jej objętością ani tym, że autorem jest naukowiec. To pozycja w najlepszym tego słowa znaczeniu popularyzatorska. A Grzebałkowska nie tylko umieściła ją w bibliografii, podobnie jak pracę Keitha Lowe, ale opatrzyła komentarzem, że niemal nie rozstawała się z nią w czasie pracy nad swoją książką. Dlatego czytając jej reportaż z przeszłości, miałam czasem wrażenie deja vu. Nie jest to oczywiście żaden zarzut, po prostu mile łechtała mnie świadomość, że coś już na ten temat wiem.
A książka Magdaleny Grzebałkowskiej jest przecież czymś innym. To nie popularyzatorska praca naukowa, ale reporterska robota z wszelkimi tego konsekwencjami. Autorka patrzy na rok 1945 przez ludzkie losy. Jednostkowe doświadczenia rzuca na szersze tło historyczne. Człowiek, jego przeżycia, lęki i znacznie rzadziej chwilowe radości, jego powikłane historie są kanwą opowieści o roku 1945. Reporterka sięga do szczegółów, codziennych drobiazgów. Pisze o tym, jak ubrała się Lucie Rybandt, zanim zaokrętowała się na statku Wilhelm Gustloff, i o tym, jak spędziła piątkowy poranek ostatniego dnia sierpnia Klara Maxara, zanim wyrzucono ją z domu, i o tym, co poczuła Niusia, kiedy weszła do poniemieckiego domu, do którego przyjechała na szaber. Grzebałkowska krąży po Polsce i rozmawia z ostatnimi świadkami historii, czasem znajduje ich ślady w książkach czy dokumentach, czasem przepytuje ich dzieci lub wnuki. Dzięki opowieści o człowieku historia ożywa. Nie jest zbiorem dat, suchych zdarzeń, nie jest genezą i skutkiem, ma twarz Klary, Niusi, Łucji, Stanisława, Wernera i innych. Lektura tej książki jest jak opowieść naszych dziadków, ewentualnie pradziadków, których niestety nie słuchaliśmy z dostateczną uwagą. Grzebałkowska przywraca nam symboliczną pamięć.
Oczywiście autorka nie wybiera swoich bohaterów przypadkowo. Każda historia reprezentuje w jej książce konkretny problem bardziej lub mniej umownie przypisany do jednego z miesięcy. I tak w styczniu dostajemy opowieść o szabrze (to Niusia), luty to tragiczne doświadczenia uciekinierów z Prus Wschodnich (tu się kłania "Muzeum ziemi ojczystej" Siegfrieda Lenza, pisałam; bardzo, bardzo polecam), w marcu zajmie się autorka ziemiami odzyskanymi i tak dalej, i tak dalej. Jest też opowieść o Warszawie i osobna o Wrocławiu, o Kaszubach wcielonych do Wermachtu i o Żydowskich dzieciach, mieszkańcach sierocińca w Otwocku, o obozie w Łambinowicach i konflikcie polsko-ukraińskim w Bieszczadach, no i oczywiście o repatriantach. Przewijają się też oczywiście i inne tematy. Tragedie, gwałty, wysiedlenia, przejmowanie cudzego majątku, mieszają się z opowieścią o organizowaniu życia na nowo. Cała paleta problemów.
Cztery sprawy poruszyły mnie najbardziej. Wymieniam je w przypadkowej kolejności. Po pierwsze poruszająca jest konstatacja, o której już wspomniałam, że rok 1945 przyniósł ogrom nowych problemów. Radość była chwilowa, szybko okazało się, że świat po wojnie to zgliszcza, nie tylko w dosłownym sensie. Po drugie pisze Grzebałkowska o Polakach, ale równocześnie pochyla się też nad losem mieszkańców Prus Wschodnich, Niemców, Ślązaków czy Ukraińców. Pokazuje poplątanie losów ludzi, z których zadrwiła historia. Często prosili się o to sami, ale czasem byli po prostu jej ofiarami. W złym momencie znaleźli się w złym miejscu. Po trzecie jest tu kilka historii po prostu fascynujących. Gotowy materiał na powieść! Niektóre autorka śledzi do czasów współczesnych lub do śmierci bohaterów. I z tym łączy się sprawa czwarta, jedyna optymistyczna. Otóż z nieszczęścia można się podźwignąć. Pewnie nie każda rana się zabliźni, pewnie koszmary będą wracać w snach, ale Klara, Lucie, Niusia, Werner, Stanisław i inni, których dzięki Grzebałkowskiej poznajemy, zbudowali sobie z czasem nowe życie. Jakby banalnie takie stwierdzenie nie zabrzmiało, to w książce nabiera mocy, no i jest jednak bardzo krzepiące.
Na koniec koniecznie muszę wspomnieć o dodatkowym smaczku tej lektury. Otóż każdy rozdział rozpoczyna się zbiorem krótkich wyimków z prasy. Głównie ogłoszeń, czasem informacji. Uderza, że ludzkie tragedie i ludzka nędza mieszają się z pragnieniem normalności, z dowodami, że ludzie za wszelką cenę chcą wieść życie jak kiedyś. Obok ogłoszeń o poszukiwaniu zaginionych, próśb do świadków o jakąkolwiek informację o ostatnich chwilach umierających, błagań o pomoc materialną, są też takie: Siwe włosy farbuję. Rozjaśniam. Czwartki, piątki, soboty 3-6. Wilcza 16-14; Piekiełko - lokal nastrojowy. Najlepsze napoje, najsmaczniejsze zakąski i coś jeszcze. Gdzie, co, jak? Wkrótce!; Słucki pas kupię. Krucza 13-1; Rutynowana perkusistka (jazzb.) wstąpi do zespołu. Orłowo ul. Inżynierska 15; Pijawki tegoroczne, świeże na cele lecznicze. Bielska, Dmochowskiego 6. A prawdziwą rozkoszą jest język tych ogłoszeń.
Teraz już naprawdę kończę banalnym stwierdzeniem, że reportaż "1945. Wojna i pokój" Magdaleny Grzebałkowskiej to lektura jak najbardziej obowiązkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz