"Dureń"

Film rosyjski to rzadki gość na naszych ekranach, tym bardziej nie należy przegapić okazji. Właśnie pojawił się "Dureń" Yurija Bykova, więc niezwłocznie wybrałam się do kina. Jak czytam, reżysera porównuje się do Smarzowskiego i trzeba przyznać, że sporo między nimi podobieństw. Jest to kino brudne, brzydkie, brutalne, pokazujące świat w jego najgorszej odsłonie. Film dosłownie osacza widza. Bliskie plany, ciasne wnętrza, mrok (akcja toczy się w ciągu jednej nocy), rozmaite głośne dźwięki prawie nieustannie dochodzące zza kadru i ludzkie twarze jak z koszmarnego snu powodują, że widz nie może złapać oddechu. Poczułam się jeszcze bardziej przybita niż po "Lewiatanie". Film Bykova nie ma w sobie tej zadumy, tego oddechu (plenery), tej nostalgii, smutku i melancholii, po prostu wali obuchem. A diagnoza podobna: arogancka władza, która ma jeden cel - wyłącznie własne korzyści, wszechogarniająca korupcja jak pajęczyna oplatająca wszystko, przekręty. Człowiek człowiekowi wilkiem. Kolejny rosyjski film, jaki obejrzałam w ciągu ostatniego roku (oprócz przywołanego już "Lewiatana" jeszcze "Geograf"), po którym zadaję sobie pytanie: na ile to, co na ekranie, zostało wyolbrzymione? No bo jeśli obraz jest realistyczny, to Rosja przypomina piekło. Właściwie nie powinno mnie to dziwić. Wystarczy przeczytać "Czasy secondhand" Swietłany Aleksijewicz. Wypada jeszcze dla porządku wspomnieć o fabule "Durnia", która jest bardzo prosta. Uczciwy do bólu hydraulik Dima, wezwany do awarii w jednym z mieszkań wielopiętrowego bloku zamieszkiwanego przez ponad osiemset osób, dochodzi do wniosku, że budynek w każdej chwili może się zawalić. Próbuje zrobić wszystko, aby nie doprowadzić do tragedii. Szybkie tempo i napięcie przeplatają się ze scenami gadanymi, których tu też sporo. Warto zobaczyć to mocne kino, chociaż nie ma takiej reklamy jak "Lewiatan" i do kin weszło raczej cichaczem. A jeśli ktoś już film widział, może czytać ciąg dalszy.

Jak pisałam we wstępie, filmowe obrazy od pierwszych kadrów osaczają. Ciasne, ciemne, zatłoczone wnętrza, w których gnieździ się pięcioosobowa trzypokoleniowa rodzina. Zwykły blok. Zwyczajni ludzie. Matka, przypominająca postać z obrazów Dudy-Gracza albo Bruegla, stale gdera i o wszystko ma pretensje. Nic dziwnego, trafił jej się mąż nieudacznik. Nieudacznik, bo beznadziejnie uczciwy. Nie kradnie, kiedy wszyscy dookoła to robią. A zresztą, czy wyniesienie rur z zakładu to kradzież? Przecież inaczej nie zrobi się remontu w mieszkaniu. Każdy to przecież rozumie i każdy tak postępuje. Tylko oni nie i dlatego do niczego nie doszli. Co mają z życia? W ślady ojca idzie syn, który okaże się jeszcze szlachetniejszy i uczciwszy. I tu moja wątpliwość. I Dima, i jego ojciec są właściwie bez skazy. Aż nieprawdziwi w swojej niewzruszonej niezłomności. Ojciec codziennie naprawia ławkę niszczoną przez miejscową młodzież. Jest odporny na pretensje żony i impregnowany docinki kolegów z pracy, którym zarzucił nieuczciwość. Podobnie Dima. Żadnej drogi na skróty. Najpierw studia, potem dopiero wygodne życie. Nie mieści mu się w głowie, że można nie zareagować w obliczu katastrofy grążącej tylu ludziom. Dla niego jest jasne, że musi zawiadomić przełożonych. Ale szybko przekona się, że jest bezradny w zetknięciu ze skorumpowaną władzą, która siedzi w kieszeni szemranych biznesmenów. W czasie urodzinowego przyjęcia przejdzie ekspresową lekcję życia. Jest wśród bawiących się oficjeli i ich gości jak istota z Marsa. Inaczej ubrany, przygląda się z boku, a potem ze zdumieniem słucha. Jedyny szlachetny, nie ma szans w tym potwornym świecie.

Potworni są tu wszyscy. Władze miasta i podległe im służby. W obliczu niebezpieczeństwa rzucają się sobie do gardeł, jeden oskarża drugiego, każdy ma na każdego jakieś haki, każdy kradł i dbał tylko o swoje interesy. Nie ma tu jakiegoś cieniowania racji, bohaterowie nie mają żadnych  moralnych dylematów. Jest cynizm, pazerność i brak jakichkolwiek skrupułów. Tylko raz, kiedy przyjdzie do ostatecznej rozgrywki, Fiedotow zachowa się szlachetnie i uratuje Dimę. No ale jak tu żyć, skoro trzeba się opłacać górze? Korupcja zaczyna się od dołu i wędruje niczym po drabinie na same szczyty. Przy władzach rejonowych władze miasta są nikim, a przecież jakoś radzić sobie muszą. Przecież trzeba zadbać o siebie, swoją rodzinę a może i o przyjaciół. Teraz liczy się tylko, jak ukryć przekręty. Nieważni są ludzie. Jeśli dojdzie do katastrofy, przyjedzie komisja i wyda się, że pieniądze przeznaczone na remont zostały wyprowadzone. A  że zginą mieszkańcy bloku? Ale kim oni są, aby się nimi przejmować? Alkoholicy, menele, ćpuny, wyrzutki społeczne. Jak mówi jeden z uczestników przyjęcia, przecież dla wszystkich nie starczy. Gdyby podzielić po równo, każdy dostałby tyle co nic, więc ktoś musi odpaść od tego stołu. Jak u Dostojewskiego zdeptać trzeba ludzką wesz.

A  blok, o który toczy się walka, to rzeczywiście prawdziwe pandemonium. Ludzki zsyp. Awantury, alkohol, przemoc, narkotyki, libacje. Zdegenerowane wódką i biedą twarze, karykaturalne ciała. Nikt nikogo nie szanuje, panuje prawo silniejszego. I tylko schludnej staruszki, która musi tu mieszkać, żal. I znowu widz zostaje osaczony przez bliskie plany, przez ciasnotę wnętrz, przez ciemność. Dima zrobi wszystko, aby uratować tych ludzi. Zaryzykuje swoim życiem. Najbardziej przygnębiający jest fakt, że właściwie nie było dla kogo się poświęcać. Wychodzi na to, że cyniczna elita miała rację. Trudno pogodzić się z taką wizją świata. Ostatnia scena jest jak kropla, która przelewa czarę goryczy. Chociaż już wcześniej, kiedy policjanci na polecenie Gałaganowej zabijają szefa straży i Fiedotowa, aby potem można było zrzucić na nich winę, przecieramy oczy ze zdumienia. Czy to możliwe? Ale przecież w "Lewiatanie" stało się podobnie. Potworny świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty